Opowiadanie inspirowane opowiadaniem E. Karsilasmalar. Spotkania

Spotkania

Obudziła się kilka minut przed dzwonkiem budzika. Poranne czynności zajmowały jej niedużo czasu. Czasu, którego teraz, na emeryturze, miała wiele.
– Przejdę się dzisiaj na ten placyk zabaw na tyłach głównej ulicy. Po drodze obejrzę wystawy, a może spotkam kogoś znajomego. Posiedzę na skwerku wśród zieleni. Dobrze, że są takie miejsca w tym wielkim mieście.
Ela lubiła takie wędrówki. Obserwowała ludzi, czasem z kimś zamieniła kilka słów; dawało jej to powód do dziwienia się światu i prób zrozumienia go. Po tylu latach nadal było więcej pytań niż odpowiedzi.
Przeszła całą główną ulicę i trochę zmęczona usiadła na ławeczce przy placu zabaw. Obserwowała bawiące się dzieci oraz nadzorujące je opiekunki. Dziś zwróciła uwagę na cztero- lub pięcioletnią dziewczynkę, która śmiało i z wielką energią spacerowała po rozwieszonych schodkach linowych, podciągała się na rękach, biegała wkoło, widać było, że energia ją rozrywała. W końcu jednak zgrzana i zmęczona podbiegła do matki i usiadła obok niej. Ta okryła ją kurteczką, którą dotychczas trzymała w ręce i podała butelkę z jakimś napojem.
– Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak dzisiaj było w przedszkolu. Wydarzyło się coś ciekawego? – Przyszła nowa dziewczynka. Ale nikt nie chciał się z nią bawić. Jest brzydka, gruba, nosi okulary i jest taka niezgraba… Graliśmy w berka, ale ona cały czas była berkiem, bo nie umiała nikogo dogonić. W końcu Kacper podstawił jej nogę i się wywaliła, ale Kacper został berkiem. Potem już tylko stała i dyszała, bo tak się zmęczyła.
-A co ty na to? – spytała matka
– Nic, co miałam robić?
– Pomyśl tylko, gdybyś była na jej miejscu. Jak byś się czuła? Może jest chora i dlatego nosi okulary i szybko się męczy? A czy byłoby ci przyjemnie, gdybyś przyszła do nowego przedszkola, a nikt nie chciałby się z tobą bawić? – Dziewczynka zamyśliła się.
Matka i córka odeszły, Ela również wróciła do domu. Tego dnia kładła się spać w wyjątkowo dobrym nastroju.
* * *
Poranek następnego dnia był taki, jaki powinien być każdy poranek. Ela obudziła się wcześnie, wypoczęta i pełna werwy. Słońce przecierało oczy małymi, białymi obłoczkami.
– Dziś wybiorę się dalej. – Miała ulubione miejsce odległe o niecałe dwie godziny jazdy samochodem. Z dala od miasta spośród zielonych pól albo nad szczytami drzew lasów wyrastały ruiny średniowiecznych zamków, białe skałki wapiennych ostańców, a pod drzewami płynęły strumienie czystej, źródlanej wody. Z małej skałki rozlegał się piękny widok, a u jej podnóża, obok źródełka co roku rozbijano obóz harcerski. Z góry można było niespostrzeżenie oglądać życie obozowe.
Właśnie w stronę kuchni zbliżały się dwa zastępy – dziewcząt i chłopców. Zastępowi zgłaszali starszej kucharce gotowość do obierania ziemniaków. Wytoczono dwa duże gary, wyniesiono ziemniaki. Przy jednym garze usiadły dziewczęta, przy drugim chłopcy. Przez chwilę trwały przekomarzania, w końcu zastępowa zaproponowała: – Zaśpiewajmy coś przy pracy. Może „Płonie ognisko?” – Nie, to za wolne, praca musi iść szybciej. Śpiewajmy piosenki marszowe. „Idziemy po przygodę” – Dobrze. – Zastępowa zaintonowała i reszta zgodnie włączyła się do śpiewu. Prześpiewali