Drogi E.
Nie miałam zamiaru tak dużo rozpisywać się o latach szkolnych, ale z każdą chwilą przypomina się coś jeszcze. Koledzy także zachęcają do dalszej pisaniny, nikt nie krytykuje, co więcej Krzysztof przypomniał mi o innych wydarzeniach czy ciekawostkach. Nie wszystkie kojarzę, np.: wybuchające długopisy, kondukty żałobne- może jednak ktoś się odważy i też coś dopisze…
Zapamiętałam za to różne wyjścia ze szkoły. Czasem opuszczaliśmy szacowne muru naszej szkółki – a to wychodziliśmy na zajęcia z fizyki na ul. Uniwersytecką, do budynku jeszcze nie skończonego i oddanego do użytku w połowie / już o tym pisałam/ , na basen kąpielowy do budynku w którym mieściło się chyba przedsiębiorstwo „Miastoprojekt”, do galerii, na strzelnicę, a czasem na imprezy” ideowe” – jakieś spotkania z okazji rocznicy wybuchu Rewolucji Październikowej czy innych rocznic. W latach późniejszych – koniec liceum, studia takich „zbiegowisk” jak to nazywaliśmy było w nadmiarze. Czasem chodziliśmy także do kina i teatru na przedstawienia „szkolne”, również do filharmonii na miesięczne spotkania muzyczne dla szkół. O spotkaniach w filharmonii wiedzieliśmy najszybciej, bo prowadziła je mama Adama. Przez cały rok poznawaliśmy kompozytorów muzyki klasycznej, instrumenty, słuchaliśmy różnych utworów. Na ostatnim spotkaniu był konkurs wiedzy wyniesionej z cyklu spotkań. Pięciu finalistów miało okazję dyrygować orkiestrą symfoniczną. Najpierw pan dyrygent Czesław Płaczek poprowadził dwukrotnie fragment utworu, po czym przekazał pałeczkę. Mogliśmy się przekonać, jak ważna jest rola dyrygenta. Orkiestra grała dokładnie tak, jak wynikało z ruchów „dyrygentów”. Zabawne i pouczające.
Czasami ubarwialiśmy sobie drogę, wprowadzając szyk klasowy – szliśmy gęsiego, tworząc długi ogon. Umawialiśmy się i pozdrawialiśmy uprzejmym „dzień dobry” wybraną osobę idącą z naprzeciwka. Niektórzy przechodnie odpowiadali uprzejmie … i tak dwadzieścia razy. Nie wiem, czy można też uznać nas za prekursorów happeningu lub flash mob-u w Katowicach. Grupka uczniów stawała w pobliżu przystanku tramwajowego przed dworcem i intensywnie wpatrywała się w górne piętro domu. Kolejno po jednej osobie z boku obserwowaliśmy reakcję ludzi, którzy też usiłowali sprawdzić, co też nas tak zainteresowało…
Osobnym rozdziałem były lekcje fizyki w plenerze. Był wyjątkowo ciepły maj czy czerwiec i ktoś zaproponował, by lekcję zrobić na zewnątrz. Chłopcy zdjęli ze ściany tablicę i z nią pomaszerowaliśmy na pobliski teren zielony…
Z filmów oglądanych w ramach programu lekcyjnego pamiętam „Wesele” Wajdy, które obejrzeliśmy po opracowaniu dramatu na lekcjach i komentarz pani profesor na temat obsady, szczególnie postaci Chochoła odśpiewanej przez Cz.Niemena. No i do końca życia pamiętać będę przedstawienie „Pierwszy dzień wolności” w Teatrze Śląskim. Nie pamiętam już dziś, czy to był pokaz przedpremierowy, czy późniejszy, w każdym razie dla uczniów. Dyrektorem Teatru Śląskiego był w tym czasie znany aktor warszawski Ignacy Gogolewski. Dwaj koledzy dostali bilety do loży. Przed spektaklem zostali poproszeni o przeniesienie się w inne miejsce. W loży ujrzeliśmy innego znanego aktora. Później dowiedzieliśmy się, że spektakl będzie prezentowany w ówczesnym Związku Radzieckim i pewnie goście zostali zaproszeni, by ocenić przedstawienie. Zapamiętałam tę sztukę jednak z innego powodu. Mieliśmy miejsca na balkonie, a nad nami mieściły się potężne głośniki z nagranym podkładem muzycznym, a także z odgłosami strzałów, kanonadą odległego frontu. Siedzieliśmy prawie pod głośnikami. W końcowej, pełnej napięcia scenie główny bohater strzela do snajpera na wieży kościelnej. Wystrzału nie nagrano, tylko w odpowiednim momencie bohater strzela ze strzelby na ślepe naboje. Po serii strzałów z głośnika rozległo się cichutkie
„paff”. Różnica była tak zaskakująca, że roześmialiśmy się jak na najlepszej komedii. Nie wiem, czy w następnych przedstawieniach rozwiązano ten problem…
Dalsze ciekawostki w następnym liście.
Ukłony E.