Podwórko, czyli ostatni papieros.

Opowiadanie inspirowane opowiadaniem
E. pt. Arka Bahce (Podwórko)
Podwórko, czyli ostatni papieros
Moja babcia jest chyba osobą wszechwiedzącą. Mam zwyczaj rozwiązywać krzyżówki siedząc w toalecie. Pozostawiam na później hasła, których nie znam. Stosik czasopism z krzyżówkami leży przy umywalce. Od czasu do czasu przeglądam i uzupełniam. Leżą dopóki nie odwiedzi nas babcia. Wtedy wszystkie hasła są wpisane i można robić porządek. Odpowiada na pytania oglądanego teleturnieju szybciej niż uczestnicy. Gdy spojrzy ci głęboko w oczy ujrzy całą twoją duszę na wylot. I dobre i złe rzeczy nie ukryją się przed jej przenikliwością. Na szczęście chwali mnie za dobre uczynki, gdy zaś coś jest nie tak wystarczy jej milczenie, by sumienie nie dawało mi spokoju. W wieku piętnastu lat często robi się coś szybciej, niż pomyśli, czy po to by zaimponować kolegom, a coraz częściej i koleżankom, czy by upodobnić się do innych, a może tylko, by skosztować wszystkich smaków życia, także, lub szczególnie, tych zakazanych.
Rodzice mieli wrócić później z pracy, więc po lekcjach, wzorem starszych kolegów, postanowiliśmy pokosztować papierosów. Nie spodziewałem się tylko, że przyjedzie babcia. Od razu poczuła nikły zapach dymu, wydzielany przez moje ciało i ubranie.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, w co się pakujesz? Papierosy niszczą zdrowie, ale i kieszeń. Siadaj i licz. Początkowo dwa papierosy dziennie, później pół paczki, w końcu dojdzie do jednej, może nawet dwóch. Na ile paczek wystarczy twoje kieszonkowe? Zamiast iść do kina, kupić lody, mieć na inne przyjemności wydasz wszystko na smrodliwą, wątpliwą przyjemność.
– Ależ babciu, chciałem tylko spróbować jak to jest. Żadna przyjemność, ale chcę czuć się jak dorosły.
– Dorosłość polega na czymś innym, dorosły ma własne zdanie i kieruje się własnym rozsądkiem, a nie poglądami innych.
– A czy ty w moim wieku nie próbowałaś papierosów?
– Raz w życiu zapaliłam, ale był to najbardziej gorzki z wszystkich papierosów świata.
– Dlaczego? Czy możesz mi o tym opowiedzieć?
– Mogłabym, ale to bardzo długa historia.
– To ja zaparzę herbatę.
* * *
To było bardzo dawno temu. Miałam wtedy prawie tyle lat, co ty. Przeprowadziliśmy się do innego miasta. Nowe domy, nowe, obce ulice, nowi, nieznani sąsiedzi. Pierwszego dnia wyglądając przez okno ujrzałam piękną dziewczynę. Wysoka, ciemnooka brunetka, modnie ubrana, wchodziła do sąsiedniego domu. Ustawialiśmy meble, urządzaliśmy swoje pokoje, rozpakowywaliśmy kolejno pakunki. Po południu ktoś zadzwonił do drzwi. Dziewczyna, którą widziałam i starsza pani, pewnie jej matka, stały w progu.
– Dzień dobry! Chciałyśmy się tylko przywitać i przedstawić – mówiąc to wręczyła mi talerz z ciastem. – Nazywam się Helena – tu podała swoje nazwisko – a to jest moja córka Wiktoria. Wyciągnęła rękę. Wiktoria poszła za jej przykładem.
– Dziękujemy, proszę wejść, już prawie wszystko mamy poukładane. Zapraszamy na kawę, poznamy się.
Wiktoria zapytała.
– Do której szkoły idziesz?
– Do liceum, do klasy matematycznej. Trochę się zdziwiła.
Czyli jesteś kujonką? Co ty widzisz w matematyce?
– To piękna nauka, a najbardziej podoba mi się to, że jest ścisła. Niezależnie jaką metodą rozwiązujesz zadanie zawsze jest ten sam wynik. Lubię porządek.
– Ja wolę literaturę, jestem w klasie ogólnej.
– Jaka jest szkoła, dobra?
– Taka sobie, zobaczysz.
Nadszedł początek roku szkolnego. Po lekcjach wychodząc ze szkoły zauważyłam na podwórku grupkę uczniów palących papierosy . Stali, palili ostentacyjnie, jakby się chwaląc. W tej grupie stała też Wiktoria. Podeszłam do niej, chciałam umówić się na popołudnie, by dowiedzieć się więcej o poznanych nauczycielach. Wiktoria spytała:- Palisz?
– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Potrzymaj na chwilę. – Wręczyła mi swój zapalony papieros.
– Przyjdź do mnie po południu, to porozmawiamy spokojnie, teraz już idź…
Jej zachowanie trochę mnie zdziwiło, ale spokojnie odeszłam.
– W tej szkole istnieje specyficzny podział – wyjaśniła mi po południu.
– Palacze tworzą „elitę” szkoły. Po lekcjach spotykają się na podwórku, palą jawnie i ostentacyjnie, uważają się za lepszych, bo są starsi. Żeby zostać członkiem tej elity musisz się czymś wyróżnić i wcale nie chodzi tu o inteligencję czy wyniki w nauce…  No i musisz palić i mieć na papierosy. Ja przyłączyłam się do nich, by zemścić się na chłopaku. Porzuciłam go, ale to inna historia. Może kiedyś ci opowiem, ale teraz muszę wracać do domu. W każdym razie przyjęli mnie, bo jestem dość ładna i udaję trochę mniej rozgarniętą niż jestem…
Następnego dnia spotkała mnie przyjemna niespodzianka. Na dużej przerwie podszedł do mnie wysoki chłopiec.
– Cześć! Jesteś tu nowa? Nigdy cię nie widziałem. Mam na imię Maks.
– Zgadłeś, jestem nowa nie tylko w szkole. Niedawno się przeprowadziliśmy i nie znam ani szkoły, ani miasta.
– To może mógłbym ci pomóc, jeśli masz czas i ochotę. Mogę pokazać ci wszystkie ciekawe miejsca w okolicy.
– Wspaniale! Mam godzinkę czasu po lekcjach.
Trochę mnie zaskoczyło jego zainteresowanie. Nie miałam zbyt wielkiego mniemania o swojej urodzie, nie starałam się zresztą przesadnie, by ktoś zajmował się moją osobą. Miałam kilka koleżanek, ale czas spędzałam na czytaniu, swoją znajomość życia wynosiłam raczej z książek i obserwacji ludzi niż z bezpośredniego działania.
Wkrótce wszystko się zmieniło. Maks zapoznał mnie ze swoim przyjacielem Hanem i odtąd coraz więcej czasu spędzałam z nimi. Tak jakoś dziwnie się składało, że Maks miał czas w pierwszej połowie tygodnia, a Han w drugiej. Weekendy spędzaliśmy najczęściej w trójkę. Pokazali mi zabytki miasta, kluby, kina i teatr. Godzinami dyskutowaliśmy o książkach, filmach
i przedstawieniach. Dobrze czułam się w ich towarzystwie, mieliśmy wspólne zainteresowania i problemy. Czułam, że znalazłam przyjaciół. O niczym więcej nie myślałam, nie potrafiłam zresztą myśleć o nich oddzielnie; choć charaktery mieli różne, to znakomicie się uzupełniali i w moich oczach stanowili jedną osobę. Z biegiem czasu coraz rzadziej spotykaliśmy się tylko we dwoje, zawsze pojawiał się ten trzeci. Pewnego dnia zaczepiła mnie Wiktoria
– Widzę, że chodzisz z dwoma naraz. Nie podejrzewałabym cię, że będziesz mieć takie powodzenie.
– To nie tak jak myślisz. To po prostu przyjaźń, koleżeństwo.
– Nie wierzę ci. Mów, w którym jesteś zakochana?
– Tłumaczę ci, że nie myślę jeszcze o uczuciach tego rodzaju. Mam czas, chcę skończyć studia, poznać więcej ludzi, by dokonać właściwego wyboru.
– Pamiętaj na przyszłość, że cię ostrzegałam. Byłam dziewczyną Maksa… i rzuciłam go.
– Niemożliwe, to przecież taki wspaniały chłopak. Nie byłaś z nim szczęśliwa?
– Byłabym, gdyby był tylko moim chłopakiem, ale trójkąt przestał mi odpowiadać. Chciałabym czasem, byśmy byli tylko we dwoje. Specjalnie kupiłam tylko dwa bilety na koncert tego znanego zespołu. Maks stwierdził, że musi zapytać Hana, czy może iść… W końcu postarał się o trzeci bilet… Mieliśmy iść na wystawę kwiatów, ale „ Han powiedział, że nie ma tam nic ciekawego”. Kiedy był ciekawy film nie mogliśmy pójść, bo „ Han się zakochał nieszczęśliwie i nie można pogorszyć mu nastroju takim melodramatem…”. Miałam tego dość, powiedziałam mu, że poszukam chłopaka, dla którego będę najważniejsza na świecie. Obraził się, jakby nie zrozumiał o co mi chodzi. To z jego powodu zaczęłam palić papierosy. Obaj nie lubili aroganckich palaczy.
– Taka przyjaźń to wielka rzecz, prawie tak wielka jak miłość. Nie chciałabym, aby zepsuła się przeze mnie. Dzięki za ostrzeżenie.
Od tej chwili uważniej przyglądałam się przyjaciołom, analizowałam ich postępowanie. To co zrozumiałam nie ucieszyło mnie. Może dla innej dziewczyny byłoby szczęściem widzieć, jak dwóch chłopców rywalizuje o jej względy; dla mnie był to tylko powód do niepokoju. Gdy mieliśmy spotkać się tylko w dwójkę jak spod ziemi wyrastał ten trzeci.
Zdecydowałam się porozmawiać z nimi i wyjaśnić mój punkt widzenia. Czekałam po lekcjach na podwórku opierając się o murek ogrodzenia. Nadeszli obaj równocześnie dyskutując o czymś zawzięcie. Zamilkli, gdy mnie ujrzeli. Han powiedział do mnie
– Chciałbym z tobą porozmawiać. – Wskazał mi drzewo na środku placu. Maks zastąpił mu drogę
– Najpierw my porozmawiamy. Złapał go za łokieć i z całej siły pociągnął za sobą. Stałam jak oniemiała. Nie doszli jeszcze do drzewa, a już się szarpali i bili. Tak mocno walili w siebie, że jednemu i drugiemu polała się krew z nosa. W tym momencie straciłam do nich cały szacunek i sympatię. Nie uznaję takiej formy dyskusji czy rozwiązywania problemów. Kątem oka spostrzegłam Wiktorię stojącą na końcu podwórka w grupie palaczy. Podbiegłam do niej.
– Możesz dać mi papierosa? – Wiktoria podała mi swojego, już zapalonego. Zaciągnęłam się głęboko gdy tylko chłopcy spojrzeli w moim kierunku. Zaskoczenie na ich twarzach było widoczne z kilkunastu metrów. Jak na komendę odwrócili się i odeszli. Nie widzieli, jak zakrztusiłam się tak okropnie, że musiałam uchwycić się Wiktorii, by nie upaść.
To był mój pierwszy i ostatni papieros w życiu, ale jego gorycz czuję w ustach do dziś…

