Pamiętnik Floriana Niziołka cz.3

cz.3

Stryk Paweł wybudował chałpę także z drzewa krytą słomą kona był zwrócone na południowy wschód druga połowa przegrodzona sięnią stanowiła komorę oraz stajnię na bydło, z północnej strony przystawiono stajnię na konia i chlewy, kilka metrów za stajnią postawiono stodołę z drzewa jeden sasiek był duży, klepisko nad którymi zrobiono piętro, drugi sasiek był maly i nazywano go szopą, poz tym do stodoły od wschody u południa przystawiono szopy na narządzia rozliczne i wozy. Stryk był kołodziejem, wolnych chwilach, a zwłaszcza zimą robili koła wozy, sanie i inne narzędzia gospodarskie. Z myślą o ułatwieniu pracy postanowili zrobić kierat z drzewa, sąsiedzi wątpili czy też się uda zrobić i czy będzie spełniał swoje zadanie – Stryk twierdzili dlaczego ma się nie udać, u twojego dziadka Gurbisza jet zegar ścienny, cały zegar jest wykonany z drzewa, wszystkie kółka trybowe, ośki są z drzewa, i to w bardzo małych rozmiarach – pamiętam ten zegar, zegar naciągany był na sznurek dobrze nasmolony aby nie było poślizgu w rowku kółka – sznkurek był obciążony ciężarkami po kończeniu się sznurka trzeba było pociągnąć krótszy konic sznurka – i znów zegar chodził wskazując dokładnie godziny – z tym że tykanie terpetyka było dosyć głośne, co godzinę wybijał czas, będąc małym chłopcem często zostałem na noc u dziadka, nie znosiłem tego zegara ponieważ co godzinę budził mnie. Domownicy byli do tego zegara przyzwyczajeni nie przerywał im snu, nie wiem daty jego produkcji wiem tyle że w 1960 roku zegar ten chcieli kupić przedstawiciele muzeum lecz wujek nie zgodził się mówił że zegar dobrze chodzi i są przyzwyczajenie do niego o ile sobie kupią inny to ten bezpłatnie oddadzo do muzeum. Stryk nie rezygnując ze swojego zamierzenia zaczęli wybierać drzewo, drzewo było przeważnie dębowe, twarde z młodych dębów i to „odzionków” w pierwszej kolejności zrabili podstawe koła „krzyż” – następnie nażnęli dzwon składając je tak, żeby powstały wiązania zbijając kołkami, w środku znajdował się wspomniany krzyż, następnie koło zaszalowano deskami. W środku koła znajdowało się bukso, natomiast przy brzegu koła powiercone były otwory do których nabito zębów w rodzaju trybów, takich zębów było ponad 100 szt. Koło było rozmiarów dużych bo wynosiło średnica 2, 20 m grubość 20 cm. , następnie zrobiono drugie koło trybowe, tylko w inny sposób, wycięto z grubego bala dwa koła jednakowych rozmiarów w kołach powycinanow półotwory łącząc je poprzecznymi listwami długość listew wynosiła ok. 35 cm, następnie na jedno i drugie koło wbijano obręcze aby listwy nie wypadały, listwy spełniały zadanie drugiego koła roboczego. Następnie wyrównano teren i w środku wkopano podstawę z drzewa w śrdku podstawy znajdował się bolec na który zostało nałożone koło czyli płyta kieratu, z boku niżej umieszczone było drugie koło, do którego przykręcona została sztanga o doprowadzona do szopy na płycie umieszczono dyszek, przy obrocie płyty kieratu zęby wchodziły w otwory listew czyli drugiego koła roboczego, co z koleji z powodowało obracanie się sztangi. W szopie na końcu sztangi znajdowało się koło pasowe, obroty regulowano kołami pasowymi, względnie szajbami znajdującymi się na agregałach jako żarnach, młocarniach, itd. Wykonanie kieratu ksztowało dużo roboty i materiału bo przecież każde dzwono musiało być wyciosnae siekierą na kształt bala z pnia a następnie piłką wycięte, a ile otworów wiercić ręcznie w twardym drzewie ile zębów i. t. d. Radość jednak była większa gdyż przy omłotach nie trzeba było zatrudniać 4 osoby które w pocie czoła kręciły korbami koła maszyny albo obracać kamień żarn godzinami aby namielić trochę mąki, zaprzęgano konie do kieratu, na płycie postwiono stołek na którym siędział poganiacz koni, gwizdał sobie a praca szła szybko i sprawnie. Ktoś powie po co tyle roboty czeba było kubić kierat i po wszystkim tak ale, po pierwsze za co kieraty były drogie, po drugie nie było ich do kupna. W Ołpinach posiadaczy kieratów można było na palcach u jednej ręki policzyć o ile kto posiadał  pieniądze na ten cel musiał zamówić odlew w Gorlicach czakając nieraz pół roku i więcej a czego się nawięcej obawiano to dobrego odlewu – zdarzało się że zakupy kierat szybko się psuł, tryb się wysypywał – i kierat stawał się nie do użytku.