kilka piosenek. – Może naszą ludowo-obozową? – „Od Siewierza jechał wóz, co harcerski obóz wiózł, garnki, kotły i plecaki i namioty stare wraki, a nad nimi trzyma pieczę druh komendant i tak rzecze : Tralala, tralala, bum cyk, cyk… Po zakończeniu piosenki nastąpiła chwila ciszy. Garnek dziewczyn był prawie pełen, chłopców ledwo przekroczył połowę. Zastępowy zawołał -To dalej po ludowemu – i zaczął: „Te opolskie dziouchy wielkie paradnice, kazały se poszyć czerwone spódnice. Czerwone spódnice, białe zapaśnice, zajdą na muzykę, stoją jak maśnice. Stoją jak maśnice, pięknie wyglądają, ale w tańcu chłopcom po butach deptają…” Skończyli, druhny odpowiedziały: „Wedle drogi oset, wedle drogi oset, to kolące ziele. Są tu z nami szwarni chłopcy, ale ich niewiele. Nie są tacy fajni jak się wydawają, są niezguły i gramuły, krzywe nogi mają. Krzywe nogi mają, szeroko stąpają, a jeszcze się po szykownych dziouchach oglądają…”
Chłopcy nie pozostali im dłużni – „Kare konie, kare, jeszcze się karują, ładne te dziewczyny, jeszcze się malują. Znałem taką jedną, piękną mi się zdała, włosy jak u kruka, a na gębie biała, a wtem deszczyk lunął, patrzę, co za dziwo, cała gęba w paski, a na głowie siwo…”
Garnek dziewczyn był pełny. Zaczęły wstawać z miejsc. Zastępowa spojrzała po swoich podwładnych, spojrzała na zastępowego i rozpoczęła „ Bo wszyscy harcerze, to jedna rodzina…” Na to hasło druhny usiadły i zabrały się do pomocy. Garnek w momencie się zapełnił.
Ten dzień Ela również zaliczyła do bardzo udanych.
* * *
Gdy tylko robiło się cieplej Ela popołudnia spędzała na balkonie. Obsadziła go kwiatami i roślinami zielonymi, tak, że tworzył piękną oazę wśród betonu blokowiska. Znalazł się tam też maleńki stoliczek i wygodny fotelik. Kącik odgradzała od ulicy ściana pachnącego groszku, która pozwalała obserwować ludzi samemu pozostając w ukryciu. Tam popołudniowa kawa czy herbata smakowały najbardziej.
Właśnie teraz Ela odłożyła ulubioną gazetę i spojrzała na ulicę. Do bloku zbliżała się para, powiedzmy szczerze, jeszcze dzieciaków. Chłopiec i dziewczyna wyglądali na piętnastolatków. Ją Ela znała z widzenia – mieszkała w tym samym bloku i mijając się na schodach wymieniały grzeczne „Dzień dobry”. Jego widziała pierwszy raz.
– Czy nie są za młodzi na randkowanie? – pomyślała. Para zbliżyła się do bloku i przystanęła przed drzwiami. Ela już ich nie widziała, ale za to świetnie słyszała ich rozmowę.
Chłopak pytał
– Pójdziemy w czwartek na występ zespołu „Młodzi gniewni”? Mam już bilety.
Dziewczyna odpowiedziała – Muszę zapytać rodziców o pozwolenie. Na pewno się zgodzą, ale nie mogę ci teraz obiecać. Jutro odpowiem. – Ale ja muszę wiedzieć już teraz… – Teraz ci nie odpowiem.
Chwilę jeszcze chłopak nalegał, a ona przekomarzała się z nim. Wyglądało na to, że niezbyt ma ochotę na to spotkanie. Może nie zależało jej tak bardzo na chłopaku, a może doszła do tego samego wniosku co Ela? W końcu ten nie wytrzymał. – Jeśli mi dziś nie odpowiesz, to jest tysiąc innych dziewczyn, które chętnie ze mną pójdą. – To wybierz sobie którąś z tego tysiąca i nie zawracaj mi głowy…
Wcale nie była zaskoczona ani oburzona jego słowami, tak jakby się ich spodziewała.
Chłopak odszedł i Ela już nigdy więcej go nie spotkała.

