Pamiętnik Floriana Niziołka cz.4

cz.4

Ludzie jednak bardziej się szanowali. Jeden drugiego wspierał chociażby kubkiem mleka dla dzieci przyniósł ten, który go miał chociaż w niedużej ilości, dzielili się ludzie jedndem ziemniakiem mierką zboża kromką chleba, dzielili się biedą, a ile ludzi wyjechało z tych stron siłami do Ameryki Brazyli Australii, ile robi w niemczech sezonowo – tutaj nie można było nigdzie zarobić – ten kto posiadał konie – robił u tego co nie posiadał koni – ten z koleji musiał odrobić konie, za jeden dzień pracy końmi czeba było odrobić 5 dniówek. Miałem pięć lat jak zaczęłem paść krowy, krowy paśliśmy razem z bratem swyjecznymi Jaśkiem, w Lasku czy w sikornej, krowy pasły się razem, ilość bydła jak i ilości pastwiska były jednakowo, a co dwóch to nie jeden, czy jakaś zabawa czy śpiew albo obrona przed zbłąkanym psem, nie sprawiała tyle lęku co jednemu, gorzej sprawa przedstawiała się, gdy nad nami znalazł się balon a później Europlan, wtenczas byłdo mogło paść się w ziemniakach w owsach co było smaczniejsze i bliżej a my pastuchy ile sił który w nogach miał uciekał, w zależności od położenia terenu, jak było blisko domu, to stodoły piwnicy, a jeżeli było to w polu, ucieczka następowała do krzaków, kładliśmy się tak ażeby nas nie mógł zobaczyć, początkowo dyszać ze zmęczenia, a później następowała cisza, tylko serca trochę za mocno stukały, po przeleceniu wstawaliśmy zadowoleni że jednak nic nam nie zrobił, za to krowy były zadowolone, żarły to co dla nich nie było przeznaczone. Rodzice jak jednego tak i drugiego pastucha często nas kontrolowali, o ile zauważyli opasione zboża, krzyczeli na nas, że nie pilnujemy, zabawi się jeden z drugim a nie pilnuje z czego żyje wyzywając od gapiów smarowozów, my z koleji zwalali winę na Europlany, on jechał prosto na nas, a my musieli uciekać, aleście guptasy przecież samolot nic wam nie zrobi, nie trzeba się bać – jak to nie sami gadaliście że I wojnę strzylano z samolotów – tak ale teraz nie ma wojny – Przy pasieniu robiliśmy cygankami, było to noże składane w drzewianej oprawie różne pistrzałki trąby bąki, łuki były ulubioną bronią do wiklinowej szczały w grubszym końcem wbijaliśmy igły, doszliśmy do dobrej wprawy – na zewnątrz trafialiśmy zająca obgryzającego kapustę czy koniczyną, z tego sportu zrezygnowaliśmy bo trafiony zając podskoczył i ze szczałą uciek, a igły dla nas były czymś wartościwym, rodzice jednak zabraniali, że sobie oczy powybijamy – chowali przed nami te igły, bali się oby nie zgubić igły na pastwisku, krowa może igłe zjeść i się zmarnuje. Zabawa taka jednak wyszła na jaw, gdyż pewnego razu szczała wbiła się w ogon krowy u nasady, krowa zaczęła się oganiaś, kopać jak przed bąkami, następnie podniosła ogon i dalej uciekać do stajni, za nią pozostała ilość bydła, natka wyszła z domu widząc że bydło wpada do stajni, nie zdążyłem być pierwszy w stajni, aby wyciągnąć strzałę z ogona – zrobiła to matka – powiedziała pare słów przykrych i kategorycznie zabroniła bawienia się łukami, pewnego razu pasłem krowy po drodze dwie krowy pasły się na miedzy, natomiast jałówka weszła do koleji wybitych przez koła zrywała strym językiem trawę na brzegach – stojąc przy niej pomyślałem sobie dlaczego mam stać kiedy mogę z powodzeniem siedzieć na jałówce, tym bardziej że pozycja była wygodna do siąścia gdyż znajdowała się w koleinie – tak też zrobiłem, (lecz tego do śmierci nie zapomnę), siadłem