Opowiadanie inspirowane opowiadaniem E. Karsilasmalar. Spotkania

Spotkania

Obudziła się kilka minut przed dzwonkiem budzika. Poranne czynności zajmowały jej niedużo czasu. Czasu, którego teraz, na emeryturze, miała wiele.
– Przejdę się dzisiaj na ten placyk zabaw na tyłach głównej ulicy. Po drodze obejrzę wystawy, a może spotkam kogoś znajomego. Posiedzę na skwerku wśród zieleni. Dobrze, że są takie miejsca w tym wielkim mieście.
Ela lubiła takie wędrówki. Obserwowała ludzi, czasem z kimś zamieniła kilka słów; dawało jej to powód do dziwienia się światu i prób zrozumienia go. Po tylu latach nadal było więcej pytań niż odpowiedzi.
Przeszła całą główną ulicę i trochę zmęczona usiadła na ławeczce przy placu zabaw. Obserwowała bawiące się dzieci oraz nadzorujące je opiekunki. Dziś zwróciła uwagę na cztero- lub pięcioletnią dziewczynkę, która śmiało i z wielką energią spacerowała po rozwieszonych schodkach linowych, podciągała się na rękach, biegała wkoło, widać było, że energia ją rozrywała. W końcu jednak zgrzana i zmęczona podbiegła do matki i usiadła obok niej. Ta okryła ją kurteczką, którą dotychczas trzymała w ręce i podała butelkę z jakimś napojem.
– Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak dzisiaj było w przedszkolu. Wydarzyło się coś ciekawego? – Przyszła nowa dziewczynka. Ale nikt nie chciał się z nią bawić. Jest brzydka, gruba, nosi okulary i jest taka niezgraba… Graliśmy w berka, ale ona cały czas była berkiem, bo nie umiała nikogo dogonić. W końcu Kacper podstawił jej nogę i się wywaliła, ale Kacper został berkiem. Potem już tylko stała i dyszała, bo tak się zmęczyła.
-A co ty na to? – spytała matka
– Nic, co miałam robić?
– Pomyśl tylko, gdybyś była na jej miejscu. Jak byś się czuła? Może jest chora i dlatego nosi okulary i szybko się męczy? A czy byłoby ci przyjemnie, gdybyś przyszła do nowego przedszkola, a nikt nie chciałby się z tobą bawić? – Dziewczynka zamyśliła się.
Matka i córka odeszły, Ela również wróciła do domu. Tego dnia kładła się spać w wyjątkowo dobrym nastroju.
* * *
Poranek następnego dnia był taki, jaki powinien być każdy poranek. Ela obudziła się wcześnie, wypoczęta i pełna werwy. Słońce przecierało oczy małymi, białymi obłoczkami.
– Dziś wybiorę się dalej. – Miała ulubione miejsce odległe o niecałe dwie godziny jazdy samochodem. Z dala od miasta spośród zielonych pól albo nad szczytami drzew lasów wyrastały ruiny średniowiecznych zamków, białe skałki wapiennych ostańców, a pod drzewami płynęły strumienie czystej, źródlanej wody. Z małej skałki rozlegał się piękny widok, a u jej podnóża, obok źródełka co roku rozbijano obóz harcerski. Z góry można było niespostrzeżenie oglądać życie obozowe.
Właśnie w stronę kuchni zbliżały się dwa zastępy – dziewcząt i chłopców. Zastępowi zgłaszali starszej kucharce gotowość do obierania ziemniaków. Wytoczono dwa duże gary, wyniesiono ziemniaki. Przy jednym garze usiadły dziewczęta, przy drugim chłopcy. Przez chwilę trwały przekomarzania, w końcu zastępowa zaproponowała: – Zaśpiewajmy coś przy pracy. Może „Płonie ognisko?” – Nie, to za wolne, praca musi iść szybciej. Śpiewajmy piosenki marszowe. „Idziemy po przygodę” – Dobrze. – Zastępowa zaintonowała i reszta zgodnie włączyła się do śpiewu. Prześpiewali kilka piosenek. – Może naszą ludowo-obozową? – „Od Siewierza jechał wóz, co harcerski obóz wiózł, garnki, kotły i plecaki i namioty stare wraki, a nad nimi trzyma pieczę druh komendant i tak rzecze : Tralala, tralala, bum cyk, cyk… Po zakończeniu piosenki nastąpiła chwila ciszy. Garnek dziewczyn był prawie pełen, chłopców ledwo przekroczył połowę. Zastępowy zawołał -To dalej po ludowemu – i zaczął: „Te opolskie dziouchy wielkie paradnice, kazały se poszyć czerwone spódnice. Czerwone spódnice, białe zapaśnice, zajdą na muzykę, stoją jak maśnice. Stoją jak maśnice, pięknie wyglądają, ale w tańcu chłopcom po butach deptają…” Skończyli, druhny odpowiedziały: „Wedle drogi oset, wedle drogi oset, to kolące ziele. Są tu z nami szwarni chłopcy, ale ich niewiele. Nie są tacy fajni jak się wydawają, są niezguły i gramuły, krzywe nogi mają. Krzywe nogi mają, szeroko stąpają, a jeszcze się po szykownych dziouchach oglądają…”
Chłopcy nie pozostali im dłużni – „Kare konie, kare, jeszcze się karują, ładne te dziewczyny, jeszcze się malują. Znałem taką jedną, piękną mi się zdała, włosy jak u kruka, a na gębie biała, a wtem deszczyk lunął, patrzę, co za dziwo, cała gęba w paski, a na głowie siwo…”
Garnek dziewczyn był pełny. Zaczęły wstawać z miejsc. Zastępowa spojrzała po swoich podwładnych, spojrzała na zastępowego i rozpoczęła „ Bo wszyscy harcerze, to jedna rodzina…” Na to hasło druhny usiadły i zabrały się do pomocy. Garnek w momencie się zapełnił.
Ten dzień Ela również zaliczyła do bardzo udanych.
* * *
Gdy tylko robiło się cieplej Ela popołudnia spędzała na balkonie. Obsadziła go kwiatami i roślinami zielonymi, tak, że tworzył piękną oazę wśród betonu blokowiska. Znalazł się tam też maleńki stoliczek i wygodny fotelik. Kącik odgradzała od ulicy ściana pachnącego groszku, która pozwalała obserwować ludzi samemu pozostając w ukryciu. Tam popołudniowa kawa czy herbata smakowały najbardziej.
Właśnie teraz Ela odłożyła ulubioną gazetę i spojrzała na ulicę. Do bloku zbliżała się para, powiedzmy szczerze, jeszcze dzieciaków. Chłopiec i dziewczyna wyglądali na piętnastolatków. Ją Ela znała z widzenia – mieszkała w tym samym bloku i mijając się na schodach wymieniały grzeczne „Dzień dobry”. Jego widziała pierwszy raz.
– Czy nie są za młodzi na randkowanie? – pomyślała. Para zbliżyła się do bloku i przystanęła przed drzwiami. Ela już ich nie widziała, ale za to świetnie słyszała ich rozmowę.
Chłopak pytał
– Pójdziemy w czwartek na występ zespołu „Młodzi gniewni”? Mam już bilety.
Dziewczyna odpowiedziała – Muszę zapytać rodziców o pozwolenie. Na pewno się zgodzą, ale nie mogę ci teraz obiecać. Jutro odpowiem. – Ale ja muszę wiedzieć już teraz… – Teraz ci nie odpowiem.
Chwilę jeszcze chłopak nalegał, a ona przekomarzała się z nim. Wyglądało na to, że niezbyt ma ochotę na to spotkanie. Może nie zależało jej tak bardzo na chłopaku, a może doszła do tego samego wniosku co Ela? W końcu ten nie wytrzymał. – Jeśli mi dziś nie odpowiesz, to jest tysiąc innych dziewczyn, które chętnie ze mną pójdą. – To wybierz sobie którąś z tego tysiąca i nie zawracaj mi głowy…
Wcale nie była zaskoczona ani oburzona jego słowami, tak jakby się ich spodziewała.
Chłopak odszedł i Ela już nigdy więcej go nie spotkała.

* * *
Wtorek, ulubiony dzień Eli. W tym dniu regularnie spotykała się z koleżankami w kawiarni „U Beaty” . Wszystkie były fankami jednego z tureckich aktorów, a właśnie w poniedziałki wieczorem nadawano nowy serial z jego udziałem. Było o czym dyskutować, wymieniać uwagi o tym, co przydarzyło się bohaterom w nowym odcinku. Komentowano grę aktorów, pomysły scenarzystów, przewidywano, co będzie dalej, a nawet omawiano stroje noszone przez nich.
Czasem któraś odbiegała od tematu filmu – Elżbieta pokazywała stare fotografie i wspominała dawne czasy, Ania prezentowała śmieszne wierszyki pisane gwarą poznańską – pochodziła bowiem z Wielkopolski. Magda, Urszula i Beata opowiadały o krajach, w których przebywały dłuższy czas – słowem, było ciekawie i wesoło.

* * *
W tę sobotę, tak jak we wszystkie soboty tej wiosny przyjechała córka. Zadzwoniła, postawiła przed drzwiami siatkę z zakupami. Odsunęła się na przepisową odległość dwu metrów gdy Ela otwierała drzwi.
– Dzień dobry, mamo!. Jak się czujesz?
– Dobrze, nic mi nie dolega.
– Czy czegoś ci potrzeba?
-Nie, mam wszystko.
– A nie nudzisz się, tyle dni w zamknięciu. To wszystko przez tę pandemię, nie możesz wychodzić, ale boimy się o twoje zdrowie.
– Nie martw się o mnie. Mam balkon i wszystko, co potrzebne. Jedynie brakuje mi możliwości przytulenia moich najbliższych…. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce skończy i świat wróci do normalności
– Oby tak się stało. Wtedy pojedziemy w dalszą podróż. Muszę już lecieć, pa…
No, cóż, córeczka nie wiedziała, że Ela podróżuje nieustannie – w czasie, w marzeniach lub po prostu w internecie…

List do E. Nowe opowiadanie Benim adin

Drogi E.

Właśnie przeczytałam twoje nowe opowiadanie „Benim adin”. („Nazywam się”). Niestety, nie znam tureckiego i korzystam z niezbyt doskonałego tłumaczenia, jakie twoje fanki udostępniają w internecie. Historie, które opowiadasz są ciekawe, a jednocześnie czuję, że bardziej od fabuły interesuje cię sposób ujmowania myśli, piękno języka, czyli jednym słowem jesteś literatem, artystą. Niektóre twoje opowiadania zainspirowały mnie do napisania swoich historii albo do przetworzenia twoich zgodnie z moimi uczuciami. Są to jednak historyjki nadające się do gazet dla gospodyń domowych, a w żadnym razie nie aspirują do bycia czymś więcej.
Idąc za ciosem i dysponując stosunkowo dużą ilością czasu i niewielką ilością pieniędzy postanowiłam zabawić się w wydawcę i wydrukować część z nich w książce „Szum i szept”, w maleńkim nakładzie jako swój prezent urodzinowy. Oczywiście inspirowałam się twoim zbiorem opowiadań „ Cisza”.
Nigdy też nie miałam nadziei, że dowiesz się o mej twórczości, czy coś przeczytasz, dlatego zaskoczyło mnie twe ostatnie opowiadanie. Pobudziło moje marzenia. To, że zastosowałeś sposób opowiadania historii z różnych punktów widzenia i to, że użyłeś łacińskiego wyrażenia.
Przypomniało mi to moje opowiadanie „Historia miłosna na trzy lub cztery głosy”, gdzie też różne osoby opowiadają o tym samym wydarzeniu, oraz opowiadanie „Kot”, gdzie użyłam wyrażenia łacińskiego. Zresztą całe opowiadanie jest też w moim stylu, z optymistycznym zakończeniem. Jestem świadoma, że to całkowity przypadek, ale miło pomarzyć, że przeczytałeś i coś z tego ci się spodobało. Zdecydowanie poprawiłeś mi nastrój…
Jest jednak coś, co nie do końca jest prawdą według mnie. W twoim opowiadaniu kot mówi, że ma na imię kot, tak jak inne koty. Z trudem przyjmuje, że ludzie nadali mu imię. Mówi też o tym, że koty czują więcej niż rozumieją. Widocznie nie rozumie znaczenia nadania imienia. Nadać komuś imię, to wyróżnić go spośród wielu. Przyjąć, że jest osobną jednostką, inną niż wszystkie tego samego gatunku. Gdyby ten kot potrafił czytać, to może poznałby wiedzę pochodzącą z jednej z najmądrzejszych książek świata „Małego księcia” A. de Saint- Exupery. Dowiedziałby się, że nadać imię, to „oswoić”, a także przyjąć odpowiedzialność za kogoś. Że Róża jest tylko jedna, choć na świecie istnieją miliony róż.
Nadając mu imię ludzie przyjęli na siebie zobowiązanie, adoptowali go, dali dom, pokarm i miłość.
Możliwe, że kotu nie odpowiada imię „Yagmur”( Deszcz), bo czy to odpowiednie imię dla kota? A może po prostu w ten sposób chce zachować resztki niezależności? Wydaje mi się, że każda istota, która posiada świadomość chce być traktowana jako osobna jednostka, właśnie jako ktoś, kto posiada swoje własne imię. Ale cóż my, ludzie możemy wiedzieć o świadomości kotów? O świadomości innych stworzeń? Może świadomość siebie, jakieś „ego” posiadają także rośliny, na przykład pomidory?

POMIDORY

Trzask! Prask! Ktoś postawił na straganie skrzynkę. Potem, trochę mniej delikatnie, drugą.
– Ojej, uważajcie, jesteśmy takie delikatne, nie możecie nas urazić! – zabrzmiał głos z pierwszej skrzynki.
– Nie można nami tak tłuc! Uważajcie! Ratunku! -z drugiej skrzyni rozległ się gwar głosów.
Znad krawędzi pierwszej ze skrzynek wyjrzał zaciekawiony pomidor. W sąsiedniej skrzyni także były pomidory, ale jakże inne. Jego bracia byli wszyscy tacy sami, czerwoni, jednakowego rozmiaru, każdy z zielonym listkiem i kawałkiem łodyżki. Każdy umieszczony został w osobnym mieszkanku w równych rządkach. Po prostu piękne pomidory. Jedynie ten jeden miał małą skazę- z jednej strony małe wgłębienie w skórce spowodowało, że inne pomidory uznały go za gorszego od nich. Pomidor z brzegu czuł się więc wśród nich obco, choć nie znał innego świata.
Teraz spoglądał na innych pobratymców – pomidory w sąsiedniej skrzynce miały różne kształty i odcienie czerwoności. Zaciekawiły go.
– Hej, wy tam, kim jesteście?
– Ja jestem Najmniejszy – pisnął maleńki pomidorek. – A ja Największy, … Różowy… Podłużny… Owalny…Karbowany… rozlegało się z wszystkich stron. Każdy wykrzykiwał swoje imię.
– To nie jesteście Pomidorami?
– Jesteśmy, ale mamy też swoje imiona. Nadała nam osoba, która się nami opiekowała. Podlewała, nawoziła, usuwała chwasty i rozmawiała z nami. Chroniła przed wiatrem i nadmiernym słońcem, osłaniała w czasie deszczu, dbała o nas. Od kilku dni nie przychodziła, ale ktoś nas zabrał i włożył tutaj.
– Co to jest słońce, deszcz i wiatr? W naszym kraju niczego takiego nie znaliśmy. – zapytał pomidor z pierwszej skrzynki. Tylko on wykazywał ochotę do rozmowy.
– Niemożliwe. Wiatr jest wszędzie, czasem łagodny i przyjemny, nawet przydatny w upały, gdy słońce zbyt mocno przygrzewa, a deszcz to woda, która pada z góry. Moczy liście i nie czujemy się z tym dobrze. Słońce daje nam światło i ciepło, najlepsze jest rano , kiedy wschodzi i wieczorem, kiedy chowa się z drugiej strony. Gdy stoi wysoko czasem jest za gorące, ale wiemy, że wkrótce przestanie palić, więc nie narzekamy.
– Przecież słońca nie poruszają się. W naszym kraju są zawsze w tym samym miejscu. Robią wszystko, by ułatwić nam życie. Mamy wiele słońc.
Nagle rozległ się chór głosów „Jesteśmy wybrańcami, najważniejszymi i najbardziej cenionymi pomidorami na świecie”
– W końcu raczyły się odezwać – zaśmiał się Najmniejszy.
– Są takie dumne , że rzadko się odzywają i tylko wszystkie razem.
– Ty jesteś inny…
– Kiedyś do naszego kraju wpadł jakiś owad i zrobił coś, co mnie odmieniło. Ale nikt mi nie chce mi powiedzieć, co to było. Jestem inny i chciałbym też mieć własne imię, tak jak wy.
– Możemy nazwać cię „Przyjazny”?
– Wspaniałe imię. Chciałbym się z wami zaprzyjaźnić, dowiedzieć się czegoś więcej o waszym kraju.
– A mnie najbardziej interesuje, co teraz będzie? Słyszałem, że jak dojrzejemy mamy wypełnić swoje przeznaczenie. Gdy to się stanie trafimy do miejsca szczęśliwego, które nazywa się Niebo.
– Możemy tylko czekać…Nie potrafię nawet przeskoczyć do waszej skrzynki, choć bardzo tego pragnę.
Gdzieś nad nimi rozległ się nagle głos.
– Piękne te pomidory. Chcę wybrać pięć najpiękniejszych. Potrzebuję ich do nagrania filmu reklamowego.
Jakaś ręka wyjmowała po kolei pomidory, obracała je i odkładała na miejsce.
– Ja jestem najpiękniejszy!
– Wybierz mnie!
– Ja się nadaję do filmu!
Pomidory straciły swoją jednomyślność, wydzierały się jeden przez drugiego, usiłowały pokazać swoją najpiękniejszą stronę. Ręka chwyciła też Przyjaznego.
– Ten się tu nie nadaje…i wrzuciła go do drugiej skrzynki. Pięć pomidorów dumnych z wyboru powędrowało do kosza i zniknęło z oczu pozostałych. Po chwili znowu rozległ się głos
-Poproszę kilogram pomidorów, z tych tańszych. Moje dzieci bardzo lubią zupę pomidorową.
Podłużny, Różowy i kilku innych odeszło ze skrzynki.
– No spójrzcie, tym też się udało wyjść na spotkanie przeznaczeniu. – Znowu zgodnym chórem odezwały się pomidory z pierwszej skrzynki.
Na bazarze pojawił się szef kuchni restauracji hotelowej. Szukał najlepszych produktów na wieczorne przyjęcie.
– Wezmę całą skrzynkę tych pomidorów.
– Niestety, już sprzedałem kilogram.
– Wobec tego wezmę obie skrzynki. Duże nadadzą się do sałatki Caprese, mają odpowiednią wielkość, ale te drugie mają lepszy smak i aromat.
Na przyjęciu pomidory świetnie się zaprezentowały. Przełożone plasterkami sera mozzaella i ozdobione listkami bazylii plastry pomidorów stanowiły prawdziwą ozdobę stołów. Niektóre pomidory powycinane ostrym nożykiem stały się elementem dekoracji. Pomidory z drugiej skrzynki straciły swoje kształty – stały się składnikami sałatki pomidorowej, która robiła prawdziwą furorę, wszyscy zgodnie twierdzili, że tak smacznych pomidorów w życiu nie jedli.
Pomidory, które miały zagrać w filmie myto, smarowano nabłyszczaczami, doklejano listki, w końcu zrobiono kilka zdjęć. Potem filmowano inne warzywa. O pomidorach przypomniał sobie rekwizytor następnego dnia. Ciepło reflektorów i zabiegi upiększające nie wyszły im na zdrowie. Wyrzucono je do kosza.
Kobieta ugotowała ogromny garnek zupy pomidorowej. Rodzina zajadała ze smakiem, a najmłodszy syn prosił o dolewkę
– Mamusiu, to najlepsza zupa pomidorowa jaką jadłem, po prostu niebo w ustach…

I to by było na tyle. Z imieniem czy bez i tak nie oprzemy się swemu przeznaczeniu.
Pozdrawiam i czekam na następne opowiadania.
Ellani.