* * *
Wtorek, ulubiony dzień Eli. W tym dniu regularnie spotykała się z koleżankami w kawiarni „U Beaty” . Wszystkie były fankami jednego z tureckich aktorów, a właśnie w poniedziałki wieczorem nadawano nowy serial z jego udziałem. Było o czym dyskutować, wymieniać uwagi o tym, co przydarzyło się bohaterom w nowym odcinku. Komentowano grę aktorów, pomysły scenarzystów, przewidywano, co będzie dalej, a nawet omawiano stroje noszone przez nich.
Czasem któraś odbiegała od tematu filmu – Elżbieta pokazywała stare fotografie i wspominała dawne czasy, Ania prezentowała śmieszne wierszyki pisane gwarą poznańską – pochodziła bowiem z Wielkopolski. Magda, Urszula i Beata opowiadały o krajach, w których przebywały dłuższy czas – słowem, było ciekawie i wesoło.

* * *
W tę sobotę, tak jak we wszystkie soboty tej wiosny przyjechała córka. Zadzwoniła, postawiła przed drzwiami siatkę z zakupami. Odsunęła się na przepisową odległość dwu metrów gdy Ela otwierała drzwi.
– Dzień dobry, mamo!. Jak się czujesz?
– Dobrze, nic mi nie dolega.
– Czy czegoś ci potrzeba?
-Nie, mam wszystko.
– A nie nudzisz się, tyle dni w zamknięciu. To wszystko przez tę pandemię, nie możesz wychodzić, ale boimy się o twoje zdrowie.
– Nie martw się o mnie. Mam balkon i wszystko, co potrzebne. Jedynie brakuje mi możliwości przytulenia moich najbliższych…. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce skończy i świat wróci do normalności
– Oby tak się stało. Wtedy pojedziemy w dalszą podróż. Muszę już lecieć, pa…
No, cóż, córeczka nie wiedziała, że Ela podróżuje nieustannie – w czasie, w marzeniach lub po prostu w internecie…

Najnowsze moje opowiadanie inspirowane E. „Gdybym był Pinokiem”

Gdybym była księżniczką

– Mariolko, dlaczego jesteś taka smutna? – zapytała babcia.

– Pani w szkole kazała nam napisać jaką postacią z bajki chcielibyśmy zostać. Zawsze chciałam być księżniczką, ale przecież jestem nieładna i nadaję się najwyżej na siostrę Kopciuszka, a nie na Śnieżkę ani nawet Śpiącą Królewnę.

– Kto ci to powiedział? Możesz też zostać księżniczką, jeśli tylko zechcesz. Opowiem ci bajkę na poprawę humoru. A wypracowanie napiszesz jutro.

-Tak, proszę o bajkę, może potem przyśni mi się coś miłego.

Bajka o księciu i księżniczce.

Było to dawno, dawno temu. W pewnej krainie stał zamek, w którym mieszkał książę Eryk, jej władca . Za zamkiem rozciągał się ogromny las przecięty szerokimi gościńcami prowadzącymi w różne strony świata. W pobliżu zamku, za rzeką, rozciągała się osada, w której mieszkali rzemieślnicy, a jeszcze dalej pola i wsie należące do księcia. Pomiędzy osadą a wsią, nad rzeczką, która w tym miejscu tworzyła staw znajdował się młyn.

Książę Eryk miał jedynego, ukochanego syna Maksymiliana. Wychowywał go jak przystało na księcia – oprócz nauczyciela czytania, pisania, liczenia chłopiec miał nauczycieli fechtunku i tańca, jazdy konnej i dobrych manier. Nauczył się wydawać rozkazy i słuchać pochlebców, którzy mówili mu, że jest najpiękniejszym księciem na świecie. Był ładnym dzieckiem, potem przystojnym młodzieńcem, a bogate i piękne stroje oraz trochę upiększających drobiazgów, jak pudry, pomady, barwiczki czyniły go pięknym. Powiedzmy od razu, że w jego komnacie było kilka luster i toaletka godna pierwszej damy dworu. Pięknie prezentował się Maksymilian na koniu. Wiedział o tym i dlatego często urządzał przejażdżki gościńcami prowadzącymi przez osady i wsie. Syn był jedyną słabością księcia. Poza tym Eryk był mądrym władcą, starał się utrzymać przyjazne stosunki z sąsiednimi władcami i dbał o to, by jego poddani mogli pracować w spokoju, a wydatki dworu nie przekraczały dochodów.

W młynie mieszkał ze swoją rodziną młynarz, oraz jego pomocnicy. Oczkiem w głowie młynarza była jego córka, Marysia. Była to dziewczynka wesoła i bystra.

– Mateńko, pozwólcie mi pomóc przy robieniu masła i sera.

– Babciu, pokażcie, jak trzeba uprząść ten len, a jak wełnę.

