Pamiętnik
Florian Niziołek
Wieś, w której się urodziłem była jak wiele innych wsi podkarpackich. Wsiami sąsiadującymi były od wschodu Szerzyny, zachodu Olszyny z północy Żurowa i Swoszowa, a z południa Birnarowa. Wieś o której parę słów napiszę i w której spędziłem dzieciństwo nazywa się Ołpiny. Liczące wówczas około sześćset mieszkańców, zabudowania budowane był w najwygodniejszych miejscach bez żadnych planów architektury, przydzielanych przez ojców. Postawą takiego podziału swych dóbr przez ojca był testament spisywany w obecności dwóch świadków. Testament był aktem prawnym.
Na przykładzie podaję, bo tak najczęściej się zdarzało, że ojciec posiadający dwóch synów, starszego zostawiał na ojcowiźnie a młodszy budował się na gruntach mu przydzielonych. O ile rodzeństwo było liczniejsze to miarę możności otrzymywało swój przydział ziemi, względnie o ile ojciec posiadał pieniądze dawał je przeważnie córkom jako wiano. Brat bardzo często spłacał siostrę, gdyż przy dużym podziale a małej ilości gruntów ojcowskich ani jedno ani drugie nie mogłoby z tego kawałka pola wyżyć. I tak co pokolenie gospodarstwa stawały się mniejsze w dodatku przy podziale robiono granicę i tą właśnie granicą były te miedze, miedzeczki, przejazdy, które w dużym stopniu uszczuplały tak skąpy posiadany kawałek ziemi. Każda miesza była pilnowana przez jedną i drugą stronę – stwierdzenie naruszenia granicy, chociażby paru centymetrów wywoływało przeważnie kłótnie, bójki, wyciąganiu tzw. praw oraz sądy. Wieś podzielona była na tzw. przysiółki. Nazwy ich pochodziły od położenia terenu. I tak: Nodole Północne, Nodole Południowe, Nagórze Północne, Nagórze Południowe, Borówka, Podlesie, Sikorówka, Teresin oraz Kielec. Wieś stanowiła kształt koryta, od zachodu na wschód biegła szosa, nawierzchnia szosy wysypana była żwirem, opiekę powierzono dróżnikowi. Mimo stałej konserwacji powstawały wyboje a w porach deszczowych jak wiosną i jesienią tu i ówdzie występowały trzęsawiska. Od tej to szosy do każdego przysiółka prowadziła droga, bo tak ją nazywano. Moim zdaniem były to wąwozy w mniejszym lub większym stopniu wybite przez kopyta końskie i koła wozów, w dodatku wymulone przez ulewy, zamieniające się w potoki przy dużych opadach. Obok szosy płynęła rzeka „Olszynka”. Nazwa jej powstała, dlatego że początek biegu zaczynała ze wsi Olszyny, wijąca się z lewej i prawej strony szosy. Olszynka niejednokrotnie zagrażała ciągnącym się wzdłuż jej brzegu łąkom. Przy większych ulewach występowała z brzegów, niosła to, co napotkała na drodze, wyrzucała je i muliła trawy, które były nienajgorszej jakości. W środku wsi znajdowało się większe skupisko domów, niektóre z nich były murowane, przeważająca część to budynki z drzewa, do murowanych należy zaliczyć kościół, szkoła, plebania, Bóżnica oraz dwa sklepy mieszane, piekarnia no i oczywiście karczma. Pozostała ilość to budynki z drzewa. Dachy kryte były gontami, papą oraz blachą lub eternitem. Domy te były zamieszkałe w większości przez Żydów. Żydzi prowadzili i żyli przeważnie z handlu, a było ich przecież nie mało, bo zajmowali trzydzieści pięć budynków. Wielu z nich posiadało sklepy z różnymi towarami, byli też handlarzami bydłem, końmi, zbożem, z resztą