Najnowsze moje opowiadanie inspirowane E. „Gdybym był Pinokiem”

Gdybym była księżniczką

– Mariolko, dlaczego jesteś taka smutna? – zapytała babcia.

– Pani w szkole kazała nam napisać jaką postacią z bajki chcielibyśmy zostać. Zawsze chciałam być księżniczką, ale przecież jestem nieładna i nadaję się najwyżej na siostrę Kopciuszka, a nie na Śnieżkę ani nawet Śpiącą Królewnę.

– Kto ci to powiedział? Możesz też zostać księżniczką, jeśli tylko zechcesz. Opowiem ci bajkę na poprawę humoru. A wypracowanie napiszesz jutro.

-Tak, proszę o bajkę, może potem przyśni mi się coś miłego.

Bajka o księciu i księżniczce.

Było to dawno, dawno temu. W pewnej krainie stał zamek, w którym mieszkał książę Eryk, jej władca . Za zamkiem rozciągał się ogromny las przecięty szerokimi gościńcami prowadzącymi w różne strony świata. W pobliżu zamku, za rzeką, rozciągała się osada, w której mieszkali rzemieślnicy, a jeszcze dalej pola i wsie należące do księcia. Pomiędzy osadą a wsią, nad rzeczką, która w tym miejscu tworzyła staw znajdował się młyn.

Książę Eryk miał jedynego, ukochanego syna Maksymiliana. Wychowywał go jak przystało na księcia – oprócz nauczyciela czytania, pisania, liczenia chłopiec miał nauczycieli fechtunku i tańca, jazdy konnej i dobrych manier. Nauczył się wydawać rozkazy i słuchać pochlebców, którzy mówili mu, że jest najpiękniejszym księciem na świecie. Był ładnym dzieckiem, potem przystojnym młodzieńcem, a bogate i piękne stroje oraz trochę upiększających drobiazgów, jak pudry, pomady, barwiczki czyniły go pięknym. Powiedzmy od razu, że w jego komnacie było kilka luster i toaletka godna pierwszej damy dworu. Pięknie prezentował się Maksymilian na koniu. Wiedział o tym i dlatego często urządzał przejażdżki gościńcami prowadzącymi przez osady i wsie. Syn był jedyną słabością księcia. Poza tym Eryk był mądrym władcą, starał się utrzymać przyjazne stosunki z sąsiednimi władcami i dbał o to, by jego poddani mogli pracować w spokoju, a wydatki dworu nie przekraczały dochodów.

W młynie mieszkał ze swoją rodziną młynarz, oraz jego pomocnicy. Oczkiem w głowie młynarza była jego córka, Marysia. Była to dziewczynka wesoła i bystra.

– Mateńko, pozwólcie mi pomóc przy robieniu masła i sera.

– Babciu, pokażcie, jak trzeba uprząść ten len, a jak wełnę.

– Tatulku, a dlaczego ten młyn tak turkoce

Marysia chciała wszystko wiedzieć, wszystko umieć. Wszędzie było jej pełno. Najbardziej jednak lubiła długie jesienne i zimowe wieczory.

– Dlaczego babciu?

-Widzisz, Mariolko, wtedy nie było telewizji, internetu, a nawet elektryczności. Siedziało się przy ogniu z kominka lub świecy i opowiadało o różnych wydarzeniach. Babcia Marysi często opowiadała baśnie, a znała ich bardzo dużo.

Cała rodzina i młynarczykowie zasiadali wkoło kominka, a babcia snuła opowieści o różnych cudach. O rycerzach walczących ze smokami, o strasznych stworach żyjących w opuszczonych pałacach, o ludziach zmienionych w ptaki.

Ulubioną baśnią Marysi była ta o Kopciuszku. Gdy wieczorem kładła się spać marzyła o tym, że spotka księcia i ten wybierze ją spośród wszystkich dziewcząt. Postanowiła jak najlepiej przygotować się do roli księżniczki.

Pytała babcię: – Jaka powinna być prawdziwa księżniczka?

– Prawdziwą księżniczkę możesz poznać zawsze po jej zachowaniu. Jest dobra i dba o poddanych. Mądre słowa babci sprawiły, że Marysia zaczęła myśleć o innych.

W każdym momencie myślała „ A jak zachowałaby się księżniczka?” I tak postępowała. Kiedy dzieci się kłóciły o coś Marysia nie brała udziału w zwadzie, ale starała się je pogodzić. Zwracała uwagę na to, jak i o czym mówi.

Dzieci ze wsi zauważyły różnicę w jej zachowaniu. Niektórym się to nie podobało. Mówiły „Wywyższa się, uważa za lepszą”.  Są ludzie, którzy nie lubią innych od siebie. Wiele dzieci jednak chętnie przychodziło do młyna, bo Marysia dzieliła się z nimi swoimi zabawkami i potrafiła wymyślać ciekawe gry. Lata mijały, Maksymilian dorastał w przekonaniu, że jest najprzystojniejszym młodzieńcem i najmądrzejszym następcą tronu,

Marysia dorastała również, ale ciągle wydawało jej się, że nie jest dosyć dobra, by zostać księżniczką. Czasem też przeglądała się w wodzie, bo nie miała lusterka. Pytała „Wodo, wodo czy moja uroda jest odpowiednia dla księżniczki?”Woda jednak marszczyła się pod wpływem wiatru zniekształcając wizerunek. Czasem Marysi wydawało się, że wygląda pięknie, częściej, że urodzie jej wiele brakuje.

Pewnego dnia do młyna przyjechał człowiek z wozem pełnym ziarna do zmielenia. Obok niego na koźle siedział mały chłopczyk. Jego ojciec wraz z młynarczykami wyładowywali worki i zanosili do młyna. Ostatnie worki zniesiono, wszyscy weszli do wnętrza, gdy koń spłoszył się i szarpnął wozem. Chłopczyk spadł i uderzył kolanem o kamień. Zauważyła to Marysia, podbiegła do niego, podniosła i utuliła. Uspokoiła dziecko, obmyła otarcie skóry i przyłożyła listek babki. Wypadek zauważył ktoś jeszcze. Młynarczyk Jasio stał przy oknie i widział wszystko. Czy to był błysk słońca, czy wyraz oczu Marysi, czy coś innego, w każdym razie Jasiowi wydało się, że widzi Marysię po raz pierwszy i jest ona najpiękniejszą osobą na świecie. Od tej pory spoglądał na nią często, czasem udało mu się zamienić z nią kilka słów, ale ona traktowała go jak wszystkich innych.

Książę Maksymilian kończył dwudziesty pierwszy rok życia. Książę Eryk namawiał go do ożenku.

-Poszukaj ładnej panny, odpowiedniej dla ciebie i urządzimy piękny ślub i wesele.

– Ależ ojcze, w sąsiednich państwach nie ma odpowiedniej księżniczki, albo za małe, albo za stare, albo za brzydkie. Nie wiem, gdzie mam szukać żony.

– Może wśród poddanych znajdziesz kogoś odpowiedniego?

– Mam jeździć po kraju, by szukać żony? Nie chcę.

– Wobec tego urządzimy bal, na który zaprosimy wszystkie panny od osiemnastego do dwudziestego roku życia. Tym sposobem będziesz miał wszystkie w jednym miejscu.

– Niech tak będzie.

Heroldowie rozgłosili wieść o balu we wszystkich miastach i wioskach księstwa. W wielu domach rozpoczęły się przygotowania. Krawcy, modystki, szewcy mieli pełne ręce roboty.

Marysia również wybierała się na bal. Nie miała co prawda matki chrzestnej-wróżki, ale udało jej się namówić ojca na kupno materiału na sukienkę. Uszyła ją sama i ozdobiła pięknym haftem. Brakowało tylko pantofelków. Gdy suknia była gotowa mama poprosiła Marysię, by ubrała się w nią, tak , aby wszyscy mogli ją zobaczyć. Wieczorem domownicy zebrali się w izbie Marysia w pięknej sukni, z włosami uczesanymi w wysoki kok i z wpiętymi w niego kwiatami wyglądała zachwycająco. Rodzice podeszli do niej i wręczyli jej piękne czerwone pantofelki wykonane z cieniutkiej skórki. Młynarz powiedział:

– To prezent na twoje osiemnaste urodziny. Poczuj się jak księżniczka i baw się dobrze na balu.

W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Marysia uwierzyła, że to właśnie ona , jak Kopciuszek, może zachwycić księcia i zdobyć jego serce i koronę. Do pałacu było niedaleko, więc wzięła pantofelki do ręki i w codziennych drewnianych trepkach poszła na bal. Za bramą zdjęła drewniaki, zostawiła je pod murem i całkowicie gotowa weszła do pałacu. W ogromnej sieni wiele panien oczekiwało na wejście. Służący księcia wprowadzali je pojedynczo i przedstawiali siedzącym na podwyższeniu książętom Erykowi i Maksymilianowi. Młody książę wydawał się znudzony, czasem tylko ożywiał się na widok jakieś ładniejszej panny. Prezentacja była już prawie skończona, zabrzmiały pierwsze takty tańca, książę wstał i przechodził między dziewczętami szukając, z którą rozpocząć tańce, gdy zaanonsowano: Wioletta, córka kupca Mikołaja. W drzwiach ukazała się dziewczyna, której urodę podkreślał bogaty, najmodniejszy strój i biała peruka ozdobiona wstążkami i drogimi kamieniami. Wszelkie niedoskonałości cery skrywały róż i bielidło, a rzęsy i brwi umiejętnie podkreślało czernidło. Maksymilian szybko podszedł do niej i poprosił do tańca.

Rozmawiali o najnowszej modzie, o sąsiednim księstwie, w którym długo Wioletta przebywała.

Pozostałe tańce książę przetańczył także z nią, lekceważąc pozostałe panny. Wiele z nich bawiło się bardzo dobrze, tańcząc z dworzanami i sługami dworskimi, którzy otrzymali polecenie zadbania o dobry nastrój. Wiele, ale nie Marysia. Gdy tylko wybiła północ wybiegła z pałacu, by wrócić do domu. Właśnie stała w pobliżu bramy i zmieniała pantofelki, gdy nadjechał jakiś powóz. Ledwo zdążyła uskoczyć, ale powóz wyrwał jej z ręki jeden pantofelek i odrzucił daleko w ciemność. Nie potrafiła go znaleźć i z jednym pantofelkiem w ręku wróciła do domu. Wszyscy spali, tylko Jasio czekał na jej powrót. Od razu zauważył jej czerwone oczy i smutną twarz.

– Co się stało? Nie bawiłaś się dobrze?

– Nie, zjawiła się inna dziewczyna, która zawróciła w głowie księciu. Nie zostanę księżniczką…

– Dla mnie już nią jesteś.

– Nie jesteś księciem, a ja marzę o księciu.

Jaś bardzo się zasmucił, ale bardzo pragnął wywołać uśmiech na twarzy Marysi.

– Poczekaj rok, wyruszam na roczną wędrówkę, by poznać pracę w innych młynach, co pozwoli mi zostać mistrzem młynarskim. Odwiedzę inne księstwa, dowiem się, czy jest w którymś książę, który cię doceni.

Wczesnym rankiem cała rodzina żegnała Jasia, który wyruszał na roczną wędrówkę. Młynarz wręczył mu monetę i powiedział:

– Zachowaj to na czarną godzinę. Wierzę, że wiele nauczysz się w szerokim świecie i szczęśliwie wrócisz do nas. Miejsce dla ciebie zawsze się znajdzie.

– Życzcie mi szczęścia – z tymi słowami Jaś wyruszył w drogę. Przechodząc obok pałacu księcia zauważył w przydrożnym rowie coś czerwonego. Schylił się i podniósł czerwony pantofelek pokryty kurzem i śladami kopyt końskich. Włożył go do węzełka i poszedł dalej. W sąsiedniej krainie znalazł młyn, w którym przyjęli go i pozwolili przez jakiś czas pracować. Pilnie oglądał urządzenie i porównywał z młynem, w którym pracował dotychczas, Uczył się ciągle fachu. Pilnie też wypytywał o książąt tego kraju. Władca był w średnim wieku, miał żonę i maleńkiego synka. Nie było tam księcia dla Marysi. Po pewnym czasie wyruszył dalej szukać nowej wiedzy. W następnym księstwie spytał o młyn. Ludzie wskazali mu drogę. Zdziwił się, bo droga wiodła pod górę, a młyny wszędzie stały nad wodą. Za drzewami ujrzał dziwny budynek. Wysoki, ze spiczastym dachem i dziwnymi czterema skrzydłami obracającymi się tak, jakby chciały unieść budynek wysoko nad chmury. Przed nim stało kilku ludzi. Zebrał całą swoją odwagę i podszedł bliżej.

– Gdzie tu jest młyn? – zapytał Spojrzeli na niego ze zdziwieniem i zaśmiali się.

– Chyba przyszedłeś z daleka. Tu jest młyn.

– Młyn? A co go napędza? Tu nie ma stawu ani rzeki.

– Wiatr. Pierwszy raz widzisz wiatrak?

– W moim księstwie nie ma takich. A czy mógłbym tu popracować jakiś czas? Pracowałem w różnych młynach, ale w takim nie.

– Wejdź do środka i zapytaj młynarza.

Jasio wszedł do środka i ujrzał znajomy widok. Wewnątrz młyn był podobny do tych jakie znał.

Młynarz zgodził się.

– Możesz tu pracować, dam ci mieszkanie i jedzenie, a po dwu miesiącach zobaczymy, co z ciebie będzie.

Jasio był pracowity i chętny, chciał się nauczyć nowych rzeczy, poznał czym różni się praca w wiatraku od pracy w młynie wodnym. Po dwu miesiącach młynarz stwierdził

– Chętnie zatrzymałbym cię na dłużej, ale wiem, że musisz wędrować dalej.

Gdybyś jednak szukał pracy to pomyśl o mnie.