okrakiem przy samem karku, w tem jałówka jak nie ryknie i ile może skoczyć ucieka, trzymam się karku po paru sekundach jałówka zaczęła mnie podrzucać i co parę skoków znajdując się coraz bliżej ogona, jednak po kilka set metrach grzbiet jałówki się skończył, spadając na ziemię dla ratunku chwyciłem się ogona, raptem jałówka ryjąc ziemię przednimi nogami – przystanęła, tylnimi jak nie swiśnie – odrzucając mnie parę metrów, jęknąłem z bólu, nie koniec na tym, odwróciła się z pianą w pysku, uderzyła mnie parę razy rogami wpychając mnie w koleinę, miałem szczęście, że jałówka posiadała bardzo małe rogi, po pewnej chwili przyszedłem do przytomności, do domu wróciłem cały posiniaczony, nie przyznałem się co zaszło, na pytanie odpodziałem że krowy zacząły się buść i przy rozpędzaniu zostałem poturbowany. Jednego lata matka często się zastanawiała dlaczego krowa nie posiada mleka, przy udoju południowym i wieczornym raz w jednym drugi raz w drugim szczyku, kazała mi obserwować przy pasieniu, po pewnym czasie zaobserwowałem że krowa ucieka w krzewy – połączone z tarniną miejsce dość niedostępne – ja byłem zdania że w takich tarniach trawa jej lepiej smakuje i jest duża – siadłem sobie na górce i obserwuję jak skubie trawę – w pewnej chwili zauważyłem jak wąż ssie krowę – po paru minutach wąż zsunął się i znikł w zaroślach. Powiedziałem o tym co widziałem matce – ja się tego spodziewałam odpowiedziała – następnego roku innej krowie bardzo spuchło wymie – matka zaczęła obkładać smarować i zdojać mleko o ile było możliwe – po wyleczeniu się krowa nie dawała mleka z jednego cycka – twierdzeniem matki było że została ukąszona przez jakiegoś gada. Najgorsze było wstawanie rano bydło było wypędzone o godz. 5ta rano zaraz po udoju, miałem 6 lat jak zaczęłem chodzić do szkoły – do 738 pasłem, po tym ktoś z rodziców mnie zastępował względnie krowy wiązane były na pastwisku, ja jadłem śniadanie i szybko do szkoły – po południu dla mnie była już zaplanowana robota – a robót było nie mało, to poganianie koni przy orce, w żniwa robienie powruseł pilnowanie kur żeby nie zjadły dojrzałego – wzg. świeżo zasianego ziarna – umęczony całymi dniami wstawanie sprawiało natce wiele kłopotów ze mną – nie jeden raz przychodziła z garnuszkiem wody do łóżka, skropiła twarz wycierając mokrą ręką – szkoda Jej nieraz było budzić, postała koło łóżka popatrzała i odeszła, po paru minutach znów wróciła budzić – o ile nie było ważnej roboty ojciec wyręczał mnie w pasieniu. Pasienie świń odbywało się za pomocą łańcucha długiego, świnie wiązano za szyję i wpijało się kulkę co pewien czas kulkę przebijało się aby zmienić miejsce pastwiska, jak były małe prosięta pasły się koło matki nie odchodząc daleko, gdyż stara swoimi mrukami nawoływała je, w razie rycia pastwiska świni wkręcano drut w ryj, przy próbie rycia sprawiało ból świni i po jednej dwóch próbach rezygnowała z rycia. Maciory które miały małe prosięta, wypędzano na przechadzkę, i wtenczas czeba było bardzo pilnować ażeby się nie wykąpała w błocie, świni sprawiało widocznie dużą przyjemność, ale mnie – dużo roboty – takiej świni do prosiąt nie puszczę – jak ją będą ssać kiedy błoto z niej kapie – bierz wiadro i wymyj ją dokładnie kiedy pozwoliłeś aby się w stawku ubebrała, nie jeden raz miałem już wymytą – tylko zagonić do chlewa. Jedna nieuwaga i świnia już pędzi do stawu kładła się w błocie – myj od nowa zły na świnie i na siebie że jestem za