Gdy byłem małem dzieckiem czmałem się spódnicy matki. Bardzo się bałem, bałem się dziada – cygana kuminorza ale najbardziej bałem się „Mikia” był to ubogi człowiek niespełna rozumu z wymową bardzo niewyraźną, chodził od domu do dumu, nosił długą żerdź a na niej zawieszał starą czapkę albo kapelusz, wykrzykując przy tym Mika z Żepienika. Mika było nazwizko zepiennik miejscowość, o ile go posłyszałem albo ujrzałem pędziłem do domu ile tylko sił mi starczyło krzycząc na matkę żeby zamykała drzwi bo idzie mika z żepienika, matka mnie uspokajła ale to nie dawało rezultatów, widząc że matka nie zamyka drzwi, wpadałem do łóżka nakrywając się pierzyną aby mnie nie zobaczył. Matka niała wiele kłopotów ze mną, ja też nie spuszczałem jej z oczów, niejednokrotnie potrzebowała matka coś kupi o ile bym widział że ona ubrana wybiera się z domu, beczałem do rozpuku, matka jednak wpadła na pomysł, weszła do izby i na otwartym oknie przygotowała odzież, wychodząc ubierała się i pobiegła do miasta na zakuipy, nie zamykając domu, w tenczas ja robiłem poszukiwania po stajni, piwnicy, komory, nie znalałem, wracając do izby a matka już rozebrana robiła co do niej należało, widząc mnie pochmurnego pytała się gdzie ja się jej chowam, raz przyłapałem matkę jak się ubierała przez oknem i od tej pory bardzo trudno było się oderwać na parę minut z domu – o ile dzisiaj pomyślę o tym to dużą winę za to ponoszą starsi, gdyż dziecko było wciąż straszone, jak będziesz beczał to cie dam dziadom, nie odchodź daleko bo cię cygan porwie, i nie choć i nie patrz do studni bo tam jest topielec i cię wciągnie, a jak niekcesz wierzyć to popatrz ja tam siedzi, podnosząc dziecko które patrzyło w lustro wody odbijał się cień dziecka i starszego, dziecko się bało krzyczało żę widzi dwa topielce, ale z drugiej strony to i było się czego bać, przeważnie pod koniec maja i czerwiec, na „przednówki” dziadów można było naliczyć w ciągu dnia 15tu – jeden spokojnie chodził, grugiego trudno było z domu wypędzić, trzeci nie wiedział sam czego chciał, połatani, brudni, nie goleni, wszy chodziły po nich jak mrówki po mrowisku, przy drzwiach stał stołek i który chciał odpocząc matka podawała ten stołek, aby się nie pchał na środek i nie napuszczał wszów, po odejściu miejsce było starannie sprzątnięte, chodzili także inni żebracy których można było zauważyć w ukryciu. W jakimś Lasku, z papierami i ołówkiem w ręce, ludzie nie osiadali środków masowego przekazu jak radijo, telewizja rolę tę spełniali dziadi, opowiadając o wydarzeniach jakie widzieli względnie słyszeli. Nie wszyscy otrzymywali jaumużnę. Matka czasami się skarżyła, jak bym im wszystkim dawała, to bym sama z torbą na dziady poszła, jednymi drzwiami wchodzili a drugie drugimi wychodzili. Jeżeli trzeba było przebywać na podwórku zamykano frątowe drzwi, aby być pewnym, żę niet nie wejdzie i coś nie porwie, przecież cyganie których nie brakowało, po stwierdzeniu że nikogo nie ma w domu kradli kury, bieliznę, style=’mso-spacerun:yes’>  o ile suszyła się koło domu, do tej pory utrzymuje się zwyczaj, że się wychodzi za przybyłymi odprowadzając go oczyma jak najdalej chaty. Pewnego razu przechodził przez szosę dziad w boso, śnieg i mróz był duży drogą szedł żandarm, zaczymał dziada, pytał się skąd pochodzi zaświadczenia czy wolno mu żebrać, żandarmowi chodziło o to aby jak najdłużej przyczymać dziada boso na śniegu i mrozie, żandarm widzieć że nie przeczyma dziada poszedł na przed, a dziad powoli poszedł do następnego domu zostawiając ślady stóp wytopione  śniegu, z noclegami nie było najlepiej gdyż nikt nie chętnie przyjmował dziadów, gdy nie chciał go nikt przenocowoać, udawał się do sołtysa, który dawał kartę wskazującą kto ma go przenocować. Pewnego razu wszedł do karczmy żebrak i kupił piwo, stanął przy półoszklonych drzwiach, obserwując