Jaś wyruszył dalej. Ostatnie księstwo było porośnięte lasami, pól i łąk było bardzo mało. Wioski wyglądały na bardzo biedne. W końcu natrafił na rzekę. Postanowił iść z jej biegiem, licząc, że nad nią musi być jakiś młyn. Zamiast plusku koła młyńskiego usłyszał miarowy dźwięk pił tnących drzewo. Na polanie nad rzeką kilku ludzi cięło pnie na deski. Podszedł i zapytał

– Jest tu gdzieś jakiś młyn?

– Jest tam trochę dalej, ale raczej nikt cię tam nie przyjmie. Nie ma pracy nawet dla jednego starego młynarza. Mamy mało zboża, żyjemy tylko z tego, co znajdziemy w lesie i ze sprzedaży desek, ale to ciężka praca i nie zarabiamy zbyt dużo.

– Mimo wszystko zajdę do młyna.

Jak powiedział, tak zrobił. Stary młynarz spojrzał na niego..

– Nie mogę przyjąć cię do siebie. Ledwo mi starcza na kawałek chleba. Gdyby nie pomoc sąsiadów umarłbym z głodu.

– Mam pieniądze, pokażesz mi wszystko, a ja kupię jedzenie dla nas obu. – Dobrze , więc może chcesz przejąć ten młyn. Ja już nie mam siły pracować, choć i tak nie mamy dużo do mielenia.

Jasio zastanowił się. „A gdyby tak wykorzystać koło wodne do poruszania piły i cięcia drewna… a może kilku pił naraz?” Po kilku dniach wymyślił, jak napędzić piły tak, by chodziły w górę i w dół.

Zapytał młynarza, czy jest we wsi ktoś, kto mógłby mu pomóc w budowie tartaku.

-Cała wieś pomoże, jeśli znajdą tu pracę.

– Na pewno będzie więcej pracy dla drwali, tu w tartaku i przy spławie i sprzedaży desek.

* * *

Tymczasem Marysi czas zaczął się dłużyć. Myślała o księciu, którego znajdzie jej Jaś. Dnie całe zapełniała jej praca, a wieczory marzenia. Z każdą chwilą wymarzony książę stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Widziała jego twarz, oczy, znała uśmiech i kolor włosów. Co dziwniejsze, książę zaczynał mieć oczy Jasia, włosy Jasia i uśmiech Jasia. Marysia nie zdawała sobie z tego sprawy, że tęskniąc za księciem myśli o Jasiu.

Książę Maksymilian oświadczył się Wiolecie. Rozpoczęto przygotowania do ślubu. Zarówno Wioletta jak i Maksymilian życzyli sobie, aby to było jak najpiękniejsze i najbardziej okazałe wydarzenie. Niestety, każde z nich wyobrażało sobie to inaczej. Dyskusjom i sporom nie było końca, aż musiał interweniować sam książę Eryk. Przygotowania trwały równy rok, a szycie strojów, wybieranie mebli do pokojów, które zająć mieli państwo młodzi, zapraszanie gości i wiele równie ważnych zajęć zabierało tak dużo czasu, że Maks i Wioletta nie mieli czasu na lepsze poznanie się. Na dodatek książę Eryk, aczkolwiek bardzo kochał swojego syna, stanowczo sprzeciwił się zbytniemu nadwyrężaniu budżetu księstwa na weselne wydatki.

– To skandal, że ojciec nie zgodził się na specjalny podatek na nasze potrzeby – skarżył się Maksymilian Wioletcie.

– Mój ojciec też powiedział, że nie kupi mi złotej karety, ani diamentowej kolii. A przecież ta ze szmaragdami jest zbyt skromna.

– Mam pomysł. Po ślubie wyjedziemy w podróż po wszystkich miasteczkach i wsiach. Spodziewam się, że wszędzie poddani zechcą sprawić nam prezenty ślubne.

W końcu wszystko było przygotowane i rozpoczęły się uroczystości weselne.

* * *

W tym czasie prace przy budowie tartaku zostały również zakończone. Po kilku próbach tartak ruszył pełną parą. Jasio podszedł do starego młynarza

– Mój czas tu się skończył. Muszę wrócić do domu.

– Czy ktoś tam na ciebie czeka?

– Mam nadzieję, że tak, chociaż nie przyniosę najlepszych wieści. Chciałbym przychylić nieba pewnej dziewczynie, ale ona do szczęścia potrzebuje księcia.

– Czy mógłbym ci jakoś pomóc?

– Nikt nie jest w stanie tego zrobić, chyba że masz jakiegoś księcia na podorędziu.

– Może i mam, ale pomogę ci w inny sposób.

Starzec podszedł do okutej skrzyni i wyjął z niej pięknie oprawione lusterko.

– To niezwykłe zwierciadło. Pokazuje prawdziwe oblicza ludzi. Od niego dowiedziałem się , że jesteś dobrym człowiekiem. To miejsce będzie czekało na ciebie. Wróć tu czy będziesz szczęśliwy, czy nie.

Jasio owinął lusterko chusteczką i schował za pazuchę. Pożegnał wszystkich i wyruszył w drogę do domu. Dwa dni wędrował gęstym lasem, trzeciego usłyszał dźwięk dzwonów. To na zamku świętowano ślub księcia Maksymiliana i Wioletty. Im bliżej zamku tym trudniej było się przedzierać przez tłum zaproszonych gości i gapiów. W końcu dotarł do młyna. W młynie zastał tylko babkę, bo wszyscy pozostali wybiegli na drogę oglądać przejazd orszaku książęcego. Jaś skierował się za nimi. Mieszkańcy wioski zgromadzili się pod przewodnictwem wójta, który miał wręczyć w ich imieniu prezent nowożeńcom – piękny koronkowy obrus wykonany przez wieśniaczki. W tłumie ludzi Jasio zauważył Marysię. Podszedł do niej i przywitał się. Z radością zauważył, że Marysia ucieszyła się na jego widok. Wręczył jej lusterko.

– Gdy wrócimy do domu opowiem ci, skąd je mam.

Marysia przejrzała się w lusterku i zdziwiła się. Ujrzała w nim księżniczkę z koroną na głowie. Spojrzała na Jasia.

– Widzę w nim księżniczkę, czy to naprawdę ja?

– Lusterko mówi prawdę. Ja zawsze wiedziałem, że jesteś księżniczką.

Marysia znowu spojrzała do lusterka. Nawet nie zauważyła, że zbliżył się do nich orszak. Wioletta jechała konno obok Maksymiliana. Ze znudzoną miną słuchała przemowy wójta i oglądała prezent. Zauważyła lusterko.

– To pewnie też prezent dla mnie, bo skąd taka wieśniaczka miałaby tak cenny przedmiot. Pochyliła się i wyrwała lusterko z rąk Marysi. Przejrzała się i zaniemówiła. Ujrzała bowiem zwykłą, trochę piegowatą dziewczynę, jaką była pod bielidłem i różem. Zezłościła się. Im bardziej jednak była zła, tym bardziej obraz w lusterku stawał się brzydszy, aż w końcu widziała tam wiedźmę z wykrzywioną twarzą.

– Co za ohyda! – rzuciła lusterko na ziemię, To upadło na kamień i stłukło się w drobny mak.

Wioletta odjechała, a Marysia podnosząc oprawkę rozpłakała się.

– Już nigdy nie zobaczę siebie jako księżniczki…

– Nie płacz – próbował pocieszyć ją Jasio. – W moich oczach zawsze byłaś, jesteś i będziesz księżniczką.

Marysia podniosła się. Próbując wytrzeć łzy nie zauważyła, że maleńki okruch lusterka wpadł jej do oka. Spojrzała na Jasia i zdziwiła się. Zamiast chłopca ujrzała swojego wymarzonego księcia. Trwało to tylko moment, ale Marysia wszystko zrozumiała.

Tymczasem na zamku po uroczystościach nadeszły zwykłe dni. Książę Eryk postanowił przygotować Maksymiliana do przejęcia obowiązków. Życzył sobie, by młody książę więcej czasu poświęcał na sprawy państwa. Nie podobało się to Wioletcie, bo chciała by cały czas poświęcał tylko jej. Coraz bardziej okazywała swoje niezadowolenie, marudziła i kaprysiła. Takie postępowanie nie dodawało jej urody. Wnet książę zauważył, że Wioletta wcale nie jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Sprawy państwa, polowania, turnieje były teraz o wiele ciekawsze. Nawet wiadomość o tym, że zostanie ojcem była tylko pretekstem, by oddalić się od żony. Z upodobaniem zaczynał przyglądać się innym dziewczętom i kobietom.

W młynie wieczorami Jasio opowiadał o tym, co zobaczył w szerokim świecie. Domownicy dziwili się wiatrakom i tartakom. Pewnego wieczoru, gdy wszyscy poza Marysią poszli spać, Jasio zwrócił się do niej.

– Przepraszam że nie znalazłem ci wymarzonego księcia, ale wierz mi, żaden, którego spotkałem nie był ciebie godny.

– Znalazłeś mi księcia, choć o tym nie wiesz…Szkoda tylko, że zgubiłam mój czerwony pantofelek.

Na te słowa Jasio pobiegł do swojej izdebki. „Czy powiedziałam coś nie tak?”-pomyślała dziewczyna. Po chwili chłopak stanął przed nią z czerwonym pantofelkiem.

– Czy ten będzie dobry? Co prawda jest trochę zniszczony, bo spędził ze mną cały rok. Znalazłem go po balu, na którym byłaś. Czyżbyś to ty była Kopciuszkiem?

– Tak, to mój bucik, a ty jesteś moim wymarzonym księciem.

Wkrótce w młynie odbyło się wesele. Młoda młynarzowa piękniała z dnia na dzień, bo tak szczęście i miłość wpływa na kobietę. Zauważył ją książę Maksymilian i coraz częściej na konne spacery wybierał okolice młyna. Marysia nie zwracała na niego uwagi, ale zauważył to Jasio. Wkrótce wspólnie z Marysią podjęli decyzję o przeprowadzce do sąsiedniego księstwa, gdzie czekał na nich dom przy tartaku i młynie. Tam żyli długo i szczęśliwie.

– A książę Maksymilian i Wioletta? – zapytała babcię Mariolka.

– Też żyli długo…i tak sobie.

Opowiadanie Adam i Ewa (list do E).

Drogi Enginie!

Przeczytałam twoje opowiadanie “Öykülerde Buluşalım”, czyli „Spotkajmy się w opowiadaniu”. Od tego czasu stale rozmyślam o jego znaczeniu. Szukam ciebie w twych opowiadaniach i nie potrafię pojąć, czego ty szukasz? Czyżbyś chciał spotkać dziewczynę, która myśli dokładnie tak samo jak ty? Jeśli tak, to marne twoje szanse. Zresztą, nawet gdyby ci się to udało , to znudzilibyście się sobą w krótkim czasie. O wiele ciekawsze jest odkrywanie drugiego człowieka powoli, nawet przez całe życie. Jeżeli solidna jest podstawa i konstrukcja, to wypełnienie i ozdabianie może trwać wieki. Wiedzieli o tym budowniczowie katedr w średniowieczu.

W odpowiedzi na twoje opowiadanie napisałam swoje: Adam i Ewa.

Adam i Ewa

Przeszliście państwo wstępne sito selekcji w procesie rekrutacyjnym do redakcji miesięcznika „HoReCa”. Jak wiecie, nasz miesięcznik jest główną siłą opiniodawczą w branży hotelarstwa

i gastronomii. Od naszych redaktorów i recenzentów wymagamy najwyższej fachowości i wiedzy w tych dziedzinach. Ostatnim waszym zadaniem będzie przeprowadzenie audytu i szczegółowy opis hotelu Grand w X. Zamieszkacie w hotelu przez jeden tydzień. W tym czasie musicie poznać  i ocenić wszelkie aspekty pracy hotelu. Od waszej pracy końcowej zależeć będzie przyjęcie

w skład zespołu redakcji. Po szczegółowe informacje zgłoście się do sekretariatu.

Redaktor naczelny zakończył przemowę i jeszcze raz przyjrzał się kandydatom. Ewa, niska brunetka o uśmiechniętych oczach i szczupły, wysoki Adam o czarnych oczach i kręconych włosach.

Sekretarka wręczyła im skierowanie – jedno.

– Jak to? Jedno skierowanie?

– Jedno, ale bez obawy. Dwa pokoje ze wspólną łazienką i przedpokojem. Tyle, że musicie umówić się na wspólny przyjazd. O tym, że jesteście audytorami wie tylko menedżer hotelu i niech tak zostanie.

Adam szybko wyciągnął rękę i złapał papierek. Ewa leciutko uśmiechnęła się i stwierdziła:

– Skoro masz skierowanie, to chyba zawieziesz mnie na miejsce swoim samochodem. Będę czekać na wiadomość – podała mu karteczkę z numerem telefonu.

Po dwóch dniach meldowali się w hotelu. Pokoje były duże i widne, połączone wspólnym przedpokojem. Niestety, dostali tylko jeden klucz z przywieszką, która włożona do specjalnego gniazda włączała energię elektryczną w pokojach.

– Może wybierzemy się wspólnie na obiad, skoro i tak musimy wychodzić razem, a przynajmniej uzgadniać wyjścia, by dzielić się kluczem.

Usiedli przy stoliku każde ze swoim talerzem. Dopiero teraz zaczęli się sobie szczegółowo przyglądać. W skupieniu, udając zainteresowanie posiłkiem, jak bokserzy wagi ciężkiej przed walką oceniali swoje siły i słabe strony przeciwnika.

Adam pomyślał „W skali jeden do dziesięć dokładnie pięć. Uroda nie powalająca, ale też nie odstręczająca. Mogę zapomnieć, że jest kobietą. Muszę ją pokonać. Zobaczymy, co się da zrobić.”

Myśli Ewy „Zobaczymy, jaki jesteś Adamie. Na razie z oczu trudno wyczytać jakim jesteś człowiekiem. Nie widzę ani dobra, ani zła. Może za tydzień będę wiedziała coś więcej. Zresztą, ważniejsze jest skupienie się na pracy”.

Po posiłku Ewa stwierdziła

– Idę pozwiedzać hotel. O szóstej będę na kolacji. Bądź też, bo później chciałabym popracować

 w pokoju.

Skierowała się w stronę recepcji. Adam wstał i poszedł za nią. Chwilę porozmawiała

z recepcjonistką po czym wyszła na zewnątrz. Adam śledził ją z daleka. Przez okno ujrzał, jak robi zdjęcia budynku i okolicy. Postanowił wobec tego obejrzeć budynek od wewnątrz. Trochę mu zajęło rozeznanie się w skomplikowanych czeluściach zaplecza, tym bardziej, że w wielu miejscach napisy głosiły „Zakaz wstępu. Wejście tylko dla personelu”. Postanowił następnego dnia porozmawiać z menedżerem i uzyskać prawo wstępu do wszystkich miejsc w hotelu.

Poszedł do restauracji. Dość długo wybierał dania przy bufecie czekając na Ewę. W końcu wybrał stolik i usiadł. Wtedy zjawiła się ona, również z pełnym talerzem. Usiadła naprzeciw niego. Przez dłuższą chwilę zajmowali się pilnie jedzeniem. W końcu Ewa nie wytrzymała.

– Skoro zmuszeni jesteśmy przebywać ze sobą jakiś czas, to może warto choć trochę się poznać. Czy możesz mi zdradzić, dlaczego chcesz pracować akurat w tej gazecie?