trudno tu wymieniać, gdyż Żydzi kupowali i sprzedawali to, co im wpadło w rękę widząc w tym zysk. Przechodząc przez Ołpiny zapytamy znajomego, dokąd idzie usłyszymy odpowiedź, że do „miasta”. To powiedzenie „miasto” pozostawało w pamięci jeszcze z przed pierwszej wojny światowej. Chociaż Ołpiny praw miejskich nie posiadały to jednak ilość budynków wskazywała na to że w przyszłości może nim zostać. Jarmarki, jakie odbywały się ściągały duże ilości chłopów z sąsiednich wsi, handlowano tutaj wszystkim, można było sprzedać i kupić od jajka do konia. Plan dalszego rozwoju przeszkodziła pierwsza wojna światowa, miasto, bo tak to będę nazywał zostało spalone – spłonął także kościół – nowy stawiano w latach 1924 – 1930 roku. W miedzy czasie kościół zastępowała zbudowana kaplica z drzewa w formie dużego baraku. Plebania prowadziła gospodarstwo rolne, liczące 60 morgów gruntów. Dużo jak na owe czasy inwentarza żywego mieściło się w obszernych zabudowaniach gospodarskich, które nazywano „gumnami”. Pierwszym gospodarzem był dwór, gdyż na siedzibie pana Rogowskiego wisiała tabliczka z Nr 1. Dwór posiadał około 200 morgów. Grunta sąsiadowały ze wsią Olszyny w Nagórzu Północnym. W Nagórzu Północnym stoi wybudowany klasztor. Wybudowany był w roku 1888. Fundatorem klasztoru była Polka Eufemia Rogawska po śmierci męża Karola Rogawskiego dziedzica w Ołpinach na jego cześć i wieczną pamiątkę. W klasztorze zamieszkiwały od roku1891 zakonnice z reguły św. Dominilka. Utrzymywały się z fundacji w zamian za opiekę nad chorymi i dbaniem o kościół. Ponadto nauczały dzieci oraz udzielały pomocy biednym i opuszczonym. Od roku 1878 Ołpiny posiadały 7 klasową szkołę a nawet uczono języka niemieckiego, ponieważ okoliczne wioski nie posiadały 7 klasy szkoły toteż zamożniejsi gospodarze posyłali dzieci do tutejszej szkoły. Szkoła była parterowa nie mogła pomieścić uczniów, w tym celu zostały wynajęte sale lekcyjne w klasztorze, dzieci młodsze przeważnie z Nagórza tam uczęszczały. W Nadolu Południowym znajdują się grunty w ilości 36 morg oddanych przez Elżbietę z Zakliczyna Jordanowi kasztelanowa Zawiechostka odkupioną od kmiecia Łukasza Helzmara. Grunty były wydzierżawiane przez rolników biedniejszych i nazywały się szpitalówką, dochody z wydzierżawienia stanowiły fundusz, który miał utrzymywać ludzi starszych, pozbawionych opieki. Na gruntach stoi cmentarz z pierwszej wojny światowej. Chata Niziołków stała w Nadolu Północnym postawiona z drzewa, pokryta słomą, z oknami na południowy zachód. Jeszcze za dziadka Michała chata posiadała jedna dużą piekarnię, sień która przegradzała komorę i stajnię na konie, natomiast chlewy były przystawione do stajni i części sieni. Do wszystkich pomieszczeń można było wejść z sieni. Stodoła z drzewa kryta słomą obrócona była szczytem na południe. Obok stodoły stała piwnica wystawiona z kamienia i betonowa posadzka. Na środku pomiędzy piwnicą a chatą znajdował się dół na obornik. Piekarnia była dymna, nie posiadała komina, w suficie znajdował się obszerny otwór, dym przedostawał się na strych, następnie fasjatami przedostawał się na zewnątrz. Na strychu krokwie, łaty i kiczorki były czarne, zasmolone od dymu, nawet robaki nie miały chęci gnieździć