– Tatulku, a dlaczego ten młyn tak turkoce

Marysia chciała wszystko wiedzieć, wszystko umieć. Wszędzie było jej pełno. Najbardziej jednak lubiła długie jesienne i zimowe wieczory.

– Dlaczego babciu?

-Widzisz, Mariolko, wtedy nie było telewizji, internetu, a nawet elektryczności. Siedziało się przy ogniu z kominka lub świecy i opowiadało o różnych wydarzeniach. Babcia Marysi często opowiadała baśnie, a znała ich bardzo dużo.

Cała rodzina i młynarczykowie zasiadali wkoło kominka, a babcia snuła opowieści o różnych cudach. O rycerzach walczących ze smokami, o strasznych stworach żyjących w opuszczonych pałacach, o ludziach zmienionych w ptaki.

Ulubioną baśnią Marysi była ta o Kopciuszku. Gdy wieczorem kładła się spać marzyła o tym, że spotka księcia i ten wybierze ją spośród wszystkich dziewcząt. Postanowiła jak najlepiej przygotować się do roli księżniczki.

Pytała babcię: – Jaka powinna być prawdziwa księżniczka?

– Prawdziwą księżniczkę możesz poznać zawsze po jej zachowaniu. Jest dobra i dba o poddanych. Mądre słowa babci sprawiły, że Marysia zaczęła myśleć o innych.

W każdym momencie myślała „ A jak zachowałaby się księżniczka?” I tak postępowała. Kiedy dzieci się kłóciły o coś Marysia nie brała udziału w zwadzie, ale starała się je pogodzić. Zwracała uwagę na to, jak i o czym mówi.

Dzieci ze wsi zauważyły różnicę w jej zachowaniu. Niektórym się to nie podobało. Mówiły „Wywyższa się, uważa za lepszą”.  Są ludzie, którzy nie lubią innych od siebie. Wiele dzieci jednak chętnie przychodziło do młyna, bo Marysia dzieliła się z nimi swoimi zabawkami i potrafiła wymyślać ciekawe gry. Lata mijały, Maksymilian dorastał w przekonaniu, że jest najprzystojniejszym młodzieńcem i najmądrzejszym następcą tronu,

Marysia dorastała również, ale ciągle wydawało jej się, że nie jest dosyć dobra, by zostać księżniczką. Czasem też przeglądała się w wodzie, bo nie miała lusterka. Pytała „Wodo, wodo czy moja uroda jest odpowiednia dla księżniczki?”Woda jednak marszczyła się pod wpływem wiatru zniekształcając wizerunek. Czasem Marysi wydawało się, że wygląda pięknie, częściej, że urodzie jej wiele brakuje.

Pewnego dnia do młyna przyjechał człowiek z wozem pełnym ziarna do zmielenia. Obok niego na koźle siedział mały chłopczyk. Jego ojciec wraz z młynarczykami wyładowywali worki i zanosili do młyna. Ostatnie worki zniesiono, wszyscy weszli do wnętrza, gdy koń spłoszył się i szarpnął wozem. Chłopczyk spadł i uderzył kolanem o kamień. Zauważyła to Marysia, podbiegła do niego, podniosła i utuliła. Uspokoiła dziecko, obmyła otarcie skóry i przyłożyła listek babki. Wypadek zauważył ktoś jeszcze. Młynarczyk Jasio stał przy oknie i widział wszystko. Czy to był błysk słońca, czy wyraz oczu Marysi, czy coś innego, w każdym razie Jasiowi wydało się, że widzi Marysię po raz pierwszy i jest ona najpiękniejszą osobą na świecie. Od tej pory spoglądał na nią często, czasem udało mu się zamienić z nią kilka słów, ale ona traktowała go jak wszystkich innych.

Książę Maksymilian kończył dwudziesty pierwszy rok życia. Książę Eryk namawiał go do ożenku.

-Poszukaj ładnej panny, odpowiedniej dla ciebie i urządzimy piękny ślub i wesele.

– Ależ ojcze, w sąsiednich państwach nie ma odpowiedniej księżniczki, albo za małe, albo za stare, albo za brzydkie. Nie wiem, gdzie mam szukać żony.

– Może wśród poddanych znajdziesz kogoś odpowiedniego?

– Mam jeździć po kraju, by szukać żony? Nie chcę.