– No cóż, bardzo lubię jeść, właściwie wolałbym zostać recenzentem kulinarnym, ale na razie musi mi wystarczyć praca w tym miesięczniku. Tu też mogę recenzować potrawy. A ty jak wybrałaś tę redakcję?

– Moi rodzice dzierżawili i prowadzili mały pensjonat, czasem im pomagałam, więc tematyka hotelarstwa i restauracji jest mi bliska. Kiedy rodzice przeszli na emeryturę właściciel postanowił sam poprowadzić ośrodek, a ja szukam swojego miejsca w życiu. Ale może porozmawiamy

o pogodzie, filmach, sporcie, czy ja wiem? O czymś co nie dotyczy powodów, dla których tu się spotkaliśmy.

– Zawsze mogę rozmawiać o sporcie, o pogodzie też. Z filmów tylko o filmach akcji, a już na pewno nigdy o komediach romantycznych.

– Szkoda, bo to mój ulubiony gatunek. Sport może być, choć zbyt wielką pasjonatką nie jestem.

Skończyli i każde z nich obejrzało się w inną stronę .

– Przejdę się obejrzeć hotel z zewnątrz i zapoznać się z otoczeniem.

– Ja chciałabym trochę popracować przy komputerze, więc daj mi klucz. Będę w pokoju.

Oboje zdawali sobie sprawę, że druga strona schowana za gardą odsłoniła się tylko minimalnie  i dużo jeszcze pozostanie do odkrycia. Pierwsze, co zobaczył Adam po powrocie były uchylone drzwi do pokoju Ewy i załączony komputer. Szum prysznica w łazience upewnił go, że Ewa jeszcze przez dłuższą chwilę nie opuści tego pomieszczenia. Kusiło go, by zajrzeć, co udało jej się już dowiedzieć i napisać. Szybko przejrzał ikonki na pulpicie.

– Chyba jest fanatyczną romantyczką – nazwy „Jane Austen”, filmy z miłością w tytule, zdjęcie na pulpicie, typowa baba. O jest „Hotel Grand”. Zobaczymy, co tu ma.

Po kliknięciu w ikonkę pokazały się zdjęcia hotelu, plan, schemat organizacyjny i osobna notatka „Spotkanie z menedżerem jutro 8.00” To już była konkretna informacja.

– Muszę coś zrobić, by ją wyprzedzić.

Nazajutrz Adam zerwał się wczesnym rankiem i wyszedł z pokoju zabierając klucz. Ewa ze zdziwieniem i niezadowoleniem stwierdziła brak światła w łazience. Spojrzała na ścianę przy drzwiach i zrozumiała. Nie mogła wyjść nigdzie dalej, bo musiałaby zostawić otwarte drzwi. Na szczęście w korytarzu usłyszała odgłosy ekipy sprzątającej. Wystarczyło kilka słów, by uzyskać zapasowy klucz i pobiec na planowane wcześniej spotkanie. Sekretarka menedżera poinformowała ją, że kolega już rozmawia z szefem, ale przygotowała harmonogram jej „stażu” we wszystkich działach hotelu. Ewa zabrała materiały i informacje i wróciła do pokoju. Po chwili usłyszała w korytarzu Adama. Szybko weszła do łazienki.

– Jesteś tu?

– Jestem w łazience. Nie było prądu i siadł mi laptop, pracuję na telefonie, ale w pokoju było za jasno.

– Już masz prąd, możesz wyjść.

– Ale właśnie się rozpędziłam, nie przerwę tego. Tu mi dobrze.

Adam niecierpliwił się. Co ona sobie myśli?

– Wyjdź już. Muszę skorzystać z toalety.

– A magiczne słowo?

– No, proooszę.

– I coś jeszcze?

– Co jeszcze?

– Przepraszam, że zajrzałem do twego komputera. Przepraszam, że wyszedłem bez ciebie na spotkanie. Przepraszam, że zostawiłem cię bez klucza.

– Coś ty, daj spokój. Muszę do toalety.

– Cóż, tu ja jestem pierwsza…

– No, dobra, przepraszam za wszystko.

– Masz szczęście, że się spieszę. Pogadamy wieczorem. Przez cały dzień mnie nie będzie.

Ewa zjawiła się w porze kolacji. Wyglądała na zmęczoną, ale zadowoloną. Adam zapoznał się szczegółowo z pracą recepcji i chciał jak najszybciej po kolacji zapisać zdobyte wiadomości.

Razem wrócili do pokoju, każde usiadło przy swoim komputerze. Po dłuższym czasie Ewa usłyszała, że Adam skończył pracę i włączył telewizor. Oglądał zawody MMA. Zapukała do niego.

– Mogę wejść na chwilę?

Adam zdziwiony ściszył telewizor.

– Proszę bardzo.

– Muszę z tobą porozmawiać i coś uzgodnić.

Spojrzała w kierunku odbiornika.

– Może zmieniłbyś dyscyplinę sportu? Ja nie lubię walczyć. Wolę współpracę, a jeśli już nie udaje się, to współzawodnictwo, jak na przykład lekkoatletyka. Nie chcę być twoim przeciwnikiem. Nie mamy walczyć ze sobą, ale ścigać się o zwycięstwo, a to coś innego. Jeżeli jednak nie zmienisz sposobu działania, to poczuję się przyparta do muru, a wtedy mogę być nieobliczalna. Potrafię uprzykrzyć życie, ale tego nie chcę. Co ty na to?

– Masz rację. Przepraszam za moje postępowanie, było niezbyt fair. W rozmowie z szefem hotelu zdobyłem listę znanych osób – polityków, sportowców i aktorów, którzy tu nocowali. Właśnie wysłałem ci ją na telefon w ramach przeprosin. A co do sportu, powiedzmy, że uczestniczymy w biegu z przeszkodami.

Przez następne dni każde z nich osobno zbierało dane, które były potrzebne im do sporządzenia raportu. Przy posiłkach rozmawiali o filmach, miastach z których pochodzili i innych sprawach nie związanych ze sprawami hotelu. Trzeciego dnia Ewa oznajmiła:

– Dziś nie będę nocowała w pokoju. Muszę zapoznać się z nocnym życiem hotelu.

Zaskoczyła Adama. Nie wyglądała na osobę bywającą w pubach czy nocnych lokalach. Zresztą on także nie wziął pod uwagę tego aspektu życia hotelowego. Musi to nadrobić. Późną nocą wybrał się sprawdzić, co dzieje się w hotelu nocą. Odwiedził bary, sprawdził otoczenie hotelu, ale nigdzie nie spotkał Ewy. Poczuł się trochę zaniepokojony. – Gdzie ona może być?

Spotkał ją na śniadaniu.

– Co robiłaś całą noc? Po północy prawie cały hotel spał, nie było nic do oglądania.

– Nie tak do końca. Coś się dzieje, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać.

Pozostały niecałe dwa dni do końca. Oboje kończyli zbieranie materiałów, wieczorami siedzieli przy swoich komputerach. Adam rozmawiał z szefami wszystkich działów organizacyjnych hotelu z wyjątkiem szefa kuchni. Nie wiedział dlaczego szef kuchni nigdy nie miał dla niego czasu, wydawało się, że unikał go. Ciekaw był, czy Ewie udała się ta sztuka, ale nie wiedział, jak zapytać.

Przy śniadaniu w końcu odważył się.

– Jak idzie ci bieg? Płotki były wysokie?

– Niespecjalnie. Dowiedziałam się wszystkiego, co chciałam. Poznałam mnóstwo ludzi. A tobie jak poszło?

– Został mi największy płot. Nie potrafię dotrzeć do szefa kuchni. Unika mnie.

– Może wybierasz nieodpowiednią porę? Przed wydawaniem posiłków panuje tak napięta atmosfera, że nikt nie będzie z tobą w tym czasie chciał rozmawiać. Z szefem najlepiej spotkać się o piętnastej, wtedy jest chwila spokoju.

– Dzięki, spróbuję.

Adam nie chciał się spóźnić, więc już pół godziny wcześniej był przed drzwiami kuchni. Nacisnął klamkę, drzwi się otworzyły. Pierwszym pomieszczeniem była wydawalnia. W tej chwili stoły

i półki były puste. Adam postanowił zajrzeć dalej. W ogromnej kuchni w oddali zobaczył Ewę rozmawiającą z jakimś kucharzem.

– Co ona knuje?

Kryjąc się za pólkami podszedł bliżej na tyle, by usłyszeć rozmowę.

– Wyobraź sobie, że ten głupek powiedział kelnerom, że gołąbki są nieświeże, a nadzienie  w cieście francuskim beznadziejne – powiedział kucharz. – Potem przyszedł, z pretensjami, że musi ze mną porozmawiać. Może chciał mnie pouczyć?

Ewa zaśmiała się.

– To zabawna pomyłka. Widziałam jak wcześniej ktoś wywrócił tabliczkę z napisem „Turcja”. Mój kolega nie zauważył, że to punkt prezentacji potraw różnych narodów. Poprzednio w tym miejscu znalazł wspaniałą golonkę i kiełbasy, ale nie doczytał , że to dzień niemiecki. Białe i czerwone kolory skojarzyły mu się z Polską, a nie wie, że tureckie gołąbki, czyli sarma są zawijane w kiszone liście winogron, a ciasto to borek z ziemniakami, a nie deser. Ale dlatego właśnie powinien szef się z nim spotkać, by wyjaśnić mu pewne rzeczy. Bardzo proszę o to.

– Ale słyszałem, że rywalizujecie ze sobą. Jaki masz interes by mu się przysłużyć?

– By szanse były równe. Jeśli już współzawodniczyć, to na tych samych zasadach. Mogę liczyć na szefa?

– Jeśli to jest twoja wola, to niech będzie.

Adam powoli wycofał się za drzwi i zapukał.

– Dzień dobry. Mogę zająć panu chwilkę?

– Proszę.

– To ja już nie będę przeszkadzać. – Ewa skinęła im głową i wyszła.

Przy kolacji Ewa znowu zawiadomiła go.

– Wieczorem muszę jeszcze gdzieś wyjść, wrócę koło północy.

– A nie obawiasz się, że zajrzę do twojego komputera?

– Ależ proszę cię bardzo, może znajdziesz coś, co cię zainteresuje.

Adam wrócił do pokoju. Drzwi do pokoju Ewy były otwarte. Adam zawahał się. Przecież mi pozwoliła… Podniósł klapę laptopa. Ekran zamrugał na niebiesko. Odszukał ikonkę hotelu. Znalazł tylko więcej zdjęć, skany prospektów reklamowych… i nic więcej.

– Gdzie ona to ma? Przejrzał co się dało, ale nic nie znalazł.

Nadszedł ostatni dzień. Spakowali się gotowi na wyjazd.

– Wypada pożegnać się z menedżerem. Pójdziesz ze mną?

Adam zaskoczony spojrzał na Ewę. – Oczywiście, dzięki, że mi to zaproponowałaś.

Po zwykłej wymianie uprzejmości menedżer uścisnął mu rękę,

– Życzę powodzenia. Do zobaczenia.

Ewie zaś powiedział

– Tobie również życzę powodzenia w redakcji, choć równie chętnie widziałbym cię w naszym gronie.

Droga powrotna upłynęła im w milczeniu.

– To do zobaczenia. Mamy dwa dni na opracowanie i oddanie raportów. Dobrze mi się z tobą współzawodniczyło.

– Mnie również. Do zobaczenia.

Po tygodniu oboje otrzymali wezwanie do redakcji. Zasiedli w fotelach w pokoju redaktora naczelnego.

– Witam was. Zanim opowiem o mojej decyzji chciałbym abyście przeczytali swoje raporty. Wydrukowałem je.

Adam zajrzał do kartek wręczonych przez naczelnego, to samo zrobiła Ewa. Po przeczytaniu kilku zdań oboje zrobili zaskoczone miny. Plan i schemat raportów były takie same. Struktura organizacyjna, poszczególne działy, wszystko było takie samo. Ale w szczegółach… Pisały to dwie różne osoby. Adama spojrzenie było syntetyczne, skupił się na sposobie zarządzania poszczególnymi działami pracy hotelu, wyposażeniu technicznym, metodach reklamy.

Ewa analizowała stosunki międzyludzkie, badała jaki wpływ mają poszczególne czynniki na harmonijną realizację zadań, czego oczekuję klienci, a czego pracownicy.

Naczelny zabrał głos.

– Jak się orientujecie dopiero oba raporty połączone ze sobą pozwalają uzyskać pełny obraz

i wyciągnąć właściwe wnioski. Tworzycie doskonały zespół, dlatego postanowiliśmy zatrudnić was oboje. Gratuluję.

– Może uczcimy nasz sukces. Zapraszam cię na kawę, herbatę czy co tam będziesz chciała. Znam świetne, ciche miejsce. Porozmawiamy.

– Chętnie. Ale poproszę sok owocowy. Może być z ciastem na konto naszego sukcesu.

Usiedli w kąciku małej przytulnej kawiarenki i rozmawiali. W końcu Adam zapytał

– Jak zdobyłaś tyle wiadomości?

– Poprosiłam o możliwość pracy w każdym dziale. Sprzątałam, gotowałam, spędziłam noc

 w recepcji, Zresztą ukończyłam studia w kierunku „hotelarstwo i gastronomia” i co roku wakacje spędzałam pracując w różnych hotelach na świecie. A ty pewnie studiowałeś dziennikarstwo i zarządzanie?

– Zgadłaś, ale ja nie zgadłem dlaczego pozwoliłaś mi zajrzeć do swojego komputera. Nic nie znalazłem, gdzie pochowałaś wszystkie dane?

– Byłam ciekawa, czy mnie rozszyfrujesz… Wszystko było w pliku na pulpicie. Biografia Jane Austen – to organizacja hotelu jako całości, „Duma i uprzedzenie” to kuchnia i zaopatrzenie, „Emma” – pokoje i obsługa pokojowa i tak dalej. No cóż, nie jesteś romantyczny – uśmiechnęła się.

– Widzę, że będę się musiał wiele nauczyć. Cieszę się, że dobiegliśmy do mety z takim efektem.

– To jaki sport będziemy teraz uprawiać? Może tenis? Kategoria mikst jest w sam raz dla nas.

– Zastanawiałem się nad tym – poważnie stwierdził Adam. Jest jedna dziedzina sporu, którą odważyłbym się uprawiać tylko z tobą.

– O! Co to takiego?

– Wspinaczka wysokogórska.