się w takim drzewie. Chałpa nie posiadała fundamentów, na rogach ustawiono kamienie na których zakładano przyciesie zacinające węgła. Teren na którym stała chata nie był równy, toteż ściana wschodnia była o 1, 20 wyższa i nie była zasypana gliną, równo z przuciesiem założono dylówkę i tam ustawiono sąsieki na zboże. Sąsieki były robione z gontów natomiast piekarnie trzeba było wyrównać gliną do przyciesi. Zewnątrz zaś robiono tzw. pogrudkę z darniniy wystające na cirka 40 cm. Pogrudka służyła jako fundament nie pozwalała wydostawania się gliny z zewnątrz jak też nie przepuszczała zimna. W piekarni nie było podłogi, Aby glina była trwała i nie wybijała się nakładano na nią polepę z dobrze wyrobionej gliny wraz z drobnymi plewami. Mieszano ją nogami a dużych ilościach krową. Tak wymieszana glina krowimi racicami i po wylepieniu stanowiła twardą nawierzchnię. Piekarnia była duża, gdyż była także stanowiskiem na krowy, a przy dużych mrozach brano na noc kury oraz małe prosięta. Piekarnia wyposażona była przy ścianie w dużą ławę, była to szeroka deska przeważnie topolowa szerokości ok. 60 cm długości 4 m, położona na kołkach wpiętych w glinę. Stół wykonany był z desek i z krzyżującymi się nogami, następnie jakieś łóżka oraz wisząca szafka na garnki, w prawym koncie przy drzwiach był stojak na cebrzyki. W jednym była woda czysta i w drugim pomyje, do noszenia wody używana była konewka oraz płutnia. Wykonane z drzewa ściany były bielone wapnem, powala bielona była gliną czerwoną. Stanowisko gdzie stało bydło położona była dylówka z rynsztokiem odprowadzającymi gnojówkę, następnie żłób i drabina, sień była także obszerna, w sieni stały żarna, beczka na kapustę oraz duża stępa, na górę wychodziło się po drabinie, przystawianą nad stępą, wszerz mieściły się grzędy dla kur. W stępie tłukło się jęczmień, proso na kaszę. Chciałbym parę słów powiedzieć o budowie stępy, bardzo rzadko spotykanej: ustawiony duży pień drzewa w którym był wydłubany otwór o średnicy 20 cm głęboki 50 cm, na górnej części pnia spoczywały dwie belki długości 2, 5 metra, w końce tych belek wdłubane były nogi, pomiędzy jedną a drugą belką umieszczone tzw stępor, przypominający kształt haka, w środku belki stępora była dziura, w którą wbity był kołek i przymocowany do sąsiadujących dwóch belek, kolek spełniał zadanie (jak zawiasa) przeciwciężar po nadepnięciu na koniec belki stępora czoło stępora dźwigało się w górę, po uwolnieniu nogi stępor opadał do wydłubanej dziury w pniu, w której znajdowało się zboże. Łuskanie zboża, prosa w takiej stępie wymagało nie lada sprytności, dwoma nogami. Do sieni wchodziło się ze strony południowej i północnej, przed wejściem ułożone były duże płaskie kamienie (ok. 1 m3 1sz) stanowiły jakby schody. Chata Niziołka Michała była oznaczona nr 73. Możemy sobie pomyśleć że przy kolejnym tak niskim numerze chata musiała być stawiana dawno. Dziadek Michał prowadził gospodarstwo na 10 morgowym areale. Wolniejszych chwilach zajmowała się kowalstwem, kuźnia była postawiona wyżej piwnicy, w okresie późniejszym kuźnie przestawiono poniżaj zabudowań bliżej studni i małego stawku, do kuźni przychodzili chłopi, każdy z jakąś robotą, wiedząc że robota zostanie wykonane solidnie, robione zamki były wykonywane bardzo precyzyjnie, niektóre z nich posiadały 2 klucze i trzeba było wiedzieć ile obrotów zrobić kluczem aby drzwi się otwarły, robiono pługi kuto wozy i konie, a nawet naprawiano strzelby. Jednego razu do kuźni przyszedł żyd Josek ażby mu wyostrzyć noże, a było to przed jakimiś świętami żydowskimi, No panie Michale prosiłbym aby noże były nie trefne i wyostrzone na biało jak gęś, Dobrze Josek zaraz wyostrzymy Brus który stał koło kuźni był duży, średnica kamienia była co najwyżej 1, 4 cm. Dziadek nalał do koryta wody, które było umieszczone tak, aby kamień się w niej zanużył i kazał Joskowi aby wziął za korbę i obracał a Dziadek przyłożył nóż i ostrzył, po pewnym czasie Josek zaczął się pocić, dysząc ze zamęczenia zwracając się do dziadka mówi No Michale może być naostrzony jak sroka, a dlaczego nie jak gęś! pytają się Joska, No bo już ledwie sapię. Kręć kręć Josek nie jest tak źle, noże trzeba dobrze naostrzyć. Josek kręci, kamień coraz wolniej się obraca, nareszcie Josek puścił korbę, usiadł na progu kuźni i powiada Michale noże mogą wyglądać jak wrona. Do kuźni przyszedł Hadam. Dobrze że przyszedłeś, obróć mi pare razy koroą niech dokończe naostrzyć noże, Hadam widząc Joska siedzącego na progu z opuszczoną głową i spoconego pyta co się mu stało – a no widzisz chciał żebym mu naostrzył noże jak gęś, zrezygnował z gęsi, na wrone i tego nie mógł wytrzymać. Hadam był chłopcem silnym – w kuźni nieraz próbowali swoich sił, ale Hadama nikt nie mógł pokonać, bo i kto, wziął kowadło /patrz współczesne resztki z niego/ o wadze 45 kg obszedł 3 razy w koło kuźni niosąc je na małem palu włożonym w dziure znajdującej się w kowadle – Wychuchał na rok do Brazyli za poszukiwaniem chleba. Do kuźni przychodzili chłopi nie tylko z robotą ale i po porade Niziołek Michał zajmował różne stanowiska w gminie i powiecie. Jeździł często do Jasła, był przedstawicielem szkolnictwa, i właśnie on występował często o zwiększenie liczby nauczycieli dla wsi, zwiększenie lat nauczania dzieci. Wydawał parszporty na sprzedaż inwentarza, pisał podania, testamenty. Babka pochodziła z rodziny Byczków „Anuś” Anna wychowała 2ch synów i 3 córki: Staszek, Paweł, Maryna, Bronka i Zośka. Przy tak licznej rodzinie zaczęło robić się ciasno w piekarni, a zimową porą zimno dla dzieci, zwłaszcza przy zmianie powietrza, dym z paleniska nie wychodził na zewnątrz, utrzymywał się w górnej części piekarni, dorośli chodzili chyłkiem aby nie stykać się z chmurą dymu, który niesamowicie gryzł w oczy. Najlepszym środkiem wygnania dymu było otwarcie drzwi, tak, ale proszę sobie wyobrazić otwarcie drzwi w zimie, kiedy w piekarni 5cioro drobnych dzieci, najmłodsze w płachcie albo w kołysce, ktoś powie to trzeba dzieci ubrać, ale w co, no jak to: w rajtuzy, sweterki, ciepłe butki – niestety, dziecko dostawało 1sze buty jak szło do szkoły i to w okresie zimy, ubranie uszyte było z płótna własnej roboty. Dzieci do lat szkolnych nosiły jak chłopcy tak i dziewczęta koszule do połowy łydek z cienkiego płótna lnianego i ta w dużym stopniu przyczyniało się do analfabetyzmu, zimową porą szkoły zamykano – z powodu bardzo mało uczęszczających dzieci. Zimą nie było w co dzieci ubrać, latem