– Wobec tego urządzimy bal, na który zaprosimy wszystkie panny od osiemnastego do dwudziestego roku życia. Tym sposobem będziesz miał wszystkie w jednym miejscu.

– Niech tak będzie.

Heroldowie rozgłosili wieść o balu we wszystkich miastach i wioskach księstwa. W wielu domach rozpoczęły się przygotowania. Krawcy, modystki, szewcy mieli pełne ręce roboty.

Marysia również wybierała się na bal. Nie miała co prawda matki chrzestnej-wróżki, ale udało jej się namówić ojca na kupno materiału na sukienkę. Uszyła ją sama i ozdobiła pięknym haftem. Brakowało tylko pantofelków. Gdy suknia była gotowa mama poprosiła Marysię, by ubrała się w nią, tak , aby wszyscy mogli ją zobaczyć. Wieczorem domownicy zebrali się w izbie Marysia w pięknej sukni, z włosami uczesanymi w wysoki kok i z wpiętymi w niego kwiatami wyglądała zachwycająco. Rodzice podeszli do niej i wręczyli jej piękne czerwone pantofelki wykonane z cieniutkiej skórki. Młynarz powiedział:

– To prezent na twoje osiemnaste urodziny. Poczuj się jak księżniczka i baw się dobrze na balu.

W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Marysia uwierzyła, że to właśnie ona , jak Kopciuszek, może zachwycić księcia i zdobyć jego serce i koronę. Do pałacu było niedaleko, więc wzięła pantofelki do ręki i w codziennych drewnianych trepkach poszła na bal. Za bramą zdjęła drewniaki, zostawiła je pod murem i całkowicie gotowa weszła do pałacu. W ogromnej sieni wiele panien oczekiwało na wejście. Służący księcia wprowadzali je pojedynczo i przedstawiali siedzącym na podwyższeniu książętom Erykowi i Maksymilianowi. Młody książę wydawał się znudzony, czasem tylko ożywiał się na widok jakieś ładniejszej panny. Prezentacja była już prawie skończona, zabrzmiały pierwsze takty tańca, książę wstał i przechodził między dziewczętami szukając, z którą rozpocząć tańce, gdy zaanonsowano: Wioletta, córka kupca Mikołaja. W drzwiach ukazała się dziewczyna, której urodę podkreślał bogaty, najmodniejszy strój i biała peruka ozdobiona wstążkami i drogimi kamieniami. Wszelkie niedoskonałości cery skrywały róż i bielidło, a rzęsy i brwi umiejętnie podkreślało czernidło. Maksymilian szybko podszedł do niej i poprosił do tańca.

Rozmawiali o najnowszej modzie, o sąsiednim księstwie, w którym długo Wioletta przebywała.

Pozostałe tańce książę przetańczył także z nią, lekceważąc pozostałe panny. Wiele z nich bawiło się bardzo dobrze, tańcząc z dworzanami i sługami dworskimi, którzy otrzymali polecenie zadbania o dobry nastrój. Wiele, ale nie Marysia. Gdy tylko wybiła północ wybiegła z pałacu, by wrócić do domu. Właśnie stała w pobliżu bramy i zmieniała pantofelki, gdy nadjechał jakiś powóz. Ledwo zdążyła uskoczyć, ale powóz wyrwał jej z ręki jeden pantofelek i odrzucił daleko w ciemność. Nie potrafiła go znaleźć i z jednym pantofelkiem w ręku wróciła do domu. Wszyscy spali, tylko Jasio czekał na jej powrót. Od razu zauważył jej czerwone oczy i smutną twarz.

– Co się stało? Nie bawiłaś się dobrze?

– Nie, zjawiła się inna dziewczyna, która zawróciła w głowie księciu. Nie zostanę księżniczką…

– Dla mnie już nią jesteś.

– Nie jesteś księciem, a ja marzę o księciu.

Jaś bardzo się zasmucił, ale bardzo pragnął wywołać uśmiech na twarzy Marysi.

– Poczekaj rok, wyruszam na roczną wędrówkę, by poznać pracę w innych młynach, co pozwoli mi zostać mistrzem młynarskim. Odwiedzę inne księstwa, dowiem się, czy jest w którymś książę, który cię doceni.

Wczesnym rankiem cała rodzina żegnała Jasia, który wyruszał na roczną wędrówkę. Młynarz wręczył mu monetę i powiedział:

– Zachowaj to na czarną godzinę. Wierzę, że wiele nauczysz się w szerokim świecie i szczęśliwie wrócisz do nas. Miejsce dla ciebie zawsze się znajdzie.