szosę, stał dość długo maczając wargi w piwio, nagle otwiera drzwi wylewając piwo na przechodzącego żandarma, żandarm wpadł w złość i zamknął żebraka, następnego dnia żebrak przyszedł do karczmy – spytany dlaczego wczoraj wieczorem to zrobił, odpowiedział, że nie miał gdzi nocować, nikt go nie chciał przyjąć – w ten sposób mógł się wyspać pod dachem. Miałem rok matka pojechała z ojcem na jarmark, zostawiła mnie pod opieką służonej Zosśki z kus, przed wyjazdem matka nastawiła na płytę pęczeki aby je ugotowała, dla mnie zaś była przeznaczona bułka z mlekiem, nie wiem jak miała wówczas Zośka w głowie, że zamiast bułką nakarmiła mnie pęcakami, w dodatku źle ugotowanymi, od tej pory zacząłem chorować, po całych nocach płakałem na całym ciele wystąpiła wysypka, rozlewała się po całym ciele co tylko podano do jedzenia żołądek zwracał z powrotem. Matka bardzo się martwiła, całymi nocami nie spała trzymanie na rękach sprawiało mi ból przez uciskanie wrzodów, w kołysce to samo blisko pół roku męczyłem rodziców, bardzo się tym martwili, ponieważ już mojego braciszka Władka pochowali po 8miu miesiącach po urodzeniu. Jednak po przyjściu do lepszego zdrowia zawsze coś mi zaszkodziło, chodziłem wątły, blady i słaby – miałem 2, 5 roku łaziłem koło domu, przechodziłem koło piwnicy drzwi były nie zamknięte, wszedłem w piwnicy matka czymała mleko, ser, masło – już zabrałem się masła, palcem nabierałem z półlitrowego garnuszka masło i jadłem nie wiem jak długo to trwało, zjadłem wszystko masło wziąłem garnuszek włożyłem palec w ucho i niosłem go matce, przekraczając próg trzymałem się słupa, wolałem mama już nic nie ma wszystko zjadł, matka popatrzyła do garnuszka, stwierdziła że masła nie ma złapała się za głowę i powiada, ńo teraz dopiero będzie, dopiero się trochę wykurował no i masz prawie pół litra masła taki bęben zjdł, skrżyła się do ojca, dlaczego też człowiek nie zamknął piwnicy – i co teraz będzie z tobą – masło jednak nie zaszkodziło mi, miałem 4ry roki znalazłem ziemniaki koło piwnicy, przyniosłem do domu, ażeby mi je ugotowano – matka wzięła ziemniaki i wyrzuciła powiada że są zgniłe. Ja w bek do tego stopnia, że matka nie wiedziała jak mnie uspokoić, dopiero po paru latach zrozumiałem swój bek, Matka wytłumaczyła mi że tego roku ziemniaki nie urodziły się, rok był mokry pogniły w ziemi, przez dwa miesiące nie gotowało się ziemniaków – nie było gdzie kupić, każdemu brakowałe, Matka jednak wspomniała sobie za jej dzieciństwa nie było tak jak teraz, brakło ziemniaków na 2 tygodnie to sam pamiętasz jak beczałeś a ja pamiętam że 8 ludzi kopało cały dziań ziemniaki a każdy z nich ukopał może po 3 koszyki, tak że nie trzeba jechać końmi po ziemniaki, każdy mógł bez większego wysiłku przynieść je z pola do domu nie w worku, ziemniaki były rarytasem, ukopane ziemniaki chłopi pieczołowicie je przechowywali, na sadzenie na większe święta gotowali ziemniaki, wtenczas dzieci się bardzo cieszyły, że będą jeść ziemniaki. Jednego razu mówi matka pamięta że na wielkanoc nie było w domu ani chleba ani ziemniaków, dostali u gawrona trochę zboża umielali i upiekli na płycie kuchennej placków i takie były święta, dziadek Gruisz robił całymi dniami wozy. Wozów było narobione ale nikt nie przyszedł zabrać i zapłacić za zamówioną uprzednio robotę, a w dodatku przed świętami- a po świętach czym was karmino – ano jakoś zaraz po świętach ktoś przyszedł zapłacił za wóz i było za co kupić zboża na chleb – było i tak, że pieniądze były, a można było zboża na chleb czy też ziemniaków, ponieważ my byliśmy pod zaborem austry i z tamtąd przywozili kukurydze, słoninę i inne środki spożywcze – ale było i tak, że gospodarz przyjechał – wyciągnął pieniądze – żucił na stół i powiada jedzcie dzieci te papiery – nic nie mogłem kupić, skarży się do żony.

Pamiętnik Floriana Niziołka cz.4