To by było na tyle. Życzę ci wszystkiego najlepszego

Ellani

Wariacje na temat 6 opowiadania Engina Akyürka “Krótka Historia o Miłości”

Osoby: Eryk /Narrator – Engin?/ , Maciej /Mehmet/ , Bella /Bilge/, Mikołaj
Eryk:
Zapatrzyłem się w maila. Niby nic, to tylko zaproszenie na spotkanie koleżeńskie naszej klasy licealnej z okazji upływu 30 lat od matury, ale ta krótka wiadomość wywołała falę wspomnień. Mail wysłany przez Wiktora był podpisany trzema imionami organizatorów – Wiktor, Bella i Mikołaj. Wiktora lepiej znałem, od czasu do czasu wymienialiśmy kartki świąteczne i maile, Mikołaja pamiętałem słabo – drobny chłopak, rzadko się odzywał, brał mniejszy udział w życiu klasy, a raczej skupiał się na działalności w swoim miejscu zamieszkania. Do szkoły dojeżdżał z innego miasta. Bella – cóż straciłem ją z oczu po ukończeniu szkoły, ale w latach licealnych …
Moim najbliższym przyjacielem był Maciek. Mieszkaliśmy na tej samej ulicy, nasi rodzice często się spotykali, a my byliśmy dla siebie jak bracia. Wspólnie wymyślaliśmy psikusy, wybryki, spędzaliśmy czas na wspólnym graniu w piłkę, a nawet wypracowaliśmy system wspólnego uczenia się – dzieliliśmy zadania na dwóch i spisywaliśmy jeden od drugiego. Kiedy do klasy przyszła nowa uczennica postanowiliśmy ją ośmielić i zapoznać z życiem klasy. Po lekcjach zaprosiliśmy ją na spacer, by mogła lepiej poznać miasto. Dobrze nam się rozmawiało, była miła, oczytana, ciekawa wszystkiego, co ją otaczało. Od tej chwili wiele czasu zaczęliśmy spędzać w trójkę – chodziliśmy do kina, na różne imprezy, a nawet na mecz piłkarski. Czułem, że jest dla mnie bardzo ważna. Chyba się pierwszy raz zakochałem…. Każdego ranka cieszyła mnie myśl, że znowu ją zobaczę, że ujrzę jej cudne oczy i włosy, że usłyszę jej ciepły głos. Chowałem to uczucie w sobie rozkoszując się nim w samotności, licząc, że nikt, nawet ona, nie pozna mojej tajemnicy. Nie znałem jednak przenikliwości duszy kobiecej.
Pewnego dnia nauczyciel zarządził pracę w grupach. Głosem nie znoszącym sprzeciwu ogłosił:
– Maciek – ty będziesz w parze z Elą, a Eryk… – tu rozejrzał się po klasie – … po drugiej stronie, w parze z Bellą.
– O Boże! – pomyślałem – Człowieku, nie wiesz, jak bardzo mnie uszczęśliwiłeś!
Zabrzmiał dzwonek. Złożyliśmy naszą pracę, Bella zabrała ją, nagle odwróciła się do mnie i powiedziała – Kocham cię, idioto! – Podbiegła do nauczyciela, prawie rzuciła naszą pracę na biurko i wybiegła z klasy. Byłem jeszcze oszołomiony jej słowami, kiedy podszedł do mnie Maciek.
– Muszę ci coś powiedzieć. Zakochałem się w Belli – jego słowa zmroziły mnie. Zdołałem tylko wyjąkać…- Cieszę się… Z ciężkim sercem wracałem do domu. Rozmyślania przytłaczały mnie.
Maciek był mi bliższy niż brat. Kochałem go, byłem gotów poświęcić dla niego życie…czy mógłbym poświęcić coś innego? Poczułem się jak bohater oddający życie za przyjaciela na wojnie.
W poniedziałek powiedziałem Belli, że kocham kogoś innego…
Maciek:
Przyjadę na to spotkanie choćby z drugiego końca kraju, choćby z drugiego końca świata…Może uda mi się w końcu dowiedzieć, co spowodowało, że tak oddaliliśmy się od siebie. Ja, Eryk, Bella…
Belli nie widziałem od trzydziestu lat, z Erykiem spotykamy się od czasu do czasu na uroczystościach rodzinnych, nasi rodzice się przyjaźnią, jesteśmy prawie jak rodzina, choć ciągle brakuje mi tej bliskości, która była w czasach szkolnych. Może czuje się winny, bo gdy mu zdradziłem, że kocham się w Belli ona odsunęła się ode mnie, od nas. Może coś jej powiedział czy zdradził moją tajemnicę? Tak, to chyba wtedy zaczęliśmy odsuwać się od siebie. Postaram się znaleźć sposób, żeby to wyjaśnić.
Bella:
Kiedy Wiktor zwrócił się do nas z prośbą o pomoc w zorganizowaniu spotkania po trzydziestu latach od matury poprosiłam o kilka dni do namysłu. Musiałam porozmawiać z Mikołajem, sprawdzić, co pamięta z czasów licealnych , uspokoić go, gdyby miał jakieś obawy.
Przygotowałam kolację, a przy stole zapytałam: – Czytałeś maila od Wiktora? -Czytałem. Nie odpowiedziałaś jeszcze? – Zanim odpowiem muszę z tobą porozmawiać. Potem decydujesz, co odpowiemy. – Zamieniam się w słuch….
– Nigdy o tym nie mówiliśmy, ale musisz wiedzieć, że kiedyś kochałam się w Eryku… To było kilka miesięcy po przyjściu do waszej klasy. Jak wiesz, Eryk i Maciek byli najpopularniejszymi chłopakami w klasie. Byłam nowa, nie znałam ich dobrze, a oni zajęli się mną tak, że łatwiej było mi zaaklimatyzować się w nowym środowisku. Zapraszali mnie na imprezy, pokazali miasto. Dobrze mi się z nimi rozmawiało, a szczególnie dobrze czułam się w obecności Eryka. Kiedyś nie było go w szkole, a ja poczułam jak bardzo mi go brakuje. Pomyślałam, że to miłość. Wtedy popełniłam największe szaleństwo w moim życiu. Wydawało mi się, że on też coś czuje do mnie, ale jest zbyt nieśmiały, by mi to powiedzieć. Zaufałam mu i pierwsza wyznałam swoje uczucia. Z początku wydawało mi się, że wyzna mi to samo, ale… Trzeba było wierzyć mamie, że dziewczyna pierwsza nie powinna wypowiadać tego magicznego słowa, że nie wolno się narzucać, bo wtedy staje się bezbronna i gotowa oddać wszystko niewłaściwej osobie.
– Po kilku dniach – podjęła po chwili – powiedział mi, że kocha inną. Czyżbym była aż tak ślepa? Byłam zła na siebie, nie chciałam mieć nic wspólnego z Erykiem. Moja złość objęła też Maćka, bo widując się z nim byłabym skazana na spotkanie z Erykiem, a nawet tylko na pamięć o nim. Maciek zapraszał mnie na imprezy, ale ja kategorycznie mu odmawiałam. Zbliżyłam się do koleżanek i z nimi spędzałam większość czasu. Pewnego razu Elka słysząc jak odmawiam Maćkowi stwierdziła: Dlaczego mu odmawiasz? Jego przyjaciel poświęcił się i odsunął od ciebie by on mógł się zdobyć. Zaskoczona zapytałam – Skąd o tym wiesz? – Chłopcy o tym opowiadają. Podziwiają Eryka, ale tylko szepczą, aby Maciek się nie dowiedział.
– I co ty na to? – zapytał Mikołaj
– Poczułam się jeszcze gorzej. Do dziś czuję tę gorycz. Eryk nie liczył się z moimi uczuciami, przyjaciela kochał bardziej niż mnie. A może bardziej kochał tylko siebie i napawał się swoją wspaniałomyślnością… To chyba było to… bez tego nie osiągnąłby tak wiele w show biznesie.
Długo nie mogłam się pozbierać, nie wierzyłam, że kiedykolwiek jeszcze komuś zaufam. Ty wyleczyłeś mnie ze smutku. Kiedy zaprosiłeś mnie do tańca na balu maturalnym i nie opuściłeś aż do rana nie podejrzewałam, że tak się w tobie zakocham…
Mikołaj:
W liceum trzymałem się na uboczu. Cały wolny czas poświęcałem na pracę w fundacji w naszym mieście. Niezbyt interesowałem się życiem klasy do czasu, aż dołączyła do nas Bella. Była ładna, ale przede wszystkim wesoła, inteligentna i oczytana. Przyglądałem się jej tak jak przyglądałbym się każdemu nowemu, ale od razu zagarnęli ją klasowi liderzy – Eryk i Maciek. Ucieszyłem się, gdy zgłosiła się do naszej fundacji. W poprzednim miejscu też była wolontariuszką
Pewnego dnia coś się zmieniło. W jej oczach ujrzałem smutek i zniechęcenie. Odsunęła się od chłopców, rozmawiała tylko z koleżankami, straciła radość i blask. Nie wiedziałem dlaczego, ale mnie też zrobiło się smutno. Postanowiłem, że postaram się przywrócić jej radość. Trudno było zbliżyć się do niej, właściwie udało mi się dopiero na balu maturalnym. Przed samym balem odbieraliśmy nasze świadectwa, więc obecność była obowiązkowa. Pozwoliła zaprosić się do pierwszego i do wszystkich następnych tańców.
Zbliżyła nas praca w fundacji. Mieszkaliśmy w tej samej stronie miasta. Starałem się wychodzić razem z nią, najpierw rozchodziliśmy się w swoje strony na rogu ulicy, po jakimś czasie zacząłem odprowadzać ją pod sam dom. Rozmawialiśmy o sprawach aktualnych, opowiadałem jej o sobie, ona też się trochę przede mną otworzyła. Nigdy nie zapytałem jej, co zaszło między nią a chłopakami, nie poruszaliśmy tego tematu. Kiedy wspomniałem o przyszłości nie odpowiedziała od razu, ale w jej oczach ujrzałem dawny blask.
Maciek:
Nadszedł dzień spotkania. Eryk przyjechał wcześniej, by odwiedzić rodziców, a potem miałem zabrać go swoim autem. Postanowiłem wykorzystać ten czas.
– Jak myślisz, czy Bella przyjdzie?
– Dlaczego miałaby nie przyjść? Podpisała się jako organizator, więc na pewno będzie.
– Cały czas o niej myślę. Co się stało, że tak oddaliliśmy się od siebie? Potem spotkałem wiele dziewczyn i kobiet, kocham moją żonę, ale nie potrafię zakończyć tamtej sprawy. Coś jakby cierń tkwi w moim sercu i nie umiem go usunąć. Czy ty zdradziłeś Belli co ci wyznałem i wystraszyłeś ją? Czy to był powód, że tak oddaliłeś się ode mnie?
– Nie wiesz tego, – odpowiedział powoli – ale też ją kochałem, a na dodatek tego samego dnia chwilę wcześniej Bella wyznała mi, że mnie kocha… – Byłem zaskoczony.
– To dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Byłeś najbliższym moim przyjacielem, bliższym niż brat. Oddałbym za ciebie życie… Wyobraziłem sobie, że poświęcę swoje uczucie w imię przyjaźni…
Wtedy może odczułbym to inaczej, ale teraz uderzył mnie bezsens takiego postępowania. Idiota! To nie tak! Przecież nie można kogoś zmusić do pokochania innej osoby, szczególnie, jeśli jej serce jest już zajęte. Poza tym to bezsensowne „bohaterstwo” oddaliło nas.
– Czy teraz postąpiłbyś tak samo?
– Nie wiem, chyba nie . Odpowiedział. Weszliśmy na salę.
To dziwne uczucie – spotkać dorosłych, a nawet można powiedzieć, że w poważnym wieku ludzi i szukać w nich tych, z którymi kiedyś widywało się dzień w dzień. Czas zmienił sylwetki, włosy niektórym posiwiały, pokazały się zmarszczki… a jednak byli to ci sami nasi koledzy – charaktery niewiele się zmieniły. Było już kilka osób rozmawiających w grupkach. Kiedy nas zauważono wszyscy podeszli do nas, chcieli się przywitać . Oczywiście wiedziałem, że to Eryk budził większe zainteresowanie, był znany z telewizji, wszyscy chwalili się, że chodzili razem z nim do klasy. Eryk witając się z kolegami szukał wzrokiem Belli. W końcu zapytał o nią Wiktora.
– Podobno się spóźni, bo coś jej wypadło. Coś więcej może wiedzieć Mikołaj. Wiktor podniósł głos:
– Jest już większość, kwadrans akademicki minął, więc zapraszam do stołu.
Eryk
Usiedliśmy do podwieczorku przy dużym stole. Podano kawę, herbatę, napoje i ciasteczka. Wiktor zabrał głos.
– Jako organizator dzisiejszego spotkania serdecznie was witam. Cieszę się, że większości z nas udało się dojechać nawet z bardzo daleka. Przy bocznych stolikach przygotowaliśmy albumy ze zdjęciami jakie udało nam się zebrać, a także księgę pamiątkową tego spotkania. W wolnej chwili proszę o wpisanie informacji o sobie, na tyle ile chcecie. Mile widziane będą wpisy o tym, co pamiętacie najlepiej z życia klasy. Wspomnijmy naszych nauczycieli, szczególnie panią wychowawczynię, która pewnie przygląda się nam z góry. – Po chwili milczenia dodał
– Teraz, póki siedzimy wspólnie przy stole, proszę, by każdy z nas opowiedział coś o sobie. Najlepiej według listy w dzienniku. Sprawdzam obecność – dodał z uśmiechem – Pierwszy w alfabecie jest Eryk. Co prawda nie musi dużo o sobie opowiadać, bo znamy jego osiągnięcia z gazet i innych mediów, ale jeśli chcesz coś dodać – zwrócił się do mnie – to słuchamy.
– Nie wierzcie we wszystko, co piszą w gazetach, ale jakieś 80 procent jest prawdą. Chyba wiecie nad czym pracuję, że nie mam żony ani dzieci i to byłoby na tyle. Niech mówi następny.
Po kolei każdy opowiadał o sobie. Wiktor został profesorem matematyki na uczelni w odległym mieście, ożenił się , miał dwoje dzieci, ktoś inny został lekarzem, inny nauczycielem, ktoś założył własną firmę. Mikołaj z żoną prowadził mały pensjonat w niewielkiej, niezbyt znanej miejscowości, miał trzy córki. Koleżanki, a było ich tylko kilka opowiadały o pracy, ale więcej też o swoich rodzinach. Gdy już wszyscy opowiedzieli o sobie ktoś włączył cichutko muzykę z tamtych lat, w mniejszych grupach rozmawialiśmy i oglądali zdjęcia. Wspomnieniom nie było końca. Ja jednak nie mogłem się na niczym skupić. Czekałem na nią.
Uświadomiłem sobie, że nigdy nie byłem pewny, czy dziewczyny, kobiety które bywały przy mnie chcą być ze mną, czy z romantycznym bohaterem, którego odgrywałem w filmach i na scenie. Czy ważny byłem ja, czy moja sława i zazdrość innych kobiet? Nigdy nie byłem tego pewny i dlatego nie potrafiłem zaangażować się w pełni w żaden związek. To pewnie było przyczyną, że tak szybko odchodziły…Jedynie Bella kochała mnie dla mnie samego – tego byłem pewien.
Zauważyłem ruch przy wejściu. Usłyszałem – O, przyszła Bella. Spojrzałem w tamtą stronę . Zobaczyłem kobietę w średnim wieku, z widoczną nadwagą i zmarszczkami wokół oczu. W jednej chwili moje wyobrażenie o niej, najserdeczniejsze wspomnienie runęło grzebiąc moje mrzonki i fantazje. Czułem się jak komunista po obaleniu muru berlińskiego.
– To niemożliwe, że to ona, czyżby tak się zmieniła? – nie zauważyłem, że myśl tę wypowiedziałem na głos. Stojący obok mnie Mikołaj odparł – W moich oczach nie zmieniła się zupełnie. Może to dzięki temu, że często ją widuję.- dodał po chwili przerwy.
Stałem w oddali zbierając się na odwagę. Wokół niej było pełno ludzi, każdy ją o coś pytał, chciał coś powiedzieć. Przy mnie pozostał tylko Marcin. W końcu, gdy zrobiło się wokół niej trochę luźniej podszedłem i ja. – Witaj! Nic a nic się nie zmieniłaś… – Zaśmiała się – Nie kłam. Czas zmienił wszystkich nas. Tylko ty tak musisz dbać o siebie, że nie poznać po tobie mijającego czasu. Jesteś nadal tym chłopczykiem, który kończył liceum… Czy to była ironia?
– Nie było cię na początku, nie opowiedziałaś o sobie.
– Nie musiałam, wszystko zostało powiedziane.
Przez chwilę staliśmy sami. – Wtedy odsunęłaś się od nas, nie pozwoliłaś wyjaśnić, przeprosić. Czy jeszcze mnie wspominasz?
– Owszem, jestem ci wdzięczna. Gdybyś mnie wtedy nie odrzucił, być może nie spotkałabym najwspanialszego w świecie mężczyzny, który jest teraz moim mężem. Kątem oka zobaczyłem, że zbliża się do nas Mikołaj. W tej chwili nie chciałem przy nas widzieć nikogo.
– Chciałbym go poznać… Uśmiechnęła się i w jej oczach ujrzałem dawny blask . Wzięła Mikołaja pod rękę, lekko się do niego przytuliła
– Ależ znasz go. To właśnie mój ukochany. W przyszłym roku będziemy obchodzić srebrne wesele.