– Życzcie mi szczęścia – z tymi słowami Jaś wyruszył w drogę. Przechodząc obok pałacu księcia zauważył w przydrożnym rowie coś czerwonego. Schylił się i podniósł czerwony pantofelek pokryty kurzem i śladami kopyt końskich. Włożył go do węzełka i poszedł dalej. W sąsiedniej krainie znalazł młyn, w którym przyjęli go i pozwolili przez jakiś czas pracować. Pilnie oglądał urządzenie i porównywał z młynem, w którym pracował dotychczas, Uczył się ciągle fachu. Pilnie też wypytywał o książąt tego kraju. Władca był w średnim wieku, miał żonę i maleńkiego synka. Nie było tam księcia dla Marysi. Po pewnym czasie wyruszył dalej szukać nowej wiedzy. W następnym księstwie spytał o młyn. Ludzie wskazali mu drogę. Zdziwił się, bo droga wiodła pod górę, a młyny wszędzie stały nad wodą. Za drzewami ujrzał dziwny budynek. Wysoki, ze spiczastym dachem i dziwnymi czterema skrzydłami obracającymi się tak, jakby chciały unieść budynek wysoko nad chmury. Przed nim stało kilku ludzi. Zebrał całą swoją odwagę i podszedł bliżej.

– Gdzie tu jest młyn? – zapytał Spojrzeli na niego ze zdziwieniem i zaśmiali się.

– Chyba przyszedłeś z daleka. Tu jest młyn.

– Młyn? A co go napędza? Tu nie ma stawu ani rzeki.

– Wiatr. Pierwszy raz widzisz wiatrak?

– W moim księstwie nie ma takich. A czy mógłbym tu popracować jakiś czas? Pracowałem w różnych młynach, ale w takim nie.

– Wejdź do środka i zapytaj młynarza.

Jasio wszedł do środka i ujrzał znajomy widok. Wewnątrz młyn był podobny do tych jakie znał.

Młynarz zgodził się.

– Możesz tu pracować, dam ci mieszkanie i jedzenie, a po dwu miesiącach zobaczymy, co z ciebie będzie.

Jasio był pracowity i chętny, chciał się nauczyć nowych rzeczy, poznał czym różni się praca w wiatraku od pracy w młynie wodnym. Po dwu miesiącach młynarz stwierdził

– Chętnie zatrzymałbym cię na dłużej, ale wiem, że musisz wędrować dalej.

Gdybyś jednak szukał pracy to pomyśl o mnie.

Jaś wyruszył dalej. Ostatnie księstwo było porośnięte lasami, pól i łąk było bardzo mało. Wioski wyglądały na bardzo biedne. W końcu natrafił na rzekę. Postanowił iść z jej biegiem, licząc, że nad nią musi być jakiś młyn. Zamiast plusku koła młyńskiego usłyszał miarowy dźwięk pił tnących drzewo. Na polanie nad rzeką kilku ludzi cięło pnie na deski. Podszedł i zapytał

– Jest tu gdzieś jakiś młyn?

– Jest tam trochę dalej, ale raczej nikt cię tam nie przyjmie. Nie ma pracy nawet dla jednego starego młynarza. Mamy mało zboża, żyjemy tylko z tego, co znajdziemy w lesie i ze sprzedaży desek, ale to ciężka praca i nie zarabiamy zbyt dużo.

– Mimo wszystko zajdę do młyna.

Jak powiedział, tak zrobił. Stary młynarz spojrzał na niego..

– Nie mogę przyjąć cię do siebie. Ledwo mi starcza na kawałek chleba. Gdyby nie pomoc sąsiadów umarłbym z głodu.

– Mam pieniądze, pokażesz mi wszystko, a ja kupię jedzenie dla nas obu. – Dobrze , więc może chcesz przejąć ten młyn. Ja już nie mam siły pracować, choć i tak nie mamy dużo do mielenia.

Jasio zastanowił się. „A gdyby tak wykorzystać koło wodne do poruszania piły i cięcia drewna… a może kilku pił naraz?” Po kilku dniach wymyślił, jak napędzić piły tak, by chodziły w górę i w dół.

Zapytał młynarza, czy jest we wsi ktoś, kto mógłby mu pomóc w budowie tartaku.

