Post nr 92, ostatnio modyfikowany: 18-04-2018
Kwiecień na działce
Wizytacja wstępna 04.04:)



Wizyta robocza 06.04 – wycinam samosiejki i odcinam suche gałęzie w lasku

Wizytacja 2 07.04 – Mama ogląda efekty mojej pracy





Wizyta robocza 14.04 – z Najmłodszą i Mamą oczyszczamy lasek z gałęzi. Już widać, że drzewa liściaste mają więcej słoneczka i mogą wypuszczać listki.




Ciąg dalszy (miejmy nadzieję) nastąpi 🙂









Super! Też bym chciała.
ja też




























piękna retrospektywa



Peron w Oleśnie jest ładnie odnowiony. Jeszcze gdyby tak dworzec przeszedł taką przemianę…
Weszliśmy do pociągu opóźnionego o 5 minut. Intercity.
Okazało się że to pociąg z rezerwacją miejsc. Ale kierownik nic na ten temat nie wspomniał, jako że jechałyśmy tylko do Lublinca po prostu sprzedał nam bilet.
Pociąg był ładny, nowoczesny ale pełny. Stałyśmy więc w tłoku na korytarzu.
Odległość 31 km. Czas podróży – 20 minut. Koszt: 18 zł
W Lublińcu poszłyśmy do kasy, gdzie po 20 min stania w kolejce (byłyśmy 4 grupą kupującą) samotna pani sprzedająca na prośbę o bilet z miejsca odpowiedziała, że bilety w pociągu.
Pociąg Kolei Śląskich stał już od 15 min na peronie, o czym informował nosowy głos z megafonów. Najmłodsza, bardziej doświadczona z jazdą PKP poprowadziła nas na właściwy peron i weszłyśmy do pociągu. Udałam się na przód celem nabycia biletów.
Byłam może 7 w kolejce, więc już po 3 minutach wracałam z biletami na miejsce (kupującymi byli studenci wracający po przerwie semestralnej lub/i weekendowej na uczelnię)
Pociąg był ze starego składu ale czysty i zadbany. W przedziałach było góra po 6 – 8 osób a więc miejsca pod dostatkiem.
Odległość 54 km. Czas podróży – 1 godz 12 minut. Koszt: 19 zł
(Odległości podane za PKP Cargo)
Podsumowując, odległość pokonana wraz z dojazdem na staję: ok 100 km. Czas ok 2 godz. Koszt ok 40 zł.
Dla porównania, samochodem odległość 80 km. Czas ok 1 godz 20 min. Koszt ok 21 zł (licząc 1l benzyny = 4,29 zł, średnia z moich ostatnich 10 tankowań, Chmurka spala obecnie 6,1l/100km).
A chmurka już nie stoi pod chmurką i silnik dobrze rokuje.
No cóż trochę przepłaciliście w Intercity – podróże kształcą,
a nauka kosztuje.
Takie podsumowanie finansowe to aż miło przeczytać. Zwłaszcza, że zgodnie z moimi analizami mój samochód na przejechanie 80 km potrzebuje zużyć niecałe 18 zł (średnia z tankowań od początku 2015 roku, a w 2016 ceny dużo korzystniejsze).
chociaż sama nie przeczyta, to może jej przekażą 😀
W drodze powrotnej dzień przed Sylwestrem taki oto spotkał tatę i mnie widok na podjeździe do Ośrodka:

Obserwowaliśmy je przez dłuższą chwilę (nic nie bały się auta) gdy zjawił się Maniek i bażanty uciekły..
A ja działam z moją lampką nocno/dzienną (bo pokój mamy bardzo ciemny w zimie i ciemniejszy w lecie..)
Z zwykłej żarówki zrezygnowałam na rzecz LEDów w postaci pasków.
Miałam połączone je szeregowo, zasilane zasilaczem 100mA. Co dawało słabe światło. Tata dał mi zasilacz, który można nastawiać. Podłączyłam dwa mierniki:

Prąd pobierany przez układ był bardzo zmienny i wrażliwy, lekka zmiana napięcia już miała wpływ na różnicę w natężeniu.
Na zdjęciu wygląda, jakby pierwszy rząd się nie świecił, ale w czasie robienia zdjęć świeciły się wszystkie (lampa błyskowa?)
Wyposażona w naprawioną przez tatę lutownicę w połowie stycznia przebudowałam „żarówkę” lampki równolegle, 6 pasków po 2x 3 diody:

i ponownie podłączyłam urządzenie taty.