zaś nie posyłano do szkoły bo lato będzie krowy i świnie pasł. Dziadek jednak starał się aby jego dzieci wszystkie ukończyły owe 4 lata nauki. Dziadek widząc że tak żyć w jednej piekarnie, nie idzie, postanowili przystawić do zachodniej ściany domu izbę, izbę wybudowano z drzewa i pokryto słomą – dość obszerna izba posiadała 3 okna niedużych rozmiarów, położono w izbie podłogą i sufit z szerokich pięknie wystruganych desek, zewnątrz izba była oszalowana deskami. W izbie postawiono dwa łóżka, stół, kanapa zrobiona z drzewa, za oparcie stanowiła deska różnie powyrzynanymi wzorami, duża skrzynia na odzież i jakiś stołek – na ścianie wisiały obrazy świętych – oraz zegar wahadłowy poruszany za pomocą ciężarków. W tym samem okresie to jest około roku 1890 zakupiono cegłe na budowe komina, i nawieziono kamienia. Był to kamień nieduży, o kształcie płaskimi zwanymi wopniakiem bardzo twardy i trzymał długo ciepło, kamienia nie trzeba było kupować, dostarczała go na swe brzegi rzeka Ropa. Zwozka i zbieranie było uciążliwe. Przystąpino do budowy. Kuchnie wybudowano z kamienia z dużą nalepą w której wbudowany był kocioł na wodę, nad kuchnią wisiała kapa wymurowana z cegły sparła na zelażnym pręcie zwanym sibrem. Kształt kapy był stożkowaty, wielkość kapy zależała od wielkości kuchni, miało to duże znaczenia przy odbiorze par i dymu, jakie powstawały na kuchni podczas gotowania, bo kuchni w stronę ściany północnej dostawiono piec do pieczenia chleba – do pieca można było na raz wsadzić 12cie dużych bochenków chleba. Sklepienie pieca wykonano z cegły, dno pieca wysypywane było tłuczonem szkłym, szkło przy dużej temperaturze roztapiało się zalewając szpary, oraz trzymało długo ciepło. Na sklepieniu pieca oraz na kapie budowano komin, w górnej części kapy wybudowano 2wie zasuwy, , w ścianie łącząca piekarnie z izbą wybudowano z kamienia piec do nagrzewania, piec nie posiadał paleniska, ogrzewanie następowało przez palenia pod płytą w kuchni, przelot gazów i spalin przechodził przewodem przez nalepe pod kocioł z wodą następnie obiegał 2 razy piec i wychodził do komina, przy takim paleniu trzeba było otworzyć górną zasuwę umieszczoną w kapie, tak palono przeważnie zimą. Latem otwierano obie zasuwy i palono prosto do góry – przy czym płyta na kuchni posiadała dziury – którą pokrywały 4ry kółka, po ich zdjęciu stawiano garnki, koło dziury, jeden koło drugiego – ogień obejmował wszystkie garnki i bardzo szybko się gotowało z tym że garnki były bardzo zakopcone. Używane garnki były żeliwne. Tak urządzone palenisko wzbudzało podziw, wśród mieszkańców Nadola. Największą uciechą i wygodą była dla użytkowników, człowiek nie śmierdział dymem, po wybieleniu mieszkania stawały się dłuższy czas jasne, weselsze, zwłaszcza zimową porą, kiedy ogień trzaskał pod płytą, gwarzyli sąsiedzi którzy uciekli ze swoich chat przed dymem i ciemnością. Gospodarze nowe chaty stawiali już z kominami a chat dymnych o ile były w dobrym stanie stawiano kominy o ile kogoś było stać na cegłę i murarzy stawiał z cegły – były też kominy stawiane z gliny, proces przebudowy trwał bardzo długo, ostatnia chata dymna w Nadolu Północnym została zlikwidowana w 1959 r. w której zamieszkiwali ob. Krawczyczka.