-Cała wieś pomoże, jeśli znajdą tu pracę.

– Na pewno będzie więcej pracy dla drwali, tu w tartaku i przy spławie i sprzedaży desek.

* * *

Tymczasem Marysi czas zaczął się dłużyć. Myślała o księciu, którego znajdzie jej Jaś. Dnie całe zapełniała jej praca, a wieczory marzenia. Z każdą chwilą wymarzony książę stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Widziała jego twarz, oczy, znała uśmiech i kolor włosów. Co dziwniejsze, książę zaczynał mieć oczy Jasia, włosy Jasia i uśmiech Jasia. Marysia nie zdawała sobie z tego sprawy, że tęskniąc za księciem myśli o Jasiu.

Książę Maksymilian oświadczył się Wiolecie. Rozpoczęto przygotowania do ślubu. Zarówno Wioletta jak i Maksymilian życzyli sobie, aby to było jak najpiękniejsze i najbardziej okazałe wydarzenie. Niestety, każde z nich wyobrażało sobie to inaczej. Dyskusjom i sporom nie było końca, aż musiał interweniować sam książę Eryk. Przygotowania trwały równy rok, a szycie strojów, wybieranie mebli do pokojów, które zająć mieli państwo młodzi, zapraszanie gości i wiele równie ważnych zajęć zabierało tak dużo czasu, że Maks i Wioletta nie mieli czasu na lepsze poznanie się. Na dodatek książę Eryk, aczkolwiek bardzo kochał swojego syna, stanowczo sprzeciwił się zbytniemu nadwyrężaniu budżetu księstwa na weselne wydatki.

– To skandal, że ojciec nie zgodził się na specjalny podatek na nasze potrzeby – skarżył się Maksymilian Wioletcie.

– Mój ojciec też powiedział, że nie kupi mi złotej karety, ani diamentowej kolii. A przecież ta ze szmaragdami jest zbyt skromna.

– Mam pomysł. Po ślubie wyjedziemy w podróż po wszystkich miasteczkach i wsiach. Spodziewam się, że wszędzie poddani zechcą sprawić nam prezenty ślubne.

W końcu wszystko było przygotowane i rozpoczęły się uroczystości weselne.

* * *

W tym czasie prace przy budowie tartaku zostały również zakończone. Po kilku próbach tartak ruszył pełną parą. Jasio podszedł do starego młynarza

– Mój czas tu się skończył. Muszę wrócić do domu.

– Czy ktoś tam na ciebie czeka?

– Mam nadzieję, że tak, chociaż nie przyniosę najlepszych wieści. Chciałbym przychylić nieba pewnej dziewczynie, ale ona do szczęścia potrzebuje księcia.

– Czy mógłbym ci jakoś pomóc?

– Nikt nie jest w stanie tego zrobić, chyba że masz jakiegoś księcia na podorędziu.

– Może i mam, ale pomogę ci w inny sposób.

Starzec podszedł do okutej skrzyni i wyjął z niej pięknie oprawione lusterko.

– To niezwykłe zwierciadło. Pokazuje prawdziwe oblicza ludzi. Od niego dowiedziałem się , że jesteś dobrym człowiekiem. To miejsce będzie czekało na ciebie. Wróć tu czy będziesz szczęśliwy, czy nie.

Jasio owinął lusterko chusteczką i schował za pazuchę. Pożegnał wszystkich i wyruszył w drogę do domu. Dwa dni wędrował gęstym lasem, trzeciego usłyszał dźwięk dzwonów. To na zamku świętowano ślub księcia Maksymiliana i Wioletty. Im bliżej zamku tym trudniej było się przedzierać przez tłum zaproszonych gości i gapiów. W końcu dotarł do młyna. W młynie zastał tylko babkę, bo wszyscy pozostali wybiegli na drogę oglądać przejazd orszaku książęcego. Jaś skierował się za nimi. Mieszkańcy wioski zgromadzili się pod przewodnictwem wójta, który miał wręczyć w ich imieniu prezent nowożeńcom – piękny koronkowy obrus wykonany przez wieśniaczki. W tłumie ludzi Jasio zauważył Marysię. Podszedł do niej i przywitał się. Z radością zauważył, że Marysia ucieszyła się na jego widok. Wręczył jej lusterko.

– Gdy wrócimy do domu opowiem ci, skąd je mam.