Tym razem zmiana napięcia w zakresie od ok 11,90 V do 12,08 V nie powodowała skoku w natężeniu, dając stale 250mV.
Subiektywnie biorąc i światło wydaje się bardziej „jasne”.
—
Pracuję teraz po ok 9 godzin, więc czasu i sił troszkę brakuje, tym niemniej wkrótce gotowy będzie nowy formularz Zgłoszenia pobytu dla Ośrodka (jest już w fazie ostatnich testów), a nasza strona dostanie nowy sposób dla logowania się (bardziej bezpieczny)…
Oczywiście, że przekażemy, dziękujemy za foto reportaże.
I z zainteresowaniem oczekujemy nowości technicznych naszej strony.
Nie prościej było by tam wkręcić żarówkę ledową np 4 waty?
Każdy eksperyment to nauka i tak trzymać a czas trzeba optymalnie organizować. Takie życie.
Może i prościej. Ale żarówki w tej lampce świecą w górę. A ja chcę w dół. Po za tym mamy paski led w kuchni, nad biurkiem, to kolejnym krokiem krokiem – nad stoliczkiem 😀
i bardzo dobrze!
Wielkie dzięki Michałowi za pomoc.
i u mnie też działa
http://opole.tvp.pl/23345324/27-grudnia-2015
minuta 12:02
czyli 11 stopni w Katowicach. Widok z okna mojej firmy: ptaki powoli szykują się do odlotu, słoneczko ładnie świeci

A dojeżdżają do pracy wspominam stare czasy:

I porównuje z nowymi

Prawdę mówiąc te stare są wygodniejsze…
KONIEC PRZERWY
Prawda grudzień zeszłego roku był piękny.
W tym tygodniu moim zadaniem było przywożenie dzieci z Rudy do nas. W tym celu otrzymałam służbowy samochód. Drogo mnie to wyszło…
W czwartek Pan samochód zaczął domagać się jedzenia. Jako jego opiekunka zawiadomiłam właściciela i dostałam odpowiednią kwotę.
Zapakowałam dzieci i podjechałam do samochodowej restauracji. Zaaferowana jak Pan Samochoda się karmi oraz siedzącymi dziećmi odruchowo podałam mu do picia ten sam płyn, który pije moja prywatna Chmurka.
Pan Samochód nie zaprotestował, otwór grzecznie otworzył, płyn przyjął. Bez najmniejszych protestów ruszył w dalszą drogę. Dotarł do Rudy, wrócił…
Następnego dnia rano odpalił bez problemu. W drodze do Rudy nie narzekał, tylko czasem jak gdyby dostawał czkawki…
Tknięta złym przypuszczeniem zapytałam Naczelnego Opiekuna, cóż ten stwór pije… i okazało się, że on z tych drugich, od benzyny woli ropę.
Chociaż benzyna nie zaszkodziła mu jak dotąd, o udaniu się na własnych kołach do punktu ratowniczego nie było już mowy, trzeba było wzywać erkę pojazdową.
Pan ratownik (znajomy nam już z ratowania zelówek u Chmurki) musiał przeprowadzić mu płukanie żołądka i wymienić filtr. A ja moją Chmurką odwieźć dzieci do Rudy…
Ponieważ błąd był mój, mnie przyszło za niego zapłacić. Jak na razie 400zł (w cenie wliczono 30 litrów ropy)…
—
W sobotę o 6.18 dostaję od Najmłodszej smsa „W całym budynku odcięli gaz.”
Pobudka zaplanowana była na 7.00 (budzik na 6.45, w tygodniu na 5.55).
Po przyjściu do zagrzania wody do umycia się został mi dzbanek elektryczny…
[Jestem BARDZO szczęśliwa z tego prezentu urodzinowego, mimo iż zdawałoby się, że 1,7L na dwie osoby to dzbanek zbyt duży]
Kiedy gaz się pojawi informacji brak..
—
I jeszcze,
Kombinatory dziękują HOW Qcoby za wypożyczenie namiotu. Dzieciom się bardzo podobało.
Przyzwyczajenie to druga natura, pan mechanik za ropę dostał paragon lub fakturę zawsze można zrobić notę korekcyjną na kombinatory.
W końcu tata przy każdej wizycie nie będzie się rozglądał z hasłem: „No, ale pomalować to tu by trzeba. Trochę farby i…” 😀
Zaczęliśmy ok 9.15, o 14.30 skończyliśmy pierwsze malowanie, ok 18.15 drugie malowanie, do ok 22.00 sprzątanie.
Zużyliśmy ok 7 litrów farby (Śnieżka) i dwa pigmenty „cytrynowe”.
Przy okazji zrobiliśmy też trochę porządków. Pomalowaliśmy wszędzie tylko nie za biurkiem i zespołem szaf stojących (za sugestią taty). Pozostałe ściany w całości.
Najmłodsza robiła swoją komórką dokumentację, więc po zdjęcia do niej 🙂
Gratulacje i dziękuje.
Adrenalina trochę wzrosła.
Już raz tutaj taki wstrząs odczułam, ale był słabszy i krótszy. Zastanawiam się, co się stało, bo na linii tektonicznej przecież nie mieszkamy.
Upieram się, że jest sens ubezpieczenia szyb (szczególnie w naszych oknach)…
Z innej beczki, wymiana opon, szczęk i tarczy hamulcowej.
Autko toczy się raźnie, hamulce mocno hamują, kierownica chodzi jakby lżej…
—Edit—
Niemiecki ośrodek badań Deutsches Geoforschungzentrum podał, że wstrząs miał siłę 4.2 stopni Richtera.
Był wyczuwalny na terenie całego śląska.
Dziecko mieszkasz na śląsku chyba że znowu gaz wybuch.
A naprawa auta to kolejna rata którą wpłaciłaś za ( sprawne )
auto. Oby na długo starczyła.
By dodać film wystarczy w znacznik wpisać jego ID np.:
CLuvtEOjZ7E
By pokazać link nie dodawać protokołu http://
www.youtube.com/watch?v=CLuvtEOjZ7E
Troszkę musiałam poczekać, gdyż cokolwiek było widać dopiero kilka minut przed 10tą. I lepiej widoczne było w aparacie (którego obiektyw przesłaniałam soczewkami okularów), niż bezpośrednio przez szkła.
Troszkę zmarzłam i po ponad dwóch godzinach postanowiłam pójść do domu.
Jako że mamy nowy trend (?) wstawiania filmów i ja takowy utworzyłam:
Tak dla poznania i nauki trzeba się poświęcić.
I wpis OK”.