Opowiadanie Galatea

Galatea

– Wyjdziesz dziś z nami? – Jacek zwrócił się do Maksymiliana. Ten przecząco potrząsł głową.
– Nie mogę. Przecież dziś przywożą mój marmur…
Jacek przypomniał sobie. Tak, to było szaleńcze marzenie Maksymiliana. Maks był artystą. Zatrudnił się w warsztacie kamieniarskim, by zdobyć jak najwięcej wiedzy o marmurze. Poszukiwał najczystszego marmuru, by wyrzeźbić idealną postać. Od najmłodszych lat studiował prace najlepszych rzeźbiarzy świata i za cel życia postawił sobie stworzenie posągu idealnego, bez wad i skaz. W garażu urządził sobie pracownię, gdzie wolny czas spędzał na doskonaleniu swego projektu. Na ścianach wisiały niezliczone szkice poszczególnych części ciała, w kątach leżały kawałki kamienia, niektóre z tylko lekko zaznaczonymi, inne z całkowicie wyrzeźbionymi fragmentami rąk, twarzy, włosów, fałd ubrań. Na środku szczytowej ściany Jacek umieścił gotowy projekt – rysunek kobiety w długiej sukni, kroczącej z podniesioną głową jak modelka na wybiegu.
W warsztacie kamieniarskim tylko Maks i Jacek byli artystami. Obaj skończyli liceum plastyczne, później ich drogi się rozeszły. Jacek podjął pracę w warsztacie kamieniarskim swego wuja, gdzie zajmował się projektowaniem i wykonywaniem nietypowych elementów małej architektury, oryginalnych nagrobków, czasem małego rzeźbionego detalu. Maks słusznie nosił swoje imię. Ukończył Akademię Sztuk Plastycznych. Stale niezadowolony ze swoich prac dążył do osiągnięcia mistrzostwa. Stale ćwiczył elementy, poprawiał wykonane już prace, ale żyć przecież z czegoś trzeba, więc przyjął propozycję kolegi.
Samotny i zamknięty w sobie dopuszczał do siebie tylko Jacka. Z nim dzielił się marzeniami i zamierzeniami. Czasem Jackowi udawało się wyciągnąć go do pubu, ale rozmowy stale krążyły wokół jednego tematu. Dotyczyły ideału.
– Dla mnie ideałem piękna jest ciało kobiece. Idealny kamień to biały marmur karraryjski.
– A przestudiowałeś piękno kobiety praktycznie?
– Wystarczy mi teoria. Obejrzałem wszystkie najbardziej znane rzeźby świata, klasyczne greckie, hinduskie, egipskie i te współczesne. Po roku Maks narysował projekt z którego był zadowolony. Jacek potwierdził jego wizję, podobała mu się.
Teraz pozostało jeszcze znaleźć odpowiednią bryłę kamienia.
Po długich poszukiwaniach i licznych wyjazdach Maks znalazł odpowiedni kamień – bryła białego, bez skazy i przebarwień marmuru. Na zakup i transport poszły wszystkie oszczędności, ale Maks nie żałował. Jego marzenie stawało się coraz bardziej rzeczywistością.
Przez następne tygodnie Maks utonął w swej pracowni. Jacek przynosił mu pizzę lub coś innego do zjedzenia, ale Maks nie wpuszczał go do środka. W końcu nadeszła wiekopomna chwila.
– Czy pamiętasz, że za trzy dni kończy ci się urlop i trzeba wracać do pracy?
– Pamiętam, przyjdź jutro po pracy na dłużej…
Nazajutrz po pracy zaintrygowany Jacek zabrał butelkę szampana by oblać wydarzenie i powędrował do pracowni.
W środku na niewielkim postumencie stała Ona. Postać kobiety z projektu wyrzeźbiona i wykończona z całkowitym pietyzmem. Jacek obejrzał dzieło z wszystkich stron. Coś mu tu nie pasowało, ale nie wiedział co. Zbyt idealna by wzbudzić głębsze uczucia? Starał się znaleźć jakąś niedoskonałość – Czy nie uważasz, że ten pukiel włosów leży w niewłaściwym kierunku? I czy policzki nie są zbyt wydatne?
Maks przyjrzał się dziełu krytycznie. – Masz chyba rację, trzeba to poprawić… Wziął do ręki dłuto i lekko uderzył w marmur. Nagle rozległ się trzask i na ziemię upadł duży kawałek rzeźby odsłaniając różowawe i niebieskie smugi wewnątrz kamienia. Zrozpaczony Maks ze złością uderzył jeszcze raz niszcząc głowę postaci i część sylwetki.
– Co robisz? Jacek powstrzymał go przed całkowitym rozbiciem bryły. – Możesz odsprzedać resztę kamienia jeśli nie wykorzystasz go sam… – Nie mam już co z niego zrobić. Chyba nie dotknę już tego kamienia. Może i innych kamieni. Problemem kamieniarzy jest, że jedno uderzenie może zniszczyć pracę wielu miesięcy. Spróbuję zrobić posąg z gliny. Tu można dokładać materiał do woli.
Przez następne tygodnie Maks po pracy znowu znikał w pracowni. Sprowadził glinę i stal na konstrukcję. Dokładał glinę, wygładzał, znowu dokładał ale coś mu nie wychodziło. Nie miał potrzebnej wprawy ani wyczucia materiału. Zniechęcony pomyślał – chyba zacznę rzeźbić w piasku… Teraz po pracy chętnie wybierał się z kolegami do pubu, byle jak najdłużej być z dala od domu i pracowni. Do domu wracał na rauszu i tylko by się przespać.
Po kilku tygodniach wszedł do pracowni. Na środku w dalszym ciągu stał kawał marmuru, czyli pozostałości ze zniszczonego posągu. Zrobił sobie herbatę i usiadł przy stoliku zarzuconym rysunkami i szkicami do swojego idealnego dzieła. Machinalnie odsunął je robiąc miejsce na szklankę. Sącząc powoli napój bezmyślnie spoglądał na kamień. Nagle blade smugi zaczęły układać się w rysunek… Spojrzał dokładniej. W głębi kamienia ujrzał dziewczynę. Stała trzymając w ręku jakiś przedmiot i prosiła – wyciągnij mnie stąd…. Naprawdę usłyszał to. Chwycił młotek i dłuto i powoli a dokładnie odbijał odłamki uwalniając zaklętą w kamień. Pracował bez wytchnienia całe popołudnie i całą noc. Rano zastukał do niego Jacek.
– Co się stało? Nie zjawiłeś się w pracy. Nie spałeś w domu?
– Coś odkryłem – Maks z niechęcią oderwał się od pracy, ale nie wpuścił Jacka do środka. Razem poszli do warsztatu. Po pracy Maks szybko pożegnał się z kolegami i wrócił do swojej pracowni. To powtarzało się przez kilka tygodni. Jacek domyślał się, że Maks intensywnie pracuje, ale na wszelkie pytania odpowiadał – później ci pokażę.
Pewnego dnia Maks pojawił się w pracy uśmiechnięty i pełen wigoru.
– Zapraszam cię do siebie. Wreszcie mam ją.
Zaciekawiony Jacek z niecierpliwością czekał na koniec dniówki. Po drodze Maks wstąpił do cukierni i kupił mały torcik. – Butelkę wina mam już u siebie, więc możemy należycie uczcić narodziny gwiazdy.
Na środku pracowni stała rzeźba zakryta płótnem. Maks posadził Jacka przy stoliku, przyniósł kieliszki i talerzyki, rozkroił ciasto i rozlał wino. W końcu podszedł do kamienia i delikatnie ściągnął materiał. Jacek ujrzał rzeźbę dziewczyny niosącej w ręku jakieś pudełko. Coś sprawiało, że przykuwała uwagę, choć w szczegółach można było dopatrzeć się odstępstw od uznanych kanonów piękna. Spojrzał jeszcze raz z bliska. – Czy nie uważasz, że ten palec jest za szeroki? Jest wyraźnie szerszy niż inne. – Maks spojrzał i odpowiedział – Czy nie widzisz, że to pudełko jest ciężkie i przygniata opuszek palca​​? To dlatego palec wydaje się szerszy. Jacek znowu usiłował znaleźć jakieś niedoskonałości. – A co z tymi smugami przebarwień?
– To przecież żyłki pod skórą, podkreślające delikatność jej ciała. No i sprawiają, że jest jedyna, niepodobna do innych…
– Powiedz mi jeszcze, co jest w tym pudełku w jej dłoniach?
Maks lekko się uśmiechnął. – To jej tajemnica. Może kiedyś ją odkryję, a może nigdy…
Jacek spojrzał na Maksa. W jego oczach był dawno nie widziany blask, w jego głosie brzmiały nowe, nieznane, radosne tony. Z nieukrywaną zazdrością stwierdził.
– W końcu znalazłeś ideał. Twój własny ideał…

Opowiadanie Kot

Kot

 