Marysia przejrzała się w lusterku i zdziwiła się. Ujrzała w nim księżniczkę z koroną na głowie. Spojrzała na Jasia.

– Widzę w nim księżniczkę, czy to naprawdę ja?

– Lusterko mówi prawdę. Ja zawsze wiedziałem, że jesteś księżniczką.

Marysia znowu spojrzała do lusterka. Nawet nie zauważyła, że zbliżył się do nich orszak. Wioletta jechała konno obok Maksymiliana. Ze znudzoną miną słuchała przemowy wójta i oglądała prezent. Zauważyła lusterko.

– To pewnie też prezent dla mnie, bo skąd taka wieśniaczka miałaby tak cenny przedmiot. Pochyliła się i wyrwała lusterko z rąk Marysi. Przejrzała się i zaniemówiła. Ujrzała bowiem zwykłą, trochę piegowatą dziewczynę, jaką była pod bielidłem i różem. Zezłościła się. Im bardziej jednak była zła, tym bardziej obraz w lusterku stawał się brzydszy, aż w końcu widziała tam wiedźmę z wykrzywioną twarzą.

– Co za ohyda! – rzuciła lusterko na ziemię, To upadło na kamień i stłukło się w drobny mak.

Wioletta odjechała, a Marysia podnosząc oprawkę rozpłakała się.

– Już nigdy nie zobaczę siebie jako księżniczki…

– Nie płacz – próbował pocieszyć ją Jasio. – W moich oczach zawsze byłaś, jesteś i będziesz księżniczką.

Marysia podniosła się. Próbując wytrzeć łzy nie zauważyła, że maleńki okruch lusterka wpadł jej do oka. Spojrzała na Jasia i zdziwiła się. Zamiast chłopca ujrzała swojego wymarzonego księcia. Trwało to tylko moment, ale Marysia wszystko zrozumiała.

Tymczasem na zamku po uroczystościach nadeszły zwykłe dni. Książę Eryk postanowił przygotować Maksymiliana do przejęcia obowiązków. Życzył sobie, by młody książę więcej czasu poświęcał na sprawy państwa. Nie podobało się to Wioletcie, bo chciała by cały czas poświęcał tylko jej. Coraz bardziej okazywała swoje niezadowolenie, marudziła i kaprysiła. Takie postępowanie nie dodawało jej urody. Wnet książę zauważył, że Wioletta wcale nie jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Sprawy państwa, polowania, turnieje były teraz o wiele ciekawsze. Nawet wiadomość o tym, że zostanie ojcem była tylko pretekstem, by oddalić się od żony. Z upodobaniem zaczynał przyglądać się innym dziewczętom i kobietom.

W młynie wieczorami Jasio opowiadał o tym, co zobaczył w szerokim świecie. Domownicy dziwili się wiatrakom i tartakom. Pewnego wieczoru, gdy wszyscy poza Marysią poszli spać, Jasio zwrócił się do niej.

– Przepraszam że nie znalazłem ci wymarzonego księcia, ale wierz mi, żaden, którego spotkałem nie był ciebie godny.

– Znalazłeś mi księcia, choć o tym nie wiesz…Szkoda tylko, że zgubiłam mój czerwony pantofelek.

Na te słowa Jasio pobiegł do swojej izdebki. „Czy powiedziałam coś nie tak?”-pomyślała dziewczyna. Po chwili chłopak stanął przed nią z czerwonym pantofelkiem.

– Czy ten będzie dobry? Co prawda jest trochę zniszczony, bo spędził ze mną cały rok. Znalazłem go po balu, na którym byłaś. Czyżbyś to ty była Kopciuszkiem?

– Tak, to mój bucik, a ty jesteś moim wymarzonym księciem.

Wkrótce w młynie odbyło się wesele. Młoda młynarzowa piękniała z dnia na dzień, bo tak szczęście i miłość wpływa na kobietę. Zauważył ją książę Maksymilian i coraz częściej na konne spacery wybierał okolice młyna. Marysia nie zwracała na niego uwagi, ale zauważył to Jasio. Wkrótce wspólnie z Marysią podjęli decyzję o przeprowadzce do sąsiedniego księstwa, gdzie czekał na nich dom przy tartaku i młynie. Tam żyli długo i szczęśliwie.

– A książę Maksymilian i Wioletta? – zapytała babcię Mariolka.

– Też żyli długo…i tak sobie.