słaby aby ją dogonić i nawrócić – tak było przez parę lat, dorastająca siostra Janka wyręczała mnie z dotychczas pełnionych obowiązków spór jaki występował między nami to pasienie w niedzielę po południu, każde z nas chciało mieć wolne – spór rozstrzygnęła matka, w jedną niedzielę pasie Janka a w drugą ja – po południu bawiliśmy się z chłopcami na godz. 1600 należało być w domu, i wypędzić bydło – jednego razu wieczorem pędziłem krowy do domu, stryk bronowali pole przy sikornicy, stanęli i powiedzieli że jak zapędzę bydło, żebym przyszedł pokornie a oni pójdą od Byczków w jakiejś sprawie, tak też zrobiłem – Stryk skończyli poskładali brony na sanki, dali mi do ręki leje bat i żebym jechał, bronowanie na jednym leju było wygodne drugi koń był przywiązany na cuglu do konia który był pod ręką Stryj poszli w swoją stronę a ja szedłem koło koni, gdy stryk znik mi z oczu postanowiłem wsiąść na brony – po co iść kiedy można było jechać, w Lasku zauważyłem że konie kręcą łbami i zaczęły się szczypać po karkocie (namawiając się do ucieczki) nie zdążyłem zejść z bron chociaż przeczuwałem że coś się święci, w ułamku sekundy konie rzuciły się do ucieczki wyleciały na górkę, trzymanie na jednym lejcu nie dało żadnego rezultatu, wręcz odwrotnie przyczymując jednego konia drugi nadbierał skręcając gwałtownie w lewo – co spowodowało wywrócenie się sanek ja znalazłem się pod sankami – a raczej pod bronami, śruby i końcówki gwoździ bron zachaczały na plecach za posiadaną bieliznę leżąc twarzą do ziemi, konie ciągły mnie pare metrów, w tym momencie nie wiedziałem co się ze mną dziele – po pewnej chwili waga się odpięła, konie uciekły – a ja leże pod sankami a na mnie brony – jakoś wydostałem się spod bron – bólu nie czułem – patrze gdzie są konie, widzę są nad przepaścią która zarosła tarniną – szalały po ziemniakach, lecz nie mogły się przedostać na sąsiednie pole, ja wtenczas, na kolanach podszedłem bruzdą do koni aby ich złapać ażeby mnie nie zobaczyły ziemniaki były duże i to mi się udało, złapałem za leje, przy wstawaniu konie znów pokazały co umią lecz tym razem byłem na nogach szarpiąc z całej siły konie zrobiły parę kręgów po ziemniakach, biegały jak w kieracie – i znów mnie porwały – lecz nie puściłem – widząc, że nie uda się uciec uspokoiły się – wyprowadziłem ze ziemniaków, związałem staredzie u bruski i zaczęłem składać brony, przypiąłem konie i przyjechałem na podwórze do Stryka, odpiąłem postronki i wpuściłem Siwą do stajni – nie zdejmując chomonta bo nie dostałem do rozwiązania a siwa przy zdejmowaniu podniosła łeb wysoko do góry, odpięłem gniadą i zaprowadziłem do domu – wyprzęgła i uwiązałem w stajni – i popatrzyłem na siebie – łokieć koszulka na brzuchu spodnie na kolanach i kolana poszarpane w strzępy a skóra nie wyglądała lepiej, na plecach odzież podarta i plecy poranione pokrwawione przez brony – co teraz jak się tłumaczyć – matce muszę powiedzieć – nie ukryję przez nią podartej odzieży – dobrze że jeszcze żyjesz mogło być gorzej rzekła matka. Na drugi dzień pasłem krowy w lasku Stryk szli na pole i zauważyli że ziemniaki są stratowane, zapytali się kto te ziemniaki tak stratował, ja udaje że nie wiem, odpowiedziałem że ja już patrzałem są to ślady koni musiały komu uciec i szalały po ziemniakach – nie mogłem się przyznać bo by zaraz mnie nazwali mazgajem że końmi nie mogę sobie poradzić?

Tyle pisania mojego taty.

Reszty doczytaj w części o Moim tacie