Opowiadanie  zainspirowane opowiadaniami Engina Akyurek.
Jest w nim trochę analogii do jego opowiadań, niego samego i jego życia.
————————————————————————–
Nie znałam tego miasta. Wzięłam tydzień urlopu, by rozejrzeć się w nowym miejscu i znaleźć mieszkanie na ten czas, na który zostałam oddelegowana z pracy. Podpisałam umowę i wracałam do hotelu okrężną drogą, by poznać miejscowość i zapełnić czas do wieczora. Nigdzie mi się nie spieszyło więc gdy zobaczyłam plakat „Wystawa kotów rasowych” postanowiłam wstąpić.
Nigdy nie przepadałam za kotami, po prostu były gdzieś tam, obok. We wspomnieniach zachowałam jedynie Mruczka, kota mej babci, zwykłego dachowca, akrobatę, który potrafił zerwać kiełbasę suszącą się na sznurze do bielizny i z którym bawiliśmy się ciągając papierek po cukierku na nitce. W wielkim, przemysłowym mieście kotów nie było zbyt dużo.
Teraz ze zdumieniem podziwiałam zwierzęta, o jakich mi się nie śniło – całkiem gołe wymoczki ze zbyt dużymi oczami i uszami, puchate kulki siedzące spokojnie na poduszkach na podobieństwo posążków Buddy, pręgowane tygrysy w różnych odcieniach brązów, beżów i szarości, krótkowłose stworzenia w łatkach wszelkich kolorów. Jedne z ciekawością obserwowały przechodzących ludzi, inne niespokojnie krążyły w klatkach, jeszcze inne obojętnie wylegiwały się mrużąc oczy lub wręcz śpiąc. W pewnym momencie poczułam się niespokojna – tak jakbym wyczuła, że ktoś uważnie mi się przygląda.
To był on. Biały duży kocur spoglądał na mnie jednym bursztynowym okiem. Wyglądało to tak, jakby mrugał do mnie i zachęcał do bliższej znajomości. Kiedy podchodziłam zamruczał i przeciągnął się tak, bym mogła obejrzeć go z najlepszej strony. Już miałam wyciągnąć rękę, gdy powstrzymał mnie stanowczy głos – Proszę nie głaskać!- Wysoka, ciemnowłosa kobieta dodała – Olbrzym tego nie lubi. – Ach, więc ma na imię Olbrzym? To piękny kot. – Kobieta nie wykazywała ochoty na dalszą rozmowę. Odeszłam i z daleka spojrzałam na kota. Teraz zauważyłam, że między uszami miał dwie brązowe plamki i takiego samego koloru pręgi na ogonie. Odwrócił łeb i spojrzał na mnie. Dopiero teraz zauważyłam jego dziwne oczy – jedno było bursztynowe a drugie niebieskie. Ten wzrok mnie zaczarował. Poczułam, że muszę zajrzeć w te oczy z bliska. Kręciłam się po wystawie udając, że interesują mnie inne okazy, ale stale spoglądałam w kierunku tego jednego. On zaś leżał spokojnie w wystudiowanej pozie, pięknie się prezentując, jakby był świadomy, że jest tu po to, by wzbudzać zachwyt. Przyciągał wzrok, ale zachowywał dystans i okazywał zainteresowanie otoczeniem tylko na tyle, by nie wydawać się niedostępnym.
Wróciłam do domu. Mieszkanie mieściło się w starej kamienicy, blisko centrum i mojej pracy. Było częścią dużego mieszkania, podzielonego na dwa ze wspólnym przedpokojem. Przed sąsiednim mieszkaniem stała maleńka garderoba z wieszakiem i półeczką z jedną parą kapci. Chyba nie miałam zbyt wielu sąsiadów. Właśnie rozpakowywałam rzeczy gdy usłyszałam trzask drzwi, szuranie i damski głos
– Nareszcie w domu. Podobało ci się? Ja jestem wykończona. – Jeszcze trzask drugich drzwi i przedpokój był pusty.
-A więc mieszka tam więcej niż jedna osoba – pomyślałam. – Ciekawe, kto to?
Nazajutrz wracając z pracy kupiłam kawałek ciasta. Za drzwiami sąsiadów usłyszałam radio. Byli w domu.
– Dzień dobry. Jestem nową sąsiadką. Chciałam się przedstawić. –
Z zaskoczeniem odkryłam, że osobą, która otworzyła drzwi była właścicielka białego kota. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem niezbyt przyjaźnie .
– Może dałaby się pani zaprosić na kawę…
W tej chwili biały kot otarł się o moje nogi. Uśmiechnęłam się do niego, ale nie poruszyłam ręką.
– Przecież on nie lubi głaskania.
Kobieta spojrzała uważniej. – Aha, była pani wczoraj na wystawie?
– Tak, zafascynował mnie ten kot, ale nigdy nie przypuszczałam, że możemy zostać sąsiadami.
– Och, on lubi być podziwiany, ale raczej z daleka. Rzadko zbliża się do kogoś. Widocznie trochę panią polubił. Mam chwileczkę, może pani wstąpi do mnie, bo chyba się jeszcze pani nie urządziła.
Weszłam do dużego pokoju. Było to skrzyżowanie salonu i holu, bo oprócz drzwi wejściowych były jeszcze uchylone drzwi po jednej stronie prowadzące chyba do sypialni, drzwi do łazienki i rama bez drzwi, za którą urządzono maleńką kuchenkę. Przy ścianach stały regały różnej wysokości, wśród nich mebel dla kota – z półeczkami, drapakami i legowiskiem na samej górze. Na niektórych regałach też były rozłożone poduszki. Prawie cały pokój, poza biurkiem z komputerem, był przeznaczony dla kota. Nawet kanapa i dwa fotele pokryte były narzutami trudnymi do podrapania, ale łatwymi do prania. Z legowiska spoglądał na mnie ON. Przybrał piękną pozę i wpatrywał się we mnie jakby mrużąc niebieskie oko, tak, by oko bursztynowe wysyłało do mnie ciepło i przyjaźń.
– Rodzice dali mi bardzo staroświeckie imię, Melania. Nie przepadam za nim, ale możesz mówić mi Mel. – Faktycznie, Mel bardzo do niej pasowało. – Skoro mamy mieszkać tak blisko powinnyśmy się lepiej poznać. Skąd się tu wzięłaś? – spytała.
– Przyjechałam tu tylko na kilka miesięcy. Firma oddelegowała mnie do tutejszego oddziału. – opowiedziałam skąd pochodzę, trochę o pracy, ale ciągle spoglądałam w stronę Olbrzyma. Mel zauważyła moje zainteresowanie.
– Podoba ci się mój kot? Pewnie, potrafi się podobać. I czasem potrafi być całkiem miły dla obcych, choć woli trzymać dystans. Mamy tylko siebie nawzajem.
– Wczoraj słyszałam głosy, myślałam, że mieszka tu ktoś jeszcze.
– Mam zwyczaj mówić do kota, czasem wydaje mi się, że mnie rozumie, zresztą tyle lat jesteśmy razem…
Olbrzym, jakby rozumiejąc, że o nim mowa, zeskoczył z półki i podszedł do nas, Spoglądając na swoją panią podszedł do mnie i trącił łebkiem moją rękę, jakby chciał by go pogłaskać.
– O przymila się do ciebie. Możesz go pogłaskać po łebku i podrapać za uszami. Bardzo to lubi. – Poczułam się dumna z wyróżnienia, szczęśliwa tak, jak dawno już mi się nie zdarzyło.
Od tamtej chwili ogarnęła mnie obsesja. Nie, nie chciałam odebrać go Mel, ale chciałam patrzeć na niego, czuć się choć trochę ważna dla niego, zaprzyjaźnić się z nim. Posunęłam się do tego, że wybrałam się do sklepu dla zwierząt i kupiłam kocie przysmaki. Nie chciałam zawieść zaufania Mel, więc pokazałam jej torebkę i zapytałam, czy można to dać Olbrzymowi.
– Możesz mu dawać, ale nie więcej niż osiem sztuk dziennie. I nie daj się naciągnąć na więcej, Olbrzym świetnie potrafi manipulować ludźmi…
Od tej pory częściej się spotykałyśmy, rozmawiając na różne tematy. Otwierałyśmy wtedy drzwi , tak aby kot mógł wędrować między mieszkaniami. Początkowo obchodził moje mieszkanie przeprowadzając swoiste „rozpoznanie”, oswajając się z nowym miejscem, potem przychodził i kładł się na krześle od komputera lub kanapie albo fotelu i zasypiał. Budził się czasem, podchodził do mnie domagając się pieszczot, wiedział chyba, że nagrodzę go przysmakiem. Mel przyglądała się temu z zaciekawieniem i uwagą.
Mel pracowała o różnych porach dnia, a nawet nocy. Często po telefonie wychodziła w pośpiechu. Ciekawa byłam czym się zajmuje, ale nie wypadało mi wypytywać.
Pewnego dnia wracając z pracy ze zdziwieniem zobaczyłam Olbrzyma stojącego przed drzwiami naszej kamienicy. Okno mieszkania Mel było otwarte. Był to wysoki parter, więc nikt z ulicy nie mógł tam wejść, ale widocznie kot wyskoczył lub wypadł. Otworzyłam drzwi do wspólnego przedpokoju i zadzwoniłam do Mel. Nikt nie odpowiadał, widocznie nie było jej w domu. Zostawiłam uchylone drzwi do mojego mieszkania, by Mel po przyjściu nie martwiła się nie znalazłszy kota w mieszkaniu. Olbrzym jak zwykle zaczął się przymilać, ocierać łebkiem i trącać mnie domagając się przysmaków. Dostał kilka, ale nie ustawał. Był tego dnia wyjątkowo uparty. Przymilał się, mruczał wymownie, spoglądał na mnie z oczekiwaniem i prośbą. Starałam się być nieustępliwa i tłumaczyłam mu: – Przecież dostałeś już dość, twoja pani twierdzi, że więcej może ci zaszkodzić, a ja jej wierzę. Nie proś już.- Kot spojrzała na mnie ze złością. Posunął się do tego, że wysunął pazury, czego nigdy nie robił w obecności Mel. Odwrócił się obrażony i powędrował na krzesło od komputera. Stuknęły drzwi i weszła Mel. – Słyszałam, co mówiłaś do Olbrzyma. Widzę, że jest obrażony. Pokazał pazurki? – Spojrzałam porozumiewawczo na kota. – Nie, po prostu odszedł…
Od tego czasu Mel obdarzyła mnie większym zaufaniem. Pokazała mi nawet, jak trzeba dbać o kota, obcinać mu pazurki, wyczesywać sierść, co było ważne, bo nadchodziła wiosna i kot zmieniał futro. Zaprosiła mnie również na następną wystawę kotów. Okazało się, że Mel jest sędzią konkursowym, a Olbrzym już nie startuje w konkurencji, jest tylko kotem wystawowym. Miałam zająć się Olbrzymem podczas nieobecności Mel, czyli chronić go przed nadmiernymi pieszczotami ze strony widzów. Było to trudne zadanie, bo kot zdawał sobie sprawę, że jest przedmiotem podziwu i zachwytu. Przeciągał się w najwdzięczniejszych pozach, czarował cichym pomrukiwaniem, mrużył oczy przyciągając uwagę zwiedzających. Czasem pozwalałam ludziom na pogłaskać podopiecznego, szczególnie jeśli widziałam, że kot jest na to gotowy. No i pilnie uważałam, by nic nie dawano mu do jedzenia. Chyba dobrze wywiązałam się z zadania. Od tego czasu gdy tylko byłam w domu, a Mel miała inne zajęcia Olbrzym przebywał u mnie.
Po jakimś czasie zauważyłam, że mój stosunek do Olbrzyma ulega zmianie. Pierwsza fascynacja i bezkrytyczny zachwyt mijały, poznawałam go coraz lepiej i coś zaczynało mnie niepokoić. Nie wiedziałam co. Było w nim coś znajomego, ale i coś dalekiego, niezrozumiałego.
Zrobiło się ciepło, słońce wysyłało wiosenne promienie, nadszedł czas wiosennych porządków. Nie najłatwiejszym zdaniem było umycie wysokich okien, typowych dla starej kamienicy. Przygotowałam duża miednice z wodą, odwróciłam się, by otworzyć okno i kątem oka zauważyłam jak Olbrzym daje pięknego susa do wody. Zdziwienie, że kot wskakuje do wody ustąpiło przed nagłym olśnieniem… Już wiedziałam, kogo przypomina mi Olbrzym. Ujrzałam mojego Prawie Byłego wskakującego do basenu. Porównanie było tak natrętne, że nie mogłam się otrząsnąć z szoku. Od tej pory bardzo podejrzliwie analizowałam zachowanie Olbrzyma. Poczułam się jakby mną sterował. To on decydował, kiedy chce pieszczot i pozwalał się dotykać tylko wtedy, gdy sam miał na to ochotę. Kiedy miałam pracować przy komputerze rozciągał się na stojącym przy nim krześle. Pozwalał się adorować, ale na mnie zwracał uwagę tylko wtedy, gdy czegoś chciał. Kiedy coś było nie po jego myśli mrużył bursztynowe oko, a niebieskie przeszywało człowieka na wylot.
Myśli kłębiły się tak mocno w mojej głowie, że musiałam o tym komuś opowiedzieć. Właśnie wróciła Mel. Od razu zauważyła moje wzburzenie. Opowiedziałam, że kot wskoczył do wody i nie wiem, co się stanie z jego futerkiem. Roześmiała się tylko – Te typy tak mają, to chyba jedyne koty, które uwielbiają wodę. Ale – dodała – to chyba tak cię nie wyprowadziło z równowagi. Musi być coś więcej…
Dotychczas nie zwierzałyśmy się sobie, nie opowiadałyśmy o swojej przeszłości czy sprawach osobistych. Wtedy musiałam…Mel była na tyle i bliska, że mogła mnie zrozumieć i na tyle daleka, że nie przejęłaby się aż tak bardzo, by musieć zrobić coś więcej poza wysłuchaniem mnie. Opowiedziałam jej o moim Prawie Byłym.-
– Olbrzym uświadomił mi, dlaczego tak łatwo zdecydowałam się na kilkumiesięczny wyjazd. Musiałam przemyśleć, czy zostać, czy odejść. Z początku, jak we wszystkich związkach było wspaniale. Czułam się tak, jakbym nie chodziła po ziemi, ale unosiła się w powietrzu. Mój chłopak był czuły, uważający, mówił, że kocha. Kiedy wprowadziłam się do niego było cudownie. Chodziliśmy do kina i teatru, czasem kiedy zostawaliśmy w domu gotowałam jego ulubione potrawy, urządzaliśmy się. Z biegiem czasu jego zainteresowanie wspólnymi sprawami malało, oddalaliśmy się. Był miły kiedy czegoś potrzebował, czegoś chciał ode mnie . Coraz mniej czasu spędzaliśmy wspólnie. Nawet prezenty nas oddalały. Kiedyś wspólnie zmywaliśmy po posiłkach … do czasu, aż kupił zmywarkę. Potem mówił – tam nie ma pracy dla dwojga.
Czułam się wspaniale, gdy zdobył dla mnie najnowszą powieść mojej ulubionej autorki, a on powiedział – Muszę wyjść, więc nie będziesz się nudzić beze mnie. Przy posiłkach na stole lądował smartfon, a on znikał duchem w wirtualnej przestrzeni. Wtedy tego nie zauważałam, ale czułam, że coś się zmieniło. Starałam się być jak najlepszą gospodynią, by miał wszystko na czas, dobrą kochanką, a on łaskawie wszystko przyjmował w zamian za drobną monetę czułości.
Dopiero teraz widzę to w całej rozciągłości. Najbardziej wkurza mnie to, że podziwiałam go jaki jest mądry, a on nigdy nie chciał zrozumieć nic więcej niż to, co wiedział, albo raczej, co wydawało mu się , że wie. Nigdy nie zapytał – Dlaczego?
Mówiłam: Jestem smutna, – a on: Nie masz powodu, jestem tutaj:
Mówiłam: Źle się czuję – a on: To zażyj tabletkę.
Zapytałam: Dlaczego odeszła twoja była? A on: Nie doceniała mnie, chciała, to odeszła
A dla mnie „dlaczego?” jest jednym z najważniejszych słów. Kto pyta „dlaczego?”usiłuje zrozumieć drugiego, może nawet postawić się na jego miejscu. I teraz pytam –
– Dlaczego on taki jest?
Mel uśmiechnęła się, w jej odpowiedzi zabrzmiała nutka goryczy.
– Bo taka jest jego kocia natura. To człowiek -kot. Jeżeli pokochasz go jako kota, to musisz się pogodzić z jego naturą… To twoja decyzja, on ci jej nie ułatwi.
Zastanowiłam się. -Dlaczego wobec tego tak mnie to denerwuje u mojego Prawie Byłego, a nie denerwuje mnie u Olbrzyma. Lubię go i świadomie pozwalam się mu wykorzystywać-
– Bo jest kotem, poznałaś go jako kota i nie oczekujesz od niego, że będzie kimś innym. Ja też nie łudzę się, że będę czymś więcej dla Olbrzyma. Łączy nas wspólnota interesów. Mówią, że człowiek nie ma kota, ale kot ma człowieka. My mamy siebie nawzajem. Ja dbam o niego, a on poniekąd pomaga mi w pracy. Jestem behawiorystką zwierząt i często muszę rozwiązywać konflikty właścicieli i ich pupili. Czasem zdarza się też, że muszę uspokoić tygrysa w zoo…
Ta rozmowa pozwoliła mi podjąć decyzję. Byłam gotowa do powrotu, a był już najwyższy czas, bo kończył się okres mojej delegacji.
Przy najbliższym spotkaniu przy herbatce powiedziałam o tym Mel.
– Zlikwidowałam słówko „Prawie”. Jest już tylko „Były”. Jeśli mam być z kotem, to wolę prawdziwego kota, futrzastego, takiego, o którym będę wiedziała że jest kotem i nikim innym. A do wspólnego życia potrzebuję człowieka o człowieczym charakterze, nie kocim, ani nie psim, ani żadnym innym. – Mel znowu dziwnie się uśmiechnęła – Czeka cię trudne zadanie…
Olbrzym wskoczył na kanapę i podstawił łebek do pieszczot. Może zrozumiał, że niedługo wyjadę?
Spojrzałam na niego uważnie
– A właściwie jakiej on jest rasy? Zawsze zapomnę o to spytać.
– To rzadka u nas rasa – turecki van. Olbrzym ma swoje tureckie imię – Engin. Te koty znane są z zamiłowania do wody.
– Zapraszam cię jeszcze jutro na pożegnalną kawę. – powiedziała Mel. – Pewnie będziesz już spakowana, więc spotkajmy się u mnie.
Kiedyś udało mi się zrobić całkiem udane zdjęcie Olbrzyma z Mel. Zamówiłam dwie odbitki kazałam je oprawić w ładne ramki. Kupiłam też torebkę kocich przysmaków i z prezentami zadzwoniłam do drzwi Mel. Wręczyłam jej je i zasiadłyśmy do stolika. Olbrzym z obrażoną miną spał na najwyższej półce. Rozmawiałyśmy o wszystkim, wspominając wspólne wydarzenia, śmiejąc się i żartując. Kot nie poruszył się ani przez moment. W końcu Mel wręczyła mi torebkę ze słowami: – Mam dla ciebie też mały prezent. Życzę powodzenia. W torebce znajdowała się dosyć gruba świeca z nałożonym na nią napisem „Hominem quaero”…
Żegnając się podeszłam bliżej do kota za słowami: – Żegnaj Olbrzymie! Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, ale nigdy cię nie zapomnę…Jestem ci bardzo wdzięczna…
W tym momencie kot podniósł się i coś mruknął. Nie wierzę… W jego oczach, pozie i głosie zobaczyłam i usłyszałam pytanie – Dlaczego???