Post nr 91, ostatnio modyfikowany: 27-05-2018
Moje córki są wspaniałe! A najbardziej cieszą mnie nie tyle kwiaty, torty i prezenty, (to również), ale to, że robią to razem. Wspierajcie się we wszystkim! Buziaki!
kochamy was
Niektórym wydaję się, że dotyczy to wszelkich uczuć, a „kochać i tracić, pragnąć i żałować, padać boleśnie i znów się podnosić…” dozwolone jest tylko młodym i pięknym…
A po spektaklu zdążyliśmy zjeść w gospodzie „U Wrochema” to:
miłością podlewany
Czasem wiatr zdmuchnie
smutek przelotny,
Ciepłym tchnieniem znów dłonie ogrzeje,
I przegoni wszystkie kłopoty,
Więc dziękuję wiatrowi, że wieje.
Czasem deszcz o szyby zadzwoni
Mokra trawa kroplami lśni
Łzami łatwiej tęsknotę zasłonić,
Więc dziękuję deszczowi za łzy.
Czasem słońce w gonitwie do lata
Znowu ogród barwami roznieci
Pozapala iskry na kwiatach,
Więc dziękuję słońcu, że świeci.
No, a czasem się do mnie uśmiechniesz
Znikną smutki szaro – niebieskie
Stoisz w progu i słońce masz w oczach,
Więc dziękuję Ci za to, że jesteś…
– Czesław Miłosz
Dziękuję Wioletcie Sidoruk z grupy „Znajomi którzy lubią EA”
…. słońce masz w oczach
Więc dziękuje Ci za to, że jesteś……..!
wstawiam, może się komuś spodoba…
Galatea
– Wyjdziesz dziś z nami? – Jacek zwrócił się do Maksymiliana. Ten przecząco potrząsł głową.
– Nie mogę. Przecież dziś przywożą mój marmur…
Jacek przypomniał sobie. Tak, to było szaleńcze marzenie Maksymiliana. Maks był artystą. Zatrudnił się w warsztacie kamieniarskim, by zdobyć jak najwięcej wiedzy o marmurze. Poszukiwał najczystszego marmuru, by wyrzeźbić idealną postać. Od najmłodszych lat studiował prace najlepszych rzeźbiarzy świata i za cel życia postawił sobie stworzenie posągu idealnego, bez wad i skaz. W garażu urządził sobie pracownię, gdzie wolny czas spędzał na doskonaleniu swego projektu. Na ścianach wisiały niezliczone szkice poszczególnych części ciała, w kątach leżały kawałki kamienia, niektóre z tylko lekko zaznaczonymi, inne z całkowicie wyrzeźbionymi fragmentami rąk, twarzy, włosów, fałd ubrań. Na środku szczytowej ściany Jacek umieścił gotowy projekt – rysunek kobiety w długiej sukni, kroczącej z podniesioną głową jak modelka na wybiegu.
W warsztacie kamieniarskim tylko Maks i Jacek byli artystami. Obaj skończyli liceum plastyczne, później ich drogi się rozeszły. Jacek podjął pracę w warsztacie kamieniarskim swego wuja, gdzie zajmował się projektowaniem i wykonywaniem nietypowych elementów małej architektury, oryginalnych nagrobków, czasem małego rzeźbionego detalu. Maks słusznie nosił swoje imię. Ukończył Akademię Sztuk Plastycznych. Stale niezadowolony ze swoich prac dążył do osiągnięcia mistrzostwa. Stale ćwiczył elementy, poprawiał wykonane już prace, ale żyć przecież z czegoś trzeba, więc przyjął propozycję kolegi.
Samotny i zamknięty w sobie dopuszczał do siebie tylko Jacka. Z nim dzielił się marzeniami i zamierzeniami. Czasem Jackowi udawało się wyciągnąć go do pubu, ale rozmowy stale krążyły wokół jednego tematu. Dotyczyły ideału.
– Dla mnie ideałem piękna jest ciało kobiece. Idealny kamień to biały marmur karraryjski.
– A przestudiowałeś piękno kobiety praktycznie?
– Wystarczy mi teoria. Obejrzałem wszystkie najbardziej znane rzeźby świata, klasyczne greckie, hinduskie, egipskie i te współczesne. Po roku Maks narysował projekt z którego był zadowolony. Jacek potwierdził jego wizję, podobała mu się.
Teraz pozostało jeszcze znaleźć odpowiednią bryłę kamienia.
Po długich poszukiwaniach i licznych wyjazdach Maks znalazł odpowiedni kamień – bryła białego, bez skazy i przebarwień marmuru. Na zakup i transport poszły wszystkie oszczędności, ale Maks nie żałował. Jego marzenie stawało się coraz bardziej rzeczywistością.
Przez następne tygodnie Maks utonął w swej pracowni. Jacek przynosił mu pizzę lub coś innego do zjedzenia, ale Maks nie wpuszczał go do środka. W końcu nadeszła wiekopomna chwila.
– Czy pamiętasz, że za trzy dni kończy ci się urlop i trzeba wracać do pracy?
– Pamiętam, przyjdź jutro po pracy na dłużej…
Nazajutrz po pracy zaintrygowany Jacek zabrał butelkę szampana by oblać wydarzenie i powędrował do pracowni.
W środku na niewielkim postumencie stała Ona. Postać kobiety z projektu wyrzeźbiona i wykończona z całkowitym pietyzmem. Jacek obejrzał dzieło z wszystkich stron. Coś mu tu nie pasowało, ale nie wiedział co. Zbyt idealna by wzbudzić głębsze uczucia? Starał się znaleźć jakąś niedoskonałość – Czy nie uważasz, że ten pukiel włosów leży w niewłaściwym kierunku? I czy policzki nie są zbyt wydatne?
Maks przyjrzał się dziełu krytycznie. – Masz chyba rację, trzeba to poprawić… Wziął do ręki dłuto i lekko uderzył w marmur. Nagle rozległ się trzask i na ziemię upadł duży kawałek rzeźby odsłaniając różowawe i niebieskie smugi wewnątrz kamienia. Zrozpaczony Maks ze złością uderzył jeszcze raz niszcząc głowę postaci i część sylwetki.
– Co robisz? Jacek powstrzymał go przed całkowitym rozbiciem bryły. – Możesz odsprzedać resztę kamienia jeśli nie wykorzystasz go sam… – Nie mam już co z niego zrobić. Chyba nie dotknę już tego kamienia. Może i innych kamieni. Problemem kamieniarzy jest, że jedno uderzenie może zniszczyć pracę wielu miesięcy. Spróbuję zrobić posąg z gliny. Tu można dokładać materiał do woli.
Przez następne tygodnie Maks po pracy znowu znikał w pracowni. Sprowadził glinę i stal na konstrukcję. Dokładał glinę, wygładzał, znowu dokładał ale coś mu nie wychodziło. Nie miał potrzebnej wprawy ani wyczucia materiału. Zniechęcony pomyślał – chyba zacznę rzeźbić w piasku… Teraz po pracy chętnie wybierał się z kolegami do pubu, byle jak najdłużej być z dala od domu i pracowni. Do domu wracał na rauszu i tylko by się przespać.
Po kilku tygodniach wszedł do pracowni. Na środku w dalszym ciągu stał kawał marmuru, czyli pozostałości ze zniszczonego posągu. Zrobił sobie herbatę i usiadł przy stoliku zarzuconym rysunkami i szkicami do swojego idealnego dzieła. Machinalnie odsunął je robiąc miejsce na szklankę. Sącząc powoli napój bezmyślnie spoglądał na kamień. Nagle blade smugi zaczęły układać się w rysunek… Spojrzał dokładniej. W głębi kamienia ujrzał dziewczynę. Stała trzymając w ręku jakiś przedmiot i prosiła – wyciągnij mnie stąd…. Naprawdę usłyszał to. Chwycił młotek i dłuto i powoli a dokładnie odbijał odłamki uwalniając zaklętą w kamień. Pracował bez wytchnienia całe popołudnie i całą noc. Rano zastukał do niego Jacek.
– Co się stało? Nie zjawiłeś się w pracy. Nie spałeś w domu?
– Coś odkryłem – Maks z niechęcią oderwał się od pracy, ale nie wpuścił Jacka do środka. Razem poszli do warsztatu. Po pracy Maks szybko pożegnał się z kolegami i wrócił do swojej pracowni. To powtarzało się przez kilka tygodni. Jacek domyślał się, że Maks intensywnie pracuje, ale na wszelkie pytania odpowiadał – później ci pokażę.
Pewnego dnia Maks pojawił się w pracy uśmiechnięty i pełen wigoru.
– Zapraszam cię do siebie. Wreszcie mam ją.
Zaciekawiony Jacek z niecierpliwością czekał na koniec dniówki. Po drodze Maks wstąpił do cukierni i kupił mały torcik. – Butelkę wina mam już u siebie, więc możemy należycie uczcić narodziny gwiazdy.
Na środku pracowni stała rzeźba zakryta płótnem. Maks posadził Jacka przy stoliku, przyniósł kieliszki i talerzyki, rozkroił ciasto i rozlał wino. W końcu podszedł do kamienia i delikatnie ściągnął materiał. Jacek ujrzał rzeźbę dziewczyny niosącej w ręku jakieś pudełko. Coś sprawiało, że przykuwała uwagę, choć w szczegółach można było dopatrzeć się odstępstw od uznanych kanonów piękna. Spojrzał jeszcze raz z bliska. – Czy nie uważasz, że ten palec jest za szeroki? Jest wyraźnie szerszy niż inne. – Maks spojrzał i odpowiedział – Czy nie widzisz, że to pudełko jest ciężkie i przygniata opuszek palca? To dlatego palec wydaje się szerszy. Jacek znowu usiłował znaleźć jakieś niedoskonałości. – A co z tymi smugami przebarwień?
– To przecież żyłki pod skórą, podkreślające delikatność jej ciała. No i sprawiają, że jest jedyna, niepodobna do innych…
– Powiedz mi jeszcze, co jest w tym pudełku w jej dłoniach?
Maks lekko się uśmiechnął. – To jej tajemnica. Może kiedyś ją odkryję, a może nigdy…
Jacek spojrzał na Maksa. W jego oczach był dawno nie widziany blask, w jego głosie brzmiały nowe, nieznane, radosne tony. Z nieukrywaną zazdrością stwierdził.
– W końcu znalazłeś ideał. Twój własny ideał….
Pieknie
Dzięki Marku, dzięki Meg, dzięki Aniu!
To ja dziękuje – kocham cię!.
Jeszcze wykończenia. A gdzie pochować pozostałe sprzęty.
Czy jutro będą wszystkie płytki ?
Zobaczymy
A miało być gotowe na jutro – ach ci budowlańcy i ich nie dotrzymane terminy.
Po śniadaniu i odpoczynku pośniadannym wybrałyśmy się do Possidi na zakupy pamiątek. Oczywiście do naszego jedynego super marketu. Po drodze brodziłyśmy w morzu i robiły zdjęcia. Przy wyjściu z plaży posiedziałyśmy na ławeczce i powędrowały do marketu. W drodze powrotnej wstąpiłyśmy na kawę i lody do lokalu najbliżej od podejścia do nas i dalej od plaży. Po powrocie przebrałyśmy się, wzięły kluczyk do leżaków i pomaszerowały nad morze.Popływałyśmy, pooglądały rybki, poleżały aż się trochę ochłodziło, wiec powspinałyśmy się z powrotem do hotelu. Po kolacji usiadłyśmy na balkonie i zapisałam brakujące dni do końca czwartku. Zrobiło się późno, więc w pokoju dokończyłam i zapisałam na blogu. Udało się.
Sobota:
Po śniadaniu wzięłyśmy się za pakowanie i uznałyśmy, że trzeba dokupić przypraw z Gecji / Meg wyczytała, że to trzeba przywieźć na pamiątkę, bo nie jesteśmy miłośniczkami oliwek/ . Zostawiłyśmy bagaże przy recepcji i powędrowałyśmy najpierw w lewo, drogą, którą jeszcze nie szłyśmy, a według google maps kończy się ślepo przy jakimś domu. Droga ta trawersuje wzniesienie na którym stoi nasz hotel /Thea znaczy widok/,a między nią i nabrzeżem stoją prywatne wille na zboczu górki. Po zrobieniu zdjęć zawróciłyśmy i powędrowały znowu do naszego marketu. Teraz siedzimy na tarasie hotelowym w cieniu, wdychmy greckie powietrze, w planie mamy jeszcze lody i drinka zamiast posiłku południowego. W tym upale nie czuje się zbytnio głodu. Zbiórkę do wylotu mamy o 17.30 – lecimy jako ostatni – Wrocław już odjechał, a my wylatujemy o 21.30. Dwie godziny dojazdu na lotnisko i dwie na odprawę. Wyloty z Katowic są najkorzystniejsze – przyleciałyśmy pierwsze, a odlatujemy ostatnie.
Po całodziennej wycieczce postanowiłyśmy zrobić sobie „lazy day”, czyli po naszemu leżenie bykiem. Po śniadaniu Meg pobrała kluczyk do leżaków na plaży i poszłyśmy nad morze. Tu na zmianę pływałyśmy z maską obserwując rybki i leżałyśmy na leżakach wystawiając nogi do słońca. Rybki były różne, przeważnie przejrzyste z paseczkami wzdłuż albo w poprzek, tylko z jedną plamką przy ogonie lub z dwoma plamkami, a trafiały się również zabarwione na zielono i różowo. Spotkałam też jedną bardzo cienką, ok 25 cm długości, jak wężyk, ale prostą. Bardzo żałuję, że nie ma tu taty, bo to na pewno coś dla niego – dużo wody słonej i słodkiej i dużo możliwości pływania, no i ciepło. Teraz nie jest aż tak gorąco, ale w południe pali słońce, a po południu jest naprawdę gorąco. Całe szczęście, że często wieje przyjemny wietrzyk / w poniedziałek i wtorek wiało całkiem mocno, a we wtorek było dosyć chłodno, że trzeba było ubrać długi rękaw/. Po 14.00 wróciłyśmy do hotelu oddać kluczyk i siadłyśmy na naszym ziemnym balkonie. Przez całe popołudnie opisywałam wydarzenia z poniedziałku i wtorku, co na klawiaturze tabletowej jest pewną sztuką, po czym jednym kliknięciem na stronie blogu straciłam wszystko. Wzięłam więc krzyżówki by się odstresować i po kolacji poszłam spać.
Czwartek:
Dzień wycieczki „Saloniki o zmierzchu”. Wycieczka rozpoczynała się o 14.30, więc przedpołudnie poświęciłyśmy na zajęcia balkonowe tzn. Meg coś czytała, a ja uzupełniałam opisy korzystając z programu Jota tekst editor i potem przenosząc na Qcoby. W cieniu leczyłyśmy przegrzane części ciała. Przed pierwszą wyskoczyłam na pół godziny na basen, by nie siedzieć cały dzień, popływałam trochę i wróciłam spakować się na wycieczkę. Autobus przyjechał punktualnie i znowu zabieraliśmy wycieczkowiczów z kilku hoteli. Droga zajęła nam dwie godziny, w Salonikach, a właściwie w Thessalonikach dosiadła się przewodniczka, która po polsku acz z greckim akcentem wyjaśniła nam, skąd pochodzi nazwa miasta i dlaczego nie poinniśmy mówić „Saloniki” / tę nazwę nadali Turcy, bo nie umieli wymawiać litery theta/. Autobusem wjechaliśmy na punkt widokowy przy akropolu skąd zrobiliśmy zdjęcia miasta i uliczkami w dół doszliśmy do cerkwi św Dymitriosa, patrona miasta. Zwiedziliśmy cerkiew i kapliczkę w środku z relikwiami świętego, po czym przeszliśmy na plac Arystotelesa gdzie przewodniczka pokazała nam drogę dojścia do punktu wyjazdu pod Białą wieżą i co gdzie kupić i zjeść. Przeszłyśmy się na bazarki, ale było albo za wcześnie, albo za późno, bo większość stoisk była zamknięta. Uwagę Meg zwróciły na stoisku z przyprawami laski cynamonu dł 55 cm, ale nie dałoby się ich spakować, no i co zrobić z taką ilością cynamonu. Za to kupiłyśmy w piekarni jakieś lokalne ciasteczka i baklawę, bo o baklawie słyszałam, ale nie próbowałam. Zachęcone przez kelnera sidłyśmy przy stoliku przed lokalem o nazwie Zorba. Ja zamówiłam paprykę faszerowaną serem z rusztu i sałatkę grecką /co polecają przewodniki/, a Meg bakłażana z rusztu nadziewanego pomidorm i serem oraz sałatkę marchewkową. Do tego wino /ja/ i frape /kawa z pianką/ . Wodę w litrowej butelce przynieśli na dzień dobry. Najpierw przyszła sałatka grecka – ogromna micha pełna pomidorów, ogórków, papryki w różnych kolorach, oliwek, czerwonej cebuli i czterech trójkątów sera feta z przyprawami i oliwą. Po chwili podali resztę – trzy papryki z serem i sosem i bakłażana rozłożonego a w nim pomidor, papryka i ser zapieczone i surówkę z marchwi z oliwą. Jedzenie zajęło nam dobrą godzinę, zrobiło się późno, a trzeba było jeszcze dojść do Białej Wieży. Z tego miejsca wypływały stateczki na przejażdżkę wzdłuż wybrzeża, ale byłyśmy za późno by wypłynąć. Na szerokim nabrzeżu życie rozpoczyna się o zmierzchu, pełno kafejek , barów, występy muzyków i ludzi na szczudłach , ruch i życie w całej pełni. Wszyscy uczestnicy wycieczki pojawili się punktualnie, przewodniczka też, odpowiedziała na pytania uczestników i ok 21.35 wyruszyliśmy w drogę powrotną. W hotelu byliśmy 20 min przed północą.
Siedzę, piszę ponad dwie godziny i jednym kliknięciem tablet zżera moją pracę.
W poniedziałek rano poszłyśmy na spacer do Posidi i dalej, na koniec świata. Po drodze wstąpiłyśmy do sklepu reklmować okulary. Ponieważ Meg miała reklamówkę z tego sklepu nie musiała nawet okazywać paragonu i pani okulary wymieniła, sprawdzając na miejscu czy są dobre. Poszłyśmy dalej wzdłuż brzegu do samego końca południowej części, tam, gdzie na mapie jest ostroga Kassandry. Po drodze zboczyłyśmy, by obejrzeć ruiny świątyni Posejdona, najstarszej świątyni w Grecji / Macedonii/. Ruiny ogrodzone siatką, za którą można wejść, przy ogrodzeniu opis i plan. Nie wchodziłyśmy za ogrodzenie by nie deptać zabytku obejmującego tylko przyziemie – fundamenty i trochę muru. Dalej plażą piaszczysto-żwirową doszłyśmy do miejsca, gdzie spotykają się dwie zatoki – na południu morze łagodnie pofałdowane, na zachodzie fale około metra. Piaszczysta łacha rozdzielająca je ma kształt sierpa lub kosy. Zrobiłyśmy zdjęcia i pomaszerowały dalej na północ podziwiając i zbierając po drodze różnorodne kamyki.Przy latarni morskiej skręciłyśmy na drogę powrotną – znowu na nabrzeże. Wstąpiłyśmy do tawerny na suvalaki, czyli szaszłyki i sok/wino. W tym samym markecie uzupełniłyśmy zapasy napojów i herbatników, a Meg kupiła też sobie maskę z rurką do snurkowania. Po powocie i krótkim odpoczynku zeszłyśmy po schodkach na plażę, by wypróbować nasze nabytki. To był strzał w dziesiątkę. Wielokrotnie zwiększyła się przyjemność pływania w morzu – możliwość obserwowania kamieni dna porośniętych czymś tam i uwijających się między nimi rybek. Po powocie kolacja, trochę posiedzenia na balkonie i spać.
Wtorek:
Pobudka o 5.45 aby zdążyć wybrać się na wycieczkę.Trzeba dojść na dół do szosy kilka minut przed 6.45, bo o tej godzinie podjeżdża autobus. Po drodze spotykamy innych uczestników wycieczki z naszego hotelu – razem z nami 7 osób. Jesteśmy pierwsi w autobusie, po drodze dołączają uczestnicy z innych hoteli. Jedziemy dosyć długo objeżdżając przylądek Kassandra i część przylądka Sithonia w poprzek podziwiając krajobrazy. Po drodze rezydentka opowiada o republice mnichów na górz Athos i co będziemy oglądać tylko z morza, bo do republiki nie ma wstępu żadna kobieta od 1040 roku, co więcej żadna samica spośród zwierząt, które dają się kontrolować, a mężczyźni muszą pisać specjalne podanie o wizę i mogą przebywać tam tylko określony czas. W końcu dojechaliśmy do portu Ormos Panagias /ogród Matki Boskiej/. Zaokrętowaliśmy na statku o wystroju statku pirackiego – trzy pokłady, maszty /bez żagli/, dużo miejsc do podziwiania widoków, wewnątrz bar i sklepik z pamiątkami. Dosyć długo płyniemy przez całą zatokę, by dotrzeć do krańca przylądka pod świętą górę Athos. Rano było chłodno i trochę chmur, potem przejaśniało, ale nad górą znowu ciężkie chmury. Meg stwierdza, że prognozy pogody wskazywały iż na17 % powierzchni Chalkidiki będzie padać. Zbliżamy się do góry, statek zawraca, wszyscy tłoczą się by robić zdjęcia… i nagle w tyl zwrot, wszyscy uciekają pod pokład, tylko Meg mocuje się ze składaną peleryną. Leje jak z cebra, tak, że nawet płócienne osłony przeciwsłoneczne przeciekają, trzeba przejść pod te z tworzywa – ceraty. Leje przez dobrą chwilę, spod osłon robimy zdjęcia, przepływamy wzdłuż przylądka mijając kolejne monastyry i domki pustelników. Przez głośniki podają infomacje w języku greckim, angielskim, rosyjskim, polskim i niemieckim, ale przez deszcz mało słychać. Klasztorów mijamy 8 z 20 jakie sąWszyscy mnisi muszą przyjąć obywatelstwo greckie, choć republika mnichów jest niezależna, autonomiczna i oddzielona granicą. Lądem podobno nie da się przejść, do republiki dopływa się łodziami. Sa tam trzy klasztory dla mnichów z innych krajów – serbski, rosyjski i bułgarski. Powoli się
przejaśnia i dopływamy do miasteczka granicznego Ouranopolis ’ tu półtorej godziny przerwy, rezydentka poleca najlepszą tawernę, gdzie pracuje polska kelnerka, a na hasło Liliana otrzymamy 10% zniżki :). Pokazuje tez sklep z pamiątkami. Zwiedzamy z Meg ulicę handlową i wracamy równoległą, by poczuć klimat bez tłumów. Jest jezcze czas by wstąpić do tawerny, gdzie spotykamy znajomych z Polski. Meg chce spróbować owoców morza, ja zamawiam smażony ser feta. Po krótkim stwierdzeniu Meg – przecież nie będziemy jeść z jednego talerza zamawiam też zestaw owoców morza. Do tego chleb, sok i wino. Na talerzach odróżniam szprotki, małże, jakieś pierścienie, Meg twierdzi że to kalmar i coś, co ponoć jest ośmiorniczką, do tego jedno ramionko 20 cm ośmiornicy, wszystko panierowane i smażone. Najlepsze są małże, szprotki jak szprotki z kręgosłupem, pierścionki dosyć gumiaste, ale da się zjeść. Jednogłośnie stwierdzamy, że nie zostajemy fankami owoców morza. Ale dużo tego było, więc objedzone wracamy na statek. W drodze powrotnej na statku prowadzone są animacje – pokaz tańców z różnych regionów Grecji. Ponieważ pani prowadząca mówi bardzo szybko i z mikrofonem przy ustach po grecku i chyba po angielsku – rozróżniam „ladies and gentelmen” niezbyt wiem, o które regiony chodzi. Poza tym miała być pani i pan, a tańczy dwóch panów, więc większość w pozycji zorba – obok siebie z rękami na ramionach. Zmieniają się rytmy i kroki, przy wolniejszym panowie zachęcają do dołączenia i wielu ludzi tańczy z nimi. Potem znowu tańczą, muzycy grają przebój z lat 60-tych , rozróżniam „Dzieci Pireusu”, panowie zmieniają strój i nowe tańce w tym samym stylu i zabawa ogólna. Na koniec pokazują taniec z wypiciem kieliszka w pozycji pompki, wybierają kilku panów spośród tańczących i przynoszą nowe kieliszki dla nich. Z ostatnim tańczą tyłem do kieliszka, a gdy ten się odwraca widzi przed sobą wysoki kubek. Dał radę. Animacje dobiegają końca i dopływamy do portu. Przejście do autokaru i wracamy do hotelu akurat na kolację.
Niedziela:
Zerwałyśmy się już o ósmej, po porannych zajęciach o 9.00 poszłyśmy na śniadanie.O 9.30 mieliśmy spotkanie z rezydentką w hallu hotelu. Przekazała informacje organizacyjne, które znaliśmy z koperty i ogłoszeń na tablicy.Potem opowiedziała o wycieczkach fakultatywnych. Zdecydowałyśmy się na dwie, we wtorek rejs w kierunku przylądka Atos i w czwartek Saloniki nocą. Po spotkaniu udałyśmy się nad morze z kostiumami kąpielowymi i butami,popływałyßmy i poszły dość daleko w drugą stronę. Były tam zatoczki i małe plaże dosyć prywatne użytkowane przez mieszkańców domów położonych wyżej. Po powrocie i odpoczynku przed trzecią godziną wybrałyßmy się pieszo do następnej wsi w głębi lądu Kalandry, gdzie wg mapy były miejsca kultu i kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Spacerek był jak do Borek, tylko większość dość ruchliwą szosą, a potem polną drogą. Wcentrum był kościół, a raczej z zewnątrz kościół a wewnątrz cerkiew z ikonostasem i pani sprzątająca. Pewnie dlatego był otwarty. Wieśbyła jak wymarła, poza ruszającymi dwoma samochodami ani dźwięku. Okrążyłyśmy wieś budząc trzy psy, a była już siedemnasta i prawie żywego ducha. Wróciłyśmy do hotelu na kolację o 19.30, poczytałyśmy jeszc,e na balkoniku i do łóżka.
Próbuję jeszcze raz.
Sobota; A więc jesteśmy w Grecji.
Po emocjach związanych z prawie nieprzespaną nocą i pierwszą w życiu podróżą samolotem wylądowaliśmy w Salonikach.Przy wyjściu z lotniska oczekiwali nas przedstawiciele biura Grecos, wręczyli koperty powitalne z odpowiednimi informacjami i skierowali do autobusów rozwożących do hoteli. Nasz hotel był ostatni na trasie. Kierowca autobusu poinformował nas,że przesiadamy się do busiku. Busikiem pojechaliśmy ok 250m po górkę i już byliśmy w hotelu. Przy meldunku okazało się, że zostawiłam torebkę w autobusie. Pani z recepcji zadzwoniła do kierowcy, a nas skierowała na śniadanie. W trakcie śniadania pracownik hotelu przyniósł moją torebkę. Po śniadaniu i zameldowaniu pokazano nam pokój i wręczono kartę otwierającą drzwi i załączającą klimatyzację. Było już około jedenastej tutejszego czasu, więc postanowiłyśmy się rozejrzeć. Najpierw zeszłyśmy stromą ścieżką i schodami na plażę. Nie zabrałyśmy kostiumów ani obuwia do wody, więc tylko trochę pobrodziłyśmy po brzegu i skałkach. Buty są nieodzowne, bo plaża jest piaszczysto-żwirowa i dużo skałek wyrasta z wody przy brzegu. Skałki te dzielą brzeg na zatoczki – jedna jest hotelowa z dziesięcioma parasolami i dwudziestu leżakami. Poszłyśmy najdalej jak się dało brzegiem, ale musiałyśmy zawrócić, bo grupa skałek była zbyt wysoka, a obejście wodą zbyt głębokie. Znowu po schodkach w górę i do hotelu. Tm emocje przeszły i zachciało się spać.Padłyśmy na łóżka i pospałyśmy. Obudziłam się ok 16.00 po dwu godzinch. Meg spała,więc poszłam popływać do basenu hotelowego. Basen stosunkowo mały, ale głęboki – od 1.3 do 3 metrów. Po godzinie pływania dołączyła Meg. Jeszcze chwilę popływałyśmy i postanowiłyśmy poszukać sklepu z napojami.Zeszłyśmy z górki hotelowej i nabrzeżem poszłyśmy w stronę Possidi.
Kolacja z Enginem
Minął miesiąc od czasu gdy zabrzmiał ostatni klaps serialu. Niespodziewanie producent podjął decyzję o zakończeniu produkcji. Zaskoczyło to wszystkich łącznie z największymi gwiazdami serialu. Engin A. , który grał główną rolę, wybrał się na zasłużony odpoczynek. Po bardzo intensywnej pracy, nieraz po 14 godzin na dobę, zrobiło się bardzo spokojnie. Odwiedził rodzinę, tydzień spędził w kurorcie i poczuł, że brak mu pracy, rwetesu na planie, prób i wszystkiego, co się z tym wiąże. Poza tym zbyt długa przerwa dla aktora nie jest dobra. Trzeba dbać o widzów, a szczególnie o fanki, które z całego świata przyjeżdżały do Stambułu tylko po to, by zobaczyć miejsca w których nakręcano ich ulubione seriale i w nadziei spotkania gdzieś na planie swojego idola.
Menedżerka robiła co mogła, fankluby organizowały akcję popierania dalszego ciągu serialu, ale producenci czekali. Wreszcie odezwał się telefon menedżerki. – Mam dla ciebie ciekawą propozycję od jednej z mniejszych telewizji. Spotkajmy się jutro, omówimy szczegóły.
Nazajutrz menedżerka przedstawiła mu propozycję udziału w ciekawym talk show.
– To propozycja programu cotygodniowego pod tytułem „Kolacja z Enginem”. Zaprosimy na spotkanie z tobą uczestniczki wycieczek fan klubów do Stambułu. Co tydzień wylosujemy jedną z nich, z którą zjesz kolację i porozmawiacie. Kolacja będzie trwała trzy godziny, z rozmowy zmontujemy godzinny program. Kontrakt obejmuje dziesięć spotkań, postaramy się wybrać fanki z różnych krajów i różnych regionów świata. Jeżeli będziesz miał jakieś uwagi lub propozycje to uwzględnimy je.
– Wolałbym, aby z rozmowy wyłączone były moje sprawy osobiste, a także polityka. To powinno znaleźć się w kontrakcie.
– Może zaproponujmy, by uczestniczki napisały po jednym pytaniu do ciebie, wtedy zorientujemy się jak może przebiegać rozmowa i wybrać osobę, która zada najciekawsze pytanie.
– To może być ciekawe i odmienne doświadczenie. Wchodzę w to. Resztę dopracuj z producentem.
Przygotowanie produkcji, znalezienie sponsorów, opracowanie formuły i wynajęcie hotelu zajęło trochę czasu i produkcja ruszyła tuż po nowym roku. Nie był to szczyt sezonu, ale zawsze zdarzały się wycieczki fanek i informacje o możliwości udziału w nagraniach pojawiały się nie tylko w drogich hotelach centrum ale i w tańszych hostelach, gdzie przybywały grupy młodszych fanek.
Do pierwszego odcinka wybrano fanki z Turcji, następnie miały być dziewczyny z różnych krajów świata. W nagraniu brały udział fanki z osobami towarzyszącymi. Przed wejściem każda uczestniczka oddawała karteczkę z pytaniem i otrzymywała numerek. Wręczający numerki oceniali wygląd i osobom, które odpowiadały wymogom telewizji przydzielały numerki poniżej trzydziestki. Pozostałe otrzymywały wyższe numery, ale o tym wiedzieli tylko organizatorzy. Spośród pytań zadanych przez wybraną trzydziestkę wybierano dziesięć najciekawszych i spośród nich losowano rozmówczynię Engina na ten wieczór. Chodziło o to, by zgłaszało się jak najwięcej fanek i każda myślała, że szanse są równe. Wybrana osoba wchodziła na scenę, na której ustawiony był stolik nakryty do kolacji. Aby zachować klimat i nie peszyć zbytnio rozmówców oświetlony pozostawał tylko stolik, widownia przy stolikach, galeria i kamery pozostawały w cieniu. Punktowy reflektor prowadził rozmówczynię od jej stolika do stolika na scenie, prowadzący zadawał pytania o imię, miejscowość lub państwo z którego pochodziła i oto, co chciałaby o sobie powiedzieć. Potem zapowiadał: – A teraz powitajmy Engina. – Otwierały się drzwi z boku sceny i wchodził idol.
Pięknie się uśmiechał, witał z gościem i zasiadali do stołu. Podchodził kelner, nalewał napoje, podawał danie i znikał. Przeważnie Engin chciał wiedzieć jakie pytanie zadała osoba z którą się spotykał i od tego rozpoczynała się rozmowa.
Pierwsze pytanie brzmiało: – Którego bohatera granego przez siebie Engin najbardziej lubi?
– Pewnie tego, którego dopiero zagram…
– A z tych, których grałeś? –
– Może Mustafę Buluta?
– A czy mogłabym być twoją Narin?
– To już było dawno, a Narin była tylko jedna. – Engin starał się zmienić kierunek rozmowy .
– Czym się najbardziej interesujesz, co lubisz robić w wolnym czasię?
– Interesuję się filmem, nauczyłam się też wstawiać zdjęcia w internecie. Lubię też gotować narodowe potrawy… Mam w telefonie ponad trzysta twoich fotek. Czy mogę zrobić sobie z tobą selfie?
– Oczywiście, ale po kolacji…
– Opowiedz mi o swojej miejscowości…
…
Rozmowy miały zazwyczaj podobny przebieg, większość rozmówczyń wyrażała uwielbienie dla idola, podziwiała jego urodę, pamiętała wszystkie sceny z seriali, a niektóre zapraszały go bądź na przedłużenie kolacji do śniadania, bądź do swojego kraju na spotkanie.
Zbliżało się nagranie dziewiątego spotkania i Engin był już trochę zmęczony monotonią spotkań. Spojrzał na datę emisji „dziewiątki” – to przecież pierwszy kwietnia, dzień w którym w Europie płata się figle i psoty. Można by coś zrobić dla żartu i ożywić program. Kto mógłby mu w tym pomóc? Pomyślał o młodszym koledze, Enginie O – kolacja jest z Enginem, ale nie piszą z którym, więc żart może się udać. Zadzwonił i umówił się na spotkanie. Na szczęście Engin O był wolny tego dnia i skłonny do psoty. – Obawiam się tylko, czy dziewczyna mnie nie zabije, jeśli nie będę tym wielkim aktorem, z którym miała nadzieję się spotkać.
– Nie martw się, będę stał za kamerą i w razie problemów wkroczę i powiemy, że to żart. Myślę, że nawet największa Enginistka mi wybaczy. W razie czego obiecam jej ekstra spotkanie….
To może być dziewczyna z Holandii, bo słyszałem w produkcji, że poszukują tłumaczy „from Holland”. / Przy produkcji przeważnie pracowało dwoje tłumaczy, kobieta i mężczyzna, aby rozmowy brzmiały realistycznie/.
Nadszedł dzień nagrania. Jak zwykle hol przed salą napełnił się ludźmi, rozpoczęto rejestrację uczestniczek. Gdy sala się zapełniła, ściemniono światła, na środek wyszedł prowadzący. Za chwilę odczytam numer uczestniczki programu, która wylosowała udział w kolacji z Enginem. Dramatycznym ruchem rozdarł kopertę, wyjął karteczkę i odczytał:
– Kolację z najlepszym aktorem roku 2015, laureatem wielu nagród filmowych Enginem A… wylosowała osoba z numerem 52! Wyjął karteczkę z numerem i pokazał do kamery. Za kamerami wśród obsługi planu rozległ się szmer – to niemożliwe, prezenter pokazał numer „do góry nogami”, miało być 25! Co teraz? Nim ktokolwiek zareagował kamerzysta jupitera odszukał na sali zgłaszającą się osobę. Rozległ się szmer zdziwienia i niedowierzania. Karteczkę z numerem 52 trzymała w ręku starsza, dosyć tęga pani, ubrana bardzo zwyczajnie, z prawie niewidocznym makijażem. Spokojnie wstała z krzesła i przeszła na scenę.
Stojący w cieniu za kamerami Engin A pomyślał: – No to wpadłem. Jeżeli nie ona jego, to z pewnością on zabije mnie… . Ale może być ciekawie.
Kobieta stała przy stoliku oczekując na wejście aktora. Jedna kamera pokazywała zbliżenie jej twarzy, druga drzwi, którymi miał wejść bohater wieczoru.
Drzwi otworzyły się i po sali drugi raz przeszedł szmer niedowierzania. Przez twarz kobiety krótko przemknął wyraz zdziwienia i lekkiego zawodu, ale opanowała się i jakby rozbawiona powiedziała do siebie: – Niejednemu psu Burek na imię. Zorientowała się i krzyknęła Nie tłumacz tego! Engin O. był równie zaskoczony i niepewnie podszedł do stolika. Kobieta wyciągnęła rękę i powiedziała: – Witaj! Mam na imię Ela. Przepraszam, że nie jestem młodą i piękną osobą jakiej się spodziewałeś, ale mam nadzieję, że mimo to miło spędzimy czas i nie będziesz żałował tych paru godzin Enginie O. No i kolacja okaże się smaczna – dodała z łobuzerskim uśmiechem.
Zaskoczony Engin odpowiedział tylko – Witam! Czy pani mnie zna, czy też uprzedzono panią wcześniej? – Znam cię z dwóch seriali wyświetlanych w naszym kraju. Prawdę mówiąc, spodziewałam się twego bardziej znanego kolegi. Też mnie zaskoczyłeś . Czy mogę nazywać cię Enginio, żeby nam się nie myliło z tym drugim? A może Selim? Tylko,że wtedy nie będzie to kolację z Enginem.
– No to trzeba będzie mojego kolegę nazywać Enginia i wszystko będzie jasne.
– Niestety, w moim kraju wyrazy zakończone na „a” sugerują rodzaj żeński. A nie chcielibyśmy chyba, by ktoś pomyślał, że mówimy o kobiecie…
Mówiąc to zerkała w cień, poza kamery. Enginio był przekonany, że ona wie, że gdzieś tam kryje się ten, o którym mowa. Postanowił to wykorzystać.
– A czy nie jest ci przykro, że spotykasz się ze mną, a nie z najprzystojniejszym aktorem roku 2015?
– Prawdę mówiąc, to różnica trzech centymetrów Engina, a przecież rozmiar nie ma znaczenia – uderzyła się w usta. – Powyżej 180 cm jest się naprawdę wielkim aktorem…
Poczekała chwilę, by tłumacz wyjaśnił, że w jej ojczystym języku ten sam wyraz oznacza znakomitość jak i wzrost. -W Turcji jest wielu wielkich aktorów… Ale jeśli o urodzie mowa, to Engin nie jest w moim typie …. ty chyba też nie, choć obaj jesteście bardzo przystojni.
-To jaki jest twój typ? – odważył się wtrącić.
– Spośród tureckich aktorów, których znam, najbardziej odpowiada mi uroda Alpera , tego, który grał adwokata Omera w Grzechu Fatmagul. Ale wśród wszystkich mężczyzn na świecie jest tylko jeden, który odpowiada mi pod każdym względem i tak to się dobrze składa, że jest nim mój mąż.
Jej spojrzenie powędrowało w kierunku, z którego przyszła.
Zapadła chwila milczenia. Ocknęła się z zamyślenia i stwierdziła: – W kontrakcie napisano, że nie wolno poruszać tematów osobistych rozmówcy. Ale można chyba poplotkować trochę o nieobecnych? Engino znów wyczuł w tonie głosu lekką kpinę. Zmienił temat.
– Powiedz mi więc, jakie pytanie chciałaś zadać. Czego chciałaś się dowiedzieć, może ja będę mógł odpowiedzieć.
– Tak naprawdę chciałam tak całkowicie zanudzić Engina aby zasnął, bo wtedy dowiedziałabym się, jakie imię wypowiada przez sen. A może trzeba by go lekko stuknąć, by dowiedzieć się, czy to Narin, Fatmagul, Elif, Selvi, czy może Ozlem albo kto inny.
W oczach Engino pojawił się złośliwy chochlik. – Najpewniej woła „mama” albo… . Stop! przerwała mu. Nie chciałabym go zranić, powiedzieć coś przykrego, bo nie zasługuje na to. Zresztą – jak wy to mówicie „szaka, szaka”, żartowałam. Naprawdę moje pytanie brzmiało tak: Już ponad piętnaście lat jesteś aktorem. Czy zastanawiasz się co zostało z tamtego chłopaka, który przystępował do konkursu, jak zmieniłeś się od tego czasu. Czy podjąłbyś te same decyzje mając wiedzę o zawodzie taką jak dziś? Właściwie mogę ciebie spytać o to samo, choć twoja droga w zawodzie jest inna i nie tak długa.
– Naprawdę zmuszasz mnie do zastanowienia. To poważne pytanie, trzeba dużo czasu by dobrze odpowiedzieć.
Rozmowa zeszła na poważne tory. Engino opowiedział trochę o swojej pracy w filmie i na planie seriali. Potrafił ciekawie opowiadać i następna godzina przypominała wywiad jakich często udzielają aktorzy. Wreszcie przerwał i zwrócił się do rozmówczyni: – Powiedziałem wiele o sobie, a teraz chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie.
Słyszałem, że pochodzisz z kraju w większości położonego w depresji, a jednak ludzie tam są weseli.
– Przecież nie mieliśmy rozmawiać o polityce… Zaskoczona, po chwili zrozumiała jego intencje i przeszła na angielski recytując z naciskiem: I am not from Holland. I’m from Poland. We have little depression near the sea, but we have beautiful lakes, green fields, varied mountains and forests. Our capital is Warsaw, and one of great king was Jan III Sobieski, the winner from Vienna 1683 who repress Kara Mustafa’s army.
Widząc jego zmieszanie dodała – Nie przejmuj się, często takie pomyłki się zdarzają, podobnie jak ludzie mylą Słowację ze Słowenią, a ostatnio Google translator przekonywał mnie, że krajem twojego pochodzenia jest indyk. A o polsko-tureckich kontaktach mogłabym porozmawiać z Enginem A, jako znawcą historii.
– Wobec tego porozmawiajmy na inny temat. Mówiłaś o mężu. Ja dopiero rozważam małżeństwo. Powiedz, czy jest możliwa miłość do końca życia.? Jesteś doświadczoną osobą, więc pomóż mi podjąć dobrą decyzję.
– Owszem, mam wiele przemyśleń, obserwacji, ale trudno mówić o doświadczeniu. Powiedziałabym, że jest raczej jednostkowe – jeden mężczyzna przez całe życie. Kiedy miałam trochę mniej lat niż teraz stworzyłam sobie własną teorię na temat miłości i małżeństwa, chyba się sprawdziła. Decyzja o połączeniu z kimś życia nie może wynikać tylko z chwilowej, nawet największej fascynacji. Trzeba poznać tę drugą połówkę na tyle, by być pewnym, że macie podobne poglądy na życie, tego samego oczekujecie od siebie. To jak zaprzęgnięcie się do jednego wózka – trzeba ciągnąć w tę samą stronę by osiągnąć sukces. Moja definicja miłości i małżeństwa: Miłość to pragnienie dobra dla drugiej osoby, postawienie jej potrzeb przed swoimi, a małżeństwo to przyjęcie odpowiedzialności za szczęście współmałżonka i dzieci. Jeśli tylko będziecie myśleć jedno o drugim, starać się dowiedzieć, co czuje druga strona, to reszta będzie łatwa. A wierz mi, że można zakochiwać się wiele razy w tej samej osobie. Takim przykładem jest małżeństwo Kerima i Fatmagul – zrozumienie, wybaczenie i lojalność. Oczywiście mówię to na własnym przykładzie i zdaję sobie sprawę, że w takim zawodzie jak twój jest to o wiele trudniejsze – szczególnie dla mężczyzny. To kwestia bliskości potrzebnej do dobrego zagrania scen miłosnych, otoczenia przez wiele pięknych kobiet, narażenia na różne pokusy. Jeśli jednak jest się jak Mały Książę – pamięta, że jego róża jest tylko jedna – szczęście jest możliwe. Każdy pisze swoją odrębną historię życia i jeśli pamięta co chce osiągnąć i stara się o to, zdobędzie to. Z całego serca życzę wam obu, byście znaleźli prawdziwe i trwałe szczęście w życiu i w miłości.
W słuchawkach rozległ się głos reżysera – Ostatnie pięć minut, czas na podsumowanie. Pani pierwsza. Starsza pani zwróciła się do rozmówcy:
– Bardzo dziękuję ci za spotkanie, za ciekawą rozmowę i czas mi poświęcony. Nie jesteś tym, którego się spodziewałam, jesteś inny. Ale nie myśl, że inny znaczy gorszy. Odmienność sprawia, że ten świat jest ciekawszy. Życzę ci wielu ciekawych ról, radości w pracy i szczęścia w życiu.
Engino nie mógł się powstrzymać by zadać jej pytanie: – A czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć Enginowi A i tylko jemu? Nawet, gdyby to nie było zbyt miłe dla mnie?
Spojrzała obok niego w ciemność, jakby kogoś tam widziała
– Drogi panie Enginie. Powiedziałam na początku, że twoja uroda nie jest w moim typie. Masz jednak najpiękniejsze w świecie oczy i uśmiech, które sprawiają, że chce się ciebie kochać. Myślę i pragnę wierzyć, że to dlatego, iż przeziera przez nie twoja jasna, słoneczna i piękna dusza. Chciałam cię spotkać, aby zajrzeć w twoje oczy i sprawdzić, czy ta dusza rzeczywiście tam jest, czy troski i problemy albo nadmierne powodzenie jej nie zagłuszyły. Trudno, nie udało się, pozostaje nadal wierzyć, chociaż nie wiem, czy ta wiara na długo wystarczy.
– A co by było, gdybyś tej duszy nie znalazła?
– Powiedziałabym, że Engin A jest lepszym aktorem nawet od najlepszego aktora na świecie, czyli sir Lawrence Oliwiera.
– Dlaczego właśnie od niego?
– Krąży gdzieś anegdota, historyjka o tym, dlaczego sir Lawrence Oliwier był największym aktorem świata. Pozwól jednak, że odpowiem jak Szeherezada – to opowiadanie na zupełnie inną kolację …albo i śniadanie… roześmiała się mrużąc oko.
Stojący w cieniu Engin A bezwiednie zrobił krok do przodu. Zwróciło to uwagę operatora reflektora oświetlającego stolik. Przeniósł światło na aktora. Przez salę przebiegł szmer, brawa, stukot odsuwanych krzeseł jakby wszyscy wstawali. Reflektor prowadził Engina do stolika. Eli już tam nie było. Zmieszała się z tłumem i zniknęła.
Piękne i do myślenia.
Babcia Julia z domu Ćwielong pochodziła z miasteczka Woźniki lub z okolic- dokładnie nie wiem. Jak i kiedy rodzina dostała się do Chorzowa nie wiem, pamiętam jednak , że prababcia Ćwielong mieszkała w Chorzowie na naszej ulicy ze swoją niezamężną córką, siostrą babci. prababcia – jak nazywał ją ojciec – starka była przez pewien czas najstarszą mieszkanką Chorzowa – zmarła w wieku 98 lat w roku 1968. Babcia Julia miała jeszcze jedną siostrę, po mężu nazywała się Grabowska – niestety nie pamiętam imienia, ale też mieszkała niedaleko w Chorzowie. Miały też brata, ale zmarł chyba przed moim urodzeniem.
W młodości babcia Julia pracowała jako służąca, a zarobione pieniądze przeznaczała na zakup posagu – bieliznę pościelową, ręczniki itp. Rodzina odwodziła ją od tego, mówiąc, że ma oszczędzać pieniądze. Aż przyszedł wielki kryzys, pieniądze topniały na wartości, tak że babcia miała rację. Babcia opowiadała, że miała kapelusz za cztery miliardy marek.
Najlepszą pracą i rozrywką były dla niej robótki ręczne – robiła dużo na drutach i szydełkiem. Wtedy modne były firany do okien robione szydełkiem, babcia miała ich dużo. Do dziś mam okrągły obrus robiony na drutach, dzieło babci. Robiła również swetry, skarpetki, rękawiczki dla swoich dzieci. Mówili, że nosiła w torebce notesik i gdy gdzieś na wystawie widziała nowy wzór stała i kopiowała go.
Po ślubie dałą mojej mamie jedną radę : Gdyby mąż chciał cię bić lub uderzyć łap co masz pod ręką i oddaj mocniej. – Mama się zaśmiała i mówi – Rozumiem, gdyby to moja mama tak mi radziła, ale teściowa? – Widocznie babcia miała jakieś doświadczenie w wyrobieniu sobie szacunku i wyrozumiałości męża. Oczywiście rada była niepotrzebna, bo moi rodzice bardzo się kochali i szanowali.
Po śmierci dziadka babcia mieszkała dalej w tym samym miejscu z córką i jej rodziną. Dom ten stoi do dziś. Babcia była też kibicem piłki nożnej, kiedy pojawił się telewizor oglądała wszystkie mecze. Zmarła w 1977 roku.
czekamy c.d.
W jesieni życia usiłuję dogonić wiosnę….
Zdjęcie zrobiła Meg
łatwiej odnaleźć drugą niż dogonić pierwszą…….
„Odys”
Niech cię nie niepokoją
Cierpienia twe i błędy
Wszędy są drogi proste
Lecz i manowce wszędy
O to chodzi jedynie
By naprzód wciąż iść śmiało
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej niż się chciało
Zostanie kamień z napisem
„Tu leży taki a taki”
Każdy z nas jest Odysem
Co wraca do swojej Itaki…
Drugiego mego dziadka, ojca mojego taty pamiętam tylko trochę, jako ze zmarł, gdy miałam dziewięć lat. Przez całe swoje życie był górnikiem i jak pamiętam, całe życie zawodowe spędził na jednej kopalni – „Prezydent” w Chorzowie. Nie wiem, jak to było przed II wojną światową, bo wiem, że rodzina dziadka przeprowadzała się ok roku 1937 z Chorzowa II /chyba z ulicy Chałupki/ do Chorzowa Starego, na pl. Piastowski, do budynku kopalnianego. Mój tata był w drugiej klasie i w szkole przezywali go „hutniol” /od Królewskiej Huty/, ale nie był ułomkiem i umiał się bić, więc długo adaptacja w nowej szkole nie trwała.
Z okien domu na u Piastowskiej – mieszkanie było na poddaszu – widać było dwa szyby wyciągowe kopalni. Mówiliśmy, że jeden był babci a drugi dziadka. Po szychcie dziadek przynosił kawałek drewna z pociętych stempli owinięty drutem i porąbany na szczapy do rozpałki w piecu. To chyba było tradycją górniczą, bo mówiło się „szychta i klocek” jak coś było do końca zrobione. Dziadek miał jeden kciuk bez paznokcia, bo mu go przytrzasnęła bryła węgla. Brał udział w obronie kopalni przed zalaniem w czasie przejścia frontu – Niemcy mieli plany, by pozalewac kopalnie, ale górnicy na to nie pozwolili.Kiedy odchodził na emeryturę to miał przepracowanych lat tyle ile sam liczył, bo część lat pracował w ratownictwie górniczym, gdzie liczono lata podwójnie, a zaczął jako 14 letni chłopak. Często odwiedzaliśmy dziadków, a szczególnie na urodziny dziadka i babci, kiermasz kościoła parafialnego, Dzień Górnika i bez specjalnych okazji. Święta i uroczystości obchodzono przy kawie i kołoczu drożdżowym, Szałocie /sałatce ziemniaczano-jarzynowej/ i oczywiście dla mężczyzn wódce. Wtedy dziadek wyciągał akordeon, grał i wszyscy śpiewali różne piosenki, szczególnie ludowe, te które śpiewał zespół „Śląsk”, ale i wiele innych, które teraz znam nie wiadomo skąd. Pod koniec poważnym punktem programu było odśpiewanie hymnu górniczego „Górniczy stan niech nam żyje”. Pamiętam dwóch kolegów dziadka, pana Surmę i pana Jambora, którzy przychodzili na imprezy. Szczególnie pan Jambor pięknie śpiewał, grał na różnych instrumentach i jodłował./Później dowiedziałam się, że jego wnuk to Mirek Breguła z zespołu Uniwerse/. Dziadek zmarł w 1964r, prawdopodobnie przyczyniła sie do tego pylica – choroba górników.
A teraz trochę o babci, żonie dziadzi Annie Vogel.
Trochę, bo babci nie miałam okazji poznać.Zmarła przed moim narodzeniem. Zachowały się zdjęcia i informacja mojej mamy na odwrocie portretu babci.
Zdjęcie poniżej zostało wykonane ok roku1930 przed domem rodzinnym mojej mamy i moim. W środku stoi moja babcia, a przed nią dwie rozczochrane dziewczynki to jej córki – starsza Bronisława i młodsza Irena – moja mama. Obok stoją dwie sąsiadki z synami, ale nie znam ich nazwisk.
Dom był typową budową na wynajem robotnikom – zaledwie piętrowy mieścił 13 mieszkań składających się z kuchni i izby /pokoju/. Jedno mieszkanie mieściło się w suterenie – dom stał na skarpie, wejście od ulicy było na wysokości parteru, od podwórza na parter prowadziły murowane schody, a obok było wejście do suteren i piwnic. Na parterze były cztery mieszkania, jedno z nich zajmował brat babci Anny z rodziną, z dwu następnych zrobiono jedno mieszkanie w którym mieszkała siostra babci Eufemia z rodziną, a czwarte wynajmowano.
Piętro to też cztery mieszkania – gdy byłam mała zajmowaliśmy dwa połączone ze sobą. Obok mieszkała kuzynka mamy, a czwarte też wynajmowano. Na poddaszu znajdowały się cztery mieszkania – kuchnie były normalnej wysokości, ale pokoje miały skośne sufity.
O babci wiem tylko tyle, że była bardzo uczciwa. Świadczy o tym opowiadanie mamy jak to przy przejściu frontu piekarz z tej samej ulicy w obawie przed rabunkiem porozdawał zapasy mąki sąsiadom. Po uspokojeniu sytuacji Babcia poszła zapłacić za mąkę i piekarz się zdziwił, bo była jedyną osobą która o tym pomyślała.
Przez jakiś czas dziadzia i babcia mieli problemy małżeńskie, ale się nie rozeszli tylko ze sobą nie rozmawiali. Mama wspominała, jak jej mama mówiła „powiedz ojcu…”, a tato „powiedz mamie…”. Obie córki bardzo nad tym bolały. Kiedy po ślubie moich rodziców urodził się brat Adaś a tata był w wojsku, babcia nie chciała zajmować się niemowlakiem i mama musiała zanosić go do żłobka. Babcia chyba czuła się bardzo źle, bo po roku miała wylew i zmarła./16.05.1953r/
To jest mój dziadek Jan Vogel w mundurze powstańczym
prosimy o c.d.
to nasze dziedzictwo ocalmy od zapomnienia niech cdn i wcześniejsze wspomnienia tu się pojawią.
a szkoda, to może jutro.
Przed II wojną światową dziadek działał w Związku Powstańców
Jan Vogel urodził się 24 marca 1897r we wsi Niezdrowice ww parafii Ujazd Sląski, a stacją kolejową najbliższą był Rudziniec Gliwicki. Był jedynym żyjącym synem, miał chyba cztery siostry starsze /Franciszkę, Annę, Wiktorię, Zofię/ i jedną młodszą / Martę/- gdy był mały zmarła ich matka i Marta była córką macochy i ojca. Wszyscy mówili, że macocha była bardzo dobra dla nich. Dziadek był rozrabiaką i żartownisiem. Pamiętam opowiadanie jak na lekcji religii podpowiedział koledze zapytanemu – co to jest łaska? że to białe pod spodem i brązowe na górze – czyli łasica – a kolega bezmyślnie to powtórzył. W tych czasach Niezdrowice należały do państwa pruskiego, ale mieszkańcy w większości mowili w domu po śląsku, ale w szkole musieli uczyć się po niemiecku. Kiedy i jakie wykształcenie dziadek zdobywał nie wiem – uczył się na ślusarza. W czasie pierwszej wojny światowej został powołany do wojska pruskiego i ponoć był aż na Kaukazie. Widziałam zdjęcie dziadka przy koniu w charakterystycznym hełmie pruskim, tzw pikelhaubie. Potem brał udział w III powstaniu śląskim, a po jego upadku musiał uciekać do Polski i tak trafił do Chorzowa. Tu podjął pracę w żakładach Azotowych jako ślusarz w lokomotywowni – to były naprawdę duże zakłady skoro posiadały własną lokomotywownię. Mówili o nim, że gdy posłuchał przejeżdżającego parowozu wiedział, co się zepsuło. Mieliśmy w domu podręcznik o parowozach po niemiecku z pięknymi ilustracjami, gdy odchylało się częśc rysunku można było zobaczyć wnętrze parowozu. Niestety nie wiem, co się z nim stało.
W zakładach przepracował całe życie dojeżdżając na rowerze o każdej pogodzie. cdn…
ale teren rozeznać trzeba!
i z kwiatami do dziadków przychodzą
pamiętamy jak ” Kościuszko” w martenach stal uszlachetniała.
Dziękujemy córce za modernizację ,,czytelni,,
Pracowity Dzień Matki, szkoda, że nie dało się bardziej poświętować i obawiam się, że także Dzień Dziecka będzie podobny…
Ale się postarałaś- a przemyślenie trafne.
Dzieci faktycznie utalentowane, ale zachowania pokazywane /i promowane/ przez autorów są poniżej krytyki. Przeszkadzanie prowadzącemu, traktowanie dorosłych gorzej od kolegów wzbudzało zachwyt jurorów i aplauz widowni. Ten program powinien mieć klauzulę „tylko dla dorosłych” i pokazywany być głęboką nocą, aby normalne dzieci nie pomyślały, że takie zachowania są normalne i pochwalane. Tak dzieci wychowują media – wystarczy sobie wyobrazić świat, w którym większość ludzi to „Kuby Wojewódzkie” -czysty horror.
Fakt święta prawda.
oj tak!
Wszystkiego najlepszego i zdrowia i krótkiego bezrobocia.
Taki niby mądry, a nie przewidział, ze nie wyślę tego SMS-a, poza tym nie nauczył się czytać /a raczej pisać/ ze zrozumieniem i słowo „dać” pomyliło mu się z „brać”.
Chyba zresztą nie jemu jednemu…
Dawniej robiło się tak, jak nakazywał obyczaj, jak robili rodzice i poprzednicy. A teraz robi się tak jak pokazują w telewizji…/ewentualnie napiszą w internecie/
dziękuje ci żono
Kanibale zjadali swych przeciwników, by przejąć ich męstwo i odwagę…
Hasło z telewizji „Jestem tym, co jem…”
A my jemy wieprzowinę i kurczaki…
/Dawniej górnicy jedli słoninę – pewnie by mieć mądrość i siłę słonia;) /
Więcej słoniny proszę…
a to się już nie wróci
nie lubimy zimy
Tylko pomimo, że nie ja malowałam i zmyłam się rozpuszczalnikiem jeszcze dziś mam francuski makijaż. Jednak mam nadzieję, że gdy już pomyję to co pozostało do mycia i sprzątania to i on się zmyje.
A jeszcze sufit w WC olejną. Makabra!.
i trzeba dodać że to już trzecia, którą wiatr wywrócił
W warsztacie na lampie też by im się podobało.
To że są jaskółki to ekologiczny sukces ośrodka.
Z geniusza ucieszą się wszyscy, a gdy będzie to łobuz to kto się przyzna do genu.
Nie kochamy zimy i zimna.
Słoneczko świeć.
może nie do końca
fajnie tak z rana słyszeć ptaki
Oby jak najszybciej. Dość mam juz chorowania! WIOSNO PRZYBĄDŹ!
Dla mnie jego zdanie „że Bogu należy dziękować bo On wie co jest dla nas najlepsze ” jest kultowym do dziś
Mam nadzieję, że do jutra nie dosypie zbyt dużo…
Ja też, trzy razy przed domem odgarnąłem do czysta i
znowu biało.
Święta już przeszły di historii i mamy nowy rok.
Prosimy o wpisy.
Mieszkanko małe, ale ustawne, ładna kuchnia i łazienka, wykafelkowane i umeblowane, tylko pokoik mały, bo tylko wnęka, a większa część to sala ćwiczeń…. Trzeba będzie bardzo uważać by nie zagracić mieszkania, bo miejsce tylko na niezbędne rzeczy. Ale dobre na początek.
Babcia smutna, że nie przyjechały Meg i „Boadusiciel” bo wieczorem rozgląda się, kto ją przytuli.
Dziś było tylko 6 osób na późny obiad, ale i tak cała niedziela przy kuchni. Jutro pobudka barrrdzo wczesna, bo zaczynają się roratywięc trzeba kończyć.
Mi też smutno, że nie przyjechałyśmy, a na wstawanie na roraty jest straszne… Ale u nas roraty są o 18.
Marian.
Pamiątka za cienkich spodni.
Marian to nie /próbny/ zięć…
Matka nie zna granic poświęcenia dla dziecka.
Tylko mamoEwo, dlaczego komentujesz swój własny blog?
Może coś więcej z wrażeń wizytatorskich?
Ddzziięękkuujjee
bo min 10 znaków
Tak on jest głupi a my?
Wtedy większość kobiet ma sąsiada.
Może nie tak od razu – więcej pogody i optymizmu.
Tak kwiaty zdobią i mają wielka „wymowe”.
Kwiaty odpornie na suszę?
Może agawy 😀
Coś tu chyba nie tak…
Żony w owym czasie z zasady nie pracowały – były radością pana- to i nie trzeba ich wymieniać.
Wtedy niepracujące żony? To raczej niemożliwe /poczytaj Księgę Przysłów 31, 10-31
A dzisiaj ci życzę byś była zdrowa i nie dotyczyły cię zasady z powyższych czytań z pisma.
Trochę Kasia z Martyną pomagały troszeczkę, chyba miło spędziły czas, choć bez specjalnego nadzoru.
Pozdrowienia!
Następny przyczynek do tropienia nielogiczności dzisiejszych czasów: Propaguje się ogrzewanie ekologiczne – kominki na drewno, biomasę ale nadal kaloryfery umieszcza się pod oknami i ogrzewa atmosferę, nie docenia tych, którzy starają się nie marnotrawić energii.
Jest wiele alternatyw np: ogrzewanie podłogowe, nawiewy, listwy przyścienne. Zimno wpada do izby przez okna /nieszczelne zazwyczaj/ grawitacyjna cyrkulacja najskuteczniejsza. Za grzejnik należy dziś w standardzie wstawić mate promiennikową.
o… to ja sobie wsadziłam w kuchni pod oknem