Liceum coś jeszcze

Drogi E.

Nasze lata licealne przypadały na ciekawy okres w życiu naszego kraju – zresztą chyba wszystkie okresy w historii są ciekawe, co jednak stanowi przekleństwo chińskie „obyś żył w ciekawych czasach…” System, w którym żyliśmy ograniczał nas, młodych chyba nie bardziej niż prawo o ruchu drogowym. Rzeczywistość była taka, a nie inna, można się było na nią obrażać, protestować, ale można też było przyjąć jako fakt i starać się w takich warunkach postępować jak najlepiej, wierząc, że potrafimy zmienić świat na lepszy choć troszeczkę. Był to czas większego otwarcia na świat, a jeszcze bez szaleństw „ideologicznych” – czyli nadmiaru tak zwanych przez nas „zbiegowisk” – akademii, masówek, wieców, apeli czy jak to jeszcze nazwać, popierających jedyną słuszną drogę wytyczaną przez jedynie słuszną partię. Oczywiście w planie wychowawczym każdej szkoły była też konieczność organizowania akademii na cześć lub dla upamiętnienia.

Każda klasa na początku roku otrzymywała zadanie organizacji takiej imprezy. W drugiej klasie zastępcą przewodniczącego klasy była Elka. Na zebraniu rad klasowych wybrała do organizacji akademię z okazji Dni Oświaty, Książki i Prasy – dotyczącą kultury, a nie polityki.

Elka uczęszczała na zajęcia pozaszkolne w kółku recytatorskim i przygotowała , być może przy pomocy prowadzącego te zajęcia, montaż słowno-muzyczny złożony z wierszy i piosenek o książkach i czytaniu. Na scenie ustawiliśmy dwa regały i kilka stolików wypełnionych książkami inscenizując kiermasz książki, a wiesze wygłaszali „sprzedawcy” i „kupujący”. Mojego tekstu nie pamiętam, ale do dziś brzmi w moich uszach ton i treść początku wiersza wygłaszanego przez Kazia. Brzmiało to mniej więcej tak: Przy półce stoi… /odkrycie na miarę E=mc2/ …dziewczyna Te oczy … /zdziwienie i zachwyt…/ nie są mi obce..Podaje Eugeniusza Oniegina młodemu chłopcu…Reszta była w miarę normalna.

Elka zgłosiła dyrekcji, że jesteśmy gotowi. Trochę zaskoczony dyrektor wydał dyspozycje i na któreś końcowej lekcji spędzono kilka klas na akademię.

Największą pochwałę wygłosił profesor historii – najgroźniejszy z grona, który stwierdził : – Nie pamiętam, by na któreś akademii widownia była tak cicha i zainteresowana tym, co dzieje się na scenie…

To na razie wszystko, co mi się przypomniało z tamtego okresu. Pozostał jeszcze najważniejszy, końcowy egzamin, czyli MATURA… ale o tym w następnym liście…

Pozdrawiam E.