Ponieważ nic nie miałam na dziś zaplanowane (oprócz oddania kluczy z Bytomia w Centrum HD w Chorzowie) wsiadłam w auto, włożyłam mojego smartfonika w mój trzymacz w aucie :D, załączyłam GPSa i pojechałam na Medyków 12 (Panewniki). Droga wąska, z ostrymi zakrętami i przez lasy…
Na miejscu dotarłam i moim małym autkiem w poprzek zaparkowałam na dostępnym miejscu.
Już na wstępie pan z mamografu powiedział mi, że badają od 45 roku życia. Sala masaży i baniek chińskich też była zarezerwowana (przez studentki i pracowników UM) już przed rozpoczęciem imprezy 🙁
Na dzień dobry, przy oddawaniu kurtki do szatni wylosowałam na loterii smycz (do wylosowania były też kosmetyki, ponoć całkiem porządne) i zarejestrowałam się do DSK.
Za to pozwiedzałam inne sale. Do sali z poradami dla młodych matek oraz około ciążowych nie dotarłam (ponoć była gdzieś na samym końcu), ale zdążyłam na skrócony do pół godziny (z powodu wcześniejszych warsztatów jogi) warsztat-wykład z wizerunku (niestety, nic nowego ani konkretnego. Tyle, że 7 do 30 sekund i rozmówca już ma o nas wrażenie, a 90 pierwszych sekund i pracodawca wie, czy cię przyjmie).
Z innych stanowisk, bo były wolne a dziewczyny sympatyczne zrobiłam sobie test na depresję i otępiałość (nie mam :D), posłuchałam o zespole ciśnieni nadgarstka.
W innej sali pan pokazał mi ćwiczenia rozluźniające na ból w czasie miesiączki, wysłuchałam poćwiczyłam i zostałam zbadana w temacie samokontroli piersi. Dowiedziałam się też co to jest mikcja :P.
Chciałam iść też do brafiterki, ale gdzieś się zgubiła, pozostawiając na stanowisku tylko męża…
Za to sprawdziłam mój BMI i to dwa razy, drugi raz do dietetyczki. w kolejce do dietetyczki nie ustałam (pani z siwymi włosami zajęła ją na ponad godzinę :/) choć byłam trzecia, stwierdziłam że szkoda czasu czekać na porady pani z „Cambridge. Program odchudzania.”
Za to zmierzono mi ciśnienie i puls – dobre i w normie (120/80/65), cukier – dobry (73).
Odczekawszy w kolejce dostałam się też na badania postawy ciała, gdzie dowiedziałam się, że mój środek ciężkości jest przesunięty zbyt do tyłu i zbyt mocno na pięty (waga!) ale nie mam płaskostopia ani też zachwiania w balansie ciała (nie przechylam się na jedną stronę, jak pani dwie osoby przede mną). Pani za pomocą maty sensorycznej pokazała mi też jak powinnam stać, by stać we właściwy sposób.
Jako że spędziłam tam już prawie 4 godziny i chyba prawie wszystko zwiedziłam zaczęłam zbierać się do domu.
Na do widzenia dostałam jeszcze małą wodę niegazowaną i różową kokardkę, oraz pędzelek cytologiczny „do oswojenia”. (Teoretycznie było to 1sze stanowisko…)
Spotkałam kilka dziewczyn-studentek, które chyba rzeczywiście wybrały studia z powołania…
Impreza ponoć odbyła się po raz drugi. Zorganizowana całkiem nieźle, dla chętnych na korytarzu był wrzątek i kawa, a samych kobiet przybył tłum…
Koniec raportu 😀
I fajnie, że skorzytałaś
Jak wiadomo jestem słodką dziewczyną, więc w celach konsumpcji muszę jakoś tę pastę zmodyfikować.
Wzięłam więc 3 łyżki pasty, dodałam do niej 1 łyżkę sztucznego miodu, który został po pieczeniu pierników. Do tego łyżeczkę soku-cytrynki i na wszelki wypadek łyżeczkę cukru pudru. Po kilkunastu minutach miałam… nie, wciąż nie krem sezamowy. Zrobiła się z tego chałwa. Trochę krucha i bez cukrowych igiełek, ale w smaku najprawdziwsza.
Ps. Rano w mieszkaniu było 19 stopni. Pion wewnętrzny dalej nie grzeje.
Ps2. Jeszcze nie znudziłam się tabletem, z którego właśnie piszę. 🙂
tak w życiu jest wiele ciekawych i pasjonujących rzeczy do zrobienia.
W środku już było trochę ludzi, ksiądz siedział z boku ołtarza, śpiewano pieśń. Hmm… może było jakieś nabożeństwo?
Kiedy po chwili na wyświetlaczu pokazał się „Święty Michale” domyśliłam się, że oto roraty odbyły się godzinę wcześniej. Akurat zdążyłam na błogosławieństwo…
Wychodząc z kościoła widzę, a tu dzieci z zapalonymi lampionami dzielnie do niego wędrują… Okazało się, że nie byłam jedyną, która o tym nie wiedziała (na niedzielnej-sobotniej mszy nic o tym nie mówiono!)
Z innej beczki:
Przy zmywaniu uszkodziłam sobie mój ulubiony dzbanek,

który miałam jeszcze z czasów studiów (nota bene, kupiony po tym, jak zbiłam poprzedni, podarowany mi przez Średnią).
Po długich poszukiwaniach i przeglądaniach dzbanków w różnych hipermarketach w końcu kupiłam sobie nowy

Mam wrażenie, że jest to taki sam jak mamy w Kucobach… Mam nadzieję, że posłuży przynajmniej tak samo długo, jak poprzedni.
Acha, i wciąż poszukuję mojej zimowej czapki z daszkiem. Nie lubię, jak mi słońce świeci w oczy.
troszkę inny, ale niech służy

Uważam, że są super i bardzo radosne. Dziękujemy!
No, Mikołajki były o czasie, tylko wpis się spóźnił…
Oczywiście, miałam na myśli wpis. Mikołajki przyszły w Mikołajki, czyli 6 grudnia w sobotę.
No, ale mama mi kupiła… trzeba brać.
Wasza pozbawiona głosu M.
Może jak niedobre to będą skuteczne !!!Do łóżka i wypocić się!! No i zdrowiej.
Lek ma być skuteczny a nie dobry. Każde lekarstwo się rozpuszcza tylko że różnych miejscach, to rozpuszczalne w szklance niech ci szybko pomoże.
Ups, jakoś zniknął plik.
Ale chociaż 1 stycznia 1970 (czyli pierwszy dzień ery uniksowej – „zerowa” data linuxa) nie było nam znanych PCtów, na komputerze już pisać się dało.
Sama wiesz 😀
LOL
Zdolniacha! dwadzieścia kilka lat przed urodzeniem już pisać̣
I to przed skonstruowaniem PC-tów
Nic w życiu nie jest łatwe, a głupota nie zna granic
Faktycznie są kłopoty, i data i miejsce wpisania komentarza.
W Chorzowie śpi nas dziś czworo 😀
Chyba w Chorzowie śpi więcej niż 4 osoby.
Przez dwa pierwsze dni paliło słońce i spiekło mnie na prawdziwego raka. Jak tylko kupiłam olejek z silnym filtrem zaraz zaczął padać deszcz…
Dzieci mamy 43 na trzy opiekunki, ale nie jest źle. Codziennie idziemy gdzieś na spacer, np. na górę Grunwald, albo nad rzekę Mszankę.
Na śniadanie i kolację jest szwedzki stół i duży wybór, jedyne utrudnienie to fakt, że mam pod opieką trzecie piętro (gdzie też jest mój pokój), co oznacza że kilkadziesiąt razy dziennie biegam na parter i z powrotem.
Kilka zdjęć…
Mój pokój:



Ośrodek pod Arkadami:



i okolica

(widok z Grunwaldu)



Więcej zdjęć na
https://www.facebook.com/pages/Pod-Arkadami-Mszana-Dolna/748610405198061?sk=photos_stream&tab=photos_albums
Super!! A będzie niedziela odwiedzin?
Prawie tak ładnie jak w Kucobach, tylko trochę wyżej i więcej górek. A zaprawa fizyczna się przyda ;}
Czym się zajmuję można pooglądać tu:
http://kombinatory.pl/Zdjecia.aspx
Upały i burze w jednym… no cóż, polskie lato!
Chociaż wiem że sama tego nie przeczytasz, myślę że rodzice przekażą.
Stoję właśnie w autobusie 830 w drodze na spotkanie i piszę tego posta.
A z innych rzeczy, to Maniek dzisiaj podebrał mi kiełbasę z śniadaniowej kanapki.
Zaraz wysiadam więc na razie pa.
Dziękujemy i przekażemy.
Skąd to wiem? Bo w tym miesiącu już dwa razy mieliśmy tzw. code injection, przez co nasza strona przestała na jakiś czas działać ;(
Za drugim razem nawet trzeba było pisać do Googla o odblokowanie strony!
No nic, z M. jesteśmy czujni i badamy sprawę.
nie dajmy się złamać
Na skargi użytkowników support zamiast „aktywować” tą opcję proponuje zainstalować dodatek:
https://addons.mozilla.org/pl/firefox/addon/classicthemerestorer/
Całe szczęście, że on działa poprawnie.
Ale ileż można mieć tych dodatków?
też mam to instalować?
Ile znaków ma słowo tata więcej czy mniej niż trzy
Poguglowałam więc i wybrałam cztery możliwe kierunki: zamek Będzin, Świerklaniec, Muzeum PRL’u i Egzotarium w Sosnowcu.
Po przemyśleniu chwilowo odłożyłam Egzotarium. Muzeum otwiera się dopiero w sezonie, tj. w maju. Został się więc zamek Będzin i Świerklaniec.
Jako że rodzice i dziadkowie zabierali Średnią i mnie jako małe dzieci do Świerklańca, a Najmłodsza tam nie była w ostateczności wybór padł na niego.
Ostatni raz w Świerklańcu byłam, jeśli się nie mylę na komunii najmłodszego kuzyna, tj. z górą piętnaście lat temu. Ponieważ strona jedynie informuje, że park jest własnością gminy, była nadzieja, że można do niego wciąż się udać.
Tak więc po kościele przygotowałyśmy bento (czyli pudełka z lunchem) i picie, wsiadłyśmy w auto i 25 km później dotarłyśmy krótko przed godz. 14 na miejsce.
Po opłacie parkingowej (w niedzielę, 6zł na cały dzień „proszę jechać wzdłuż alei i zaparkować na trawce w pierwszym wolnym miejscu”) rozpoczęłyśmy zwiedzanie.
Idąc w lewo dotarłyśmy do mini zoo o nazwie Rogate Ranczo, gdzie pooglądałyśmy trochę rogatych (i mniej) zwierząt, jak kozy, owce, wołu, lamy, bażanty, emu, kuce i inne.
Poszłyśmy zwiedzać dalej i dotarłyśmy do punktu zbiorczego głównej alei (tworzy ona ósemkę, dolna część od bramy biegnie z prawej i lewej strony wielkiego trawnika, górna część otacza staw). Gdzie był bardzo ładnie zdobiony maszt, ale bez flagi.
W momencie gdy zaczęłam robić Najmłodszej zdjęcie potknęła się, ale myślę, że zdjęcie mimo to wyszło ładne.
Poszłyśmy dalej wzdłuż prawej krawędzi stawu, gdyż pamiętałam z dzieciństwa, że na końcu jest przejście na widok na Jezioro Świerklaniec. Pamiętałam, że był tam plac zabaw z metalowymi huśtawkami. Do dziś tam jest, ale zmodernizowany na nowoczesny, drewniany, z atestem na dzieci 3-9 lat.
Po drodze minęliśmy wypożyczalnię kajaków (chwilowo nieczynną) oraz wypożyczalnie rowerów gokartów, których dużo jeździło w około. Fajny z nimi pomysł, gdyż mają postać albo samochodziku dla dwóch dorosłych [pedałujących i kierujących] z miejscem z przodu dla dwójki dzieci, albo motoru z przyczepą z boku – dla dwóch osób.
Rzeczywiście, u szczytu ósemki alei, po przejściu mostka i w wdrapaniu się po niewygodnych schodach naszym oczom ujawniło się jezioro. Do dziś jego wielkość robi wrażenie.
Jako że było już wpół do trzeciej postanowiłyśmy spożyć obiad. Wróciłyśmy nad staw i wybrały drugi półwysep. Na ławeczce rozłożyłyśmy kocyk, wyciągnęły bento i rozlały herbatę z termosu i rozpoczęły konsumpcję.
