Liceum. Dalej koledzy… /dwa listy/

Drogi E!

Teraz powinien być ciąg dalszy o kolegach licealnych, ale najpierw mała dygresja.

Uświadamiam sobie, jak mało wiem o ludziach, których spotykałam w swoim życiu. Młodość to czas, który nas kształtuje, ludzie, którzy nam towarzyszą w życiu pomagają nam zrozumieć siebie, wpływają na nasze poglądy, dają obraz świata w jakim żyjemy. O kolegach z klasy, z którymi spędziłam było nie było cztery piękne lata życia także wiem niezbyt dużo, wiele wspólnych wydarzeń zatarło się w pamięci, pozostał zarys charakterów, jakieś być mało istotne dla innych szczegóły. No cóż, uświadamiam sobie teraz, że o najbliższych, z którymi spędziło się o wiele więcej lat też wiele nie wiemy. Każdy człowiek, nawet najbliższy stanowi tajemnicę. I to jest piękne, szczególnie jeśli po wielu latach potrafimy stale odkrywać w najbliższych coś nowego i dobrego.

Teraz chaotycznie, jak mi się przypomni. Pierwszy w alfabecie był Witold. Na początku sprawiał wrażenie typowego prymusa: siedział w pierwszej ławce, zawsze przygotowany, w przedmiotach ścisłych był o wiele lepszy od większości z nas. To on rozwiązał matematycznie pierwsze zadanie z fizyki / chyba o tym pisałam/. Matematyka była jego pasją, drugą była muzyka. Jego ojciec wykładał na Akademii Muzycznej , a Witek uczył się popołudniami w średniej szkole muzycznej. Szkołę muzyczną skończył o rok, lub dwa lata wcześniej, a przed dyplomem ćwiczył nawet na lekcjach w ogólniaku, grając „na sucho” pod blatem stolika szkolnego. Nadwyrężył sobie z tego powodu łokieć i przez pewien czas chodził do szkoły z ręką na temblaku. Należał do tych, którzy uczyli się w podstawówce przy liceum. Na pierwszych zajęciach pani wychowawczyni zaproponowała go na funkcję przewodniczącego samorządu klasowego. Nie był jednak typem społecznika, a druga szkoła pochłaniała go tak, że nie miał czasu na inne działania. Gdy poznaliśmy się lepiej zrezygnował z funkcji. Ukończył studia matematyczne i uzyskał stypendium w Kanadzie. Wyjechał tam na pewien czas i pozostał. Z opowiadań kolegów wiem, że różnie mu się wiodło, ale osiągnął pozycję zawodową w informatyce, założył rodzinę. Bardzo miło było się potkać poprzez Skype’a na którymś spotkaniu klasowym.

Drugi Witek również pasjonował się muzyką, ale innego rodzaju – był członkiem Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. No i oczywiście był dobrym matematykiem – został profesorem uniwersyteckim w Katowicach, a później w Zielonej Górze. W życiu prywatnym był chyba najbardziej niekonwencjonalnym członkiem naszej klasy, poczynając od zmiany nazwiska w trakcie liceum, poprzez najwcześniejsze /choć wcale nie tak wczesne/ ojcostwo do najpóźniejszego ojcostwa. To chyba największe zawirowania rodzinne wśród moich kolegów z klasy. Na szczęście jesteśmy beznadziejnie staroświeccy i uporządkowani. Przynajmniej tak mi się wydaje…

Profesorem został też Tomek, o którym już wspomniałam. Zrealizował swoje plany życiowe, zrobił karierę uniwersytecką, wykłada matematykę na różnych światowych uniwersytetach, ale nie jest zbyt towarzyski, rzadko brał udział w spotkaniach klasowych /o ile brał, bo nie wbił mi się w pamięć/.

Inną karierę zrobił kolega Ryszard. Jest doktorem fizyki, ale bardziej stał się znany jako pisarz. Wydał chyba trzy tomiki z opowiadaniami. Kiedyś próbowałam przeczytać jedno z nich, ale wydało mi się zbyt „przeintelektualizowane”. Powołania na autorów, których nie znałam, słownictwo zbyt specjalistyczne… Nie dorosłam do takich rozważań… Za to ostatnio poznałam kilka drobiazgów, które opublikował na blogu. Czyta się całkiem nieźle. Nie ma to jak krótkie formy…W każdym razie działa w kulturze „wyższej”, zajmuje się filozofią.

Na dziś tyle, muszę się zastanowić kogo „obsmarować „ w dalszej kolejności.

Pozdrawiam Ellani.

Drogi Przyjacielu!

Zrobiłam rachunek, listę obecności naszej klasy, by przypomnieć sobie o kim jeszcze nie pisałam. Jeszcze trochę zostało…Więc do dzieła…

Karierę akademicką wybrało więcej osób. Piotr, który w szkole pozostawał jakby w cieniu Tomka, którego był kuzynem, zrobił habilitację i został wykładowcą akademickim /matematyka/ nie tylko na macierzystym Uniwersytecie Śląskim. Wykładowcą fizyki został Jacek. Jacek przyszedł do naszej klasy jako wybitny chemik. W drugiej klasie liceum brał udział w ogólnopolskim finale Olimpiady Chemicznej, jednak ostatecznie wybrał studia z kierunku fizyka. Z Jackiem wiąże mnie wspomnienie. W trzeciej klasie, chyba na zakończenie mieliśmy pisać duży sprawdzian. Ponieważ wykładowcy zdawali sobie sprawę z różnic poziomów wiedzy wśród uczniów, a także z trudności materiału, postanowili dopuścić do pisania sprawdzianu parami. Szczęśliwy los sprawił, że miałam za partnera właśnie Jacka… Byłam dobrą sekretarką… Dostałam czwórkę.

Pracę w szkole wyższej w Kielcach podjął też po studiach Kaziu. W latach szkolnych oprócz nauki zajmował się też pisaniem wierszy. W trzeciej klasie napisał trzecią część „eksperymentiady”. Ponieważ nie brał udziału w kilku ostatnich spotkaniach klasowych tłumacząc się odległością zachęcaliśmy go, by zorganizował spotkanie gdzieś bliżej Kielc. Nadal czekamy….

Pierwszym, który zrobił międzynarodową karierę, był Adam. W szkole uznawany był za „enfant terrible” /chyba tak się to pisze/. Syn znanego pianisty także wcześniej chodził do podstawówki przy naszym liceum. Koledzy twierdzili, że słucha tylko ojca i tylko przed nim czuje respekt. Nie pamiętam większych problemów z nim związanych, ale trochę charakteryzuje go taka sytuacja. Na jednej z wycieczek w trakcie ogniska wykonywaliśmy różne zadania. Koledzy wymyślili, że Adam ma przedstawić nam scenkę tłumaczenia się przed nauczycielem z braku zadania domowego. Mieliśmy dużo radości, a Adam popisał się niebywałą fantazją. I jeszcze to: Matura z języka pisemnego obejmowała pisanie wypracowania na zadany temat. Nasza profesorka stwierdziła, że według niej wypracowanie na ocenę bardzo dobrą powinno zajmować 6 do 8 stron, na dobrą do 10 stron, a 12 to o wiele za dużo. Adam napisał podobno 18…. Ale maturę zdał. Ukończył studia, ale głównym jego zajęciem stała się gra w brydża. W tym sporcie został arcymistrzem światowym, brał udział w wielu międzynarodowych zawodach.

Trochę wiem o Grzesiu – spotkaliśmy się na spotkaniach klasowych. W czasie ostatnich spotkań lepiej poznałam też Wojtka. W szkole Wojtek siedział po przeciwnej stronie klasy, należał do tych dojeżdżających z daleka, w pierwszej klasie mieszkał w internacie. Nie mieliśmy zbyt dużo kontaktów. Na spotkaniach dowiedziałam się o nim więcej. Jest zapalonym fotografem, dokumentował nasze spotkania,

Na koniec zostawiłam tych, których poznałam lepiej, z którymi miałam większy kontakt lub wspominam najczęściej. Sądzę, że zajmie to więcej miejsca, więc rozpocznę w następnym liście.

Pozdrawiam więc.

Ellani.