Dla zainteresowanych i potomnych, w bento były: surimi, grzanki z chleba tostowego w jajku, cukinia w panierce, paluszki rybne; na deser kawałki banana oraz rolki rolady biszkoptowej z truskawkami wpolewie czekoladowej (kupna)
Zgodnie z hasłem „pojedliśmy, teraz możemy pospać” rozłożyliśmy się na ławie. Ciszę (względną, ze względu na gwar ludzkich głosów dobiegający z alei) przerwał telefon od mamy 😀
Ruszyliśmy dalej. Jako że chciałam pooglądać Dom (Pałac) Kawalera, wróciliśmy do punktu łączącego aleje i idąc lewą stroną doszliśmy do budowli. Wewnątrz robi dwa razy większe wrażenie, niż na zewnątrz, a i zewnątrz jest niczego sobie.
W piwnicy jest kawiarenka, gdzie wstąpiłyśmy na lody i zajadając je powoli skierowałyśmy się do wyjścia.
Kwadrans po 17 byłyśmy już do domu.
To, co rzucało się w oczy i uszy, to tłum ludu, jakby co najmniej odbywał się festyn. Ale nie, była to tylko zwykła ciepła niedziela. Z drugiej strony nie było krzyków, wrzasków ani głośnej muzyki, i po odejściu trochę w bok (np. na półwysep lub boczne alejki) było całkiem spokojne. Po prostu, tłum grzecznych spacerowiczów. (Najgłośniejszy był szum łańcuchów nadjeżdżających gokartów, co miało swój pozytywny aspekt, gdyż było wiadomo kiedy należy uważać i je przepuścić.)
Kiedy my parkowałyśmy, byłyśmy ostatnim autkiem w rzędzie. Kiedy wracałyśmy, ciąg aut ciągnął się aż na sąsiednią aleję.
Na zdjęciu zaznaczyłam, gdzie mniej więcej stało nasze autko.
Mam nadzieję, że gdy znów zostaniemy na niedzielę w mieście uda nam się (czyt. będzie chciało 😛 ) znów gdzieś wybrać.
Jeszcze raz
Pozdrowienia z Świerklańca!
a o 16.oo pod kościół na msze na świeżym powietrzu dziewczynki bawiły się dzibłem trawy lub patyczkiem będąc bardzo grzeczne a po powrót autobusem a potem SYRENĄ
– jakże urokliwe wspomnienia.
a o 16.oo pod kościół na msze na świeżym powietrzu dziewczynki bawiły się dzibłem trawy lub patyczkiem będąc bardzo grzeczne a po powrót autobusem a potem SYRENĄ
– jakże urokliwe wspomnienia.
W skutek czego, we wtorek nie działały mi shifty. Po ponownym przeczyszczeniu, w środę rano było lepiej.
Nie działały Z, M, 6,8,9 z lewym shiftem, oraz Z,V,B,M,S,D,G,H,;,” z prawym shiftem.
Po kolejnym czyszczeniu i przepinaniu jedynie M z prawym shiftem nie chciał działać, niestety także spacja odmówiła posłuszeństwa jako klawisz, chociaż sama z siebie co jakiś czas się zacinała, tworząc długie ciągi spacji w notatniku albo przewijając stronę internetową w dół (uzupełniałam Kombinatory, pisząc „w ciemno” samymi gumkami; gdzie potrzebował spacji kopiowałam ją z notatnika za pomocą Ctrl+V 😀 ).
Dziś rano po naciśnięcu spacji pojawiała się spacja wraz z b (” b b b”), z N pojawiał się przecinek („n,n,n,n,”)
z G-J,a z K-Y.
Należy zaznaczyć, że generalnie wszystkie klawisze (oprócz spacji na jednym etapie) wysyłały sygnał, więc raczej ścieżek na samej klawiaturze nie uszkodziłam…
Wg interetu podejrzany jest układ KBC lub southbridge, no cóż, odkurzałam płytę główną.
Wkurzyło mnie to podwójne klawiszowanie, dałam laptopowi lekkiego wstrząsa i zaczęłam wystukiwać na blokowanych klawiszach (jak wściekły pianista na pianinie).
I co?
Oczywiście wszystkie klawisze zaczęły ładnie działać, nałożyłam plasticzki z literkami i działa.
Jeszcze tylko nie zrobiłam „wyłącz-włącz” komputera. Na wszelki wypadek, nim nie skończę pisać 😀
A w ogóle, to znowu trochę zmodyfikowałam dodawanie komentarzy. Nie działa jeszcze tak, jak bym chciała, ale to wymaga przepisania sposobu prezentowania i wyświetlania bloga.
Ale można już spamować (tj. pisać komentarze jeden pod drugim), a to jest to o co tacie głównie chodziło.
Przynajmniej u mnie działa, czekam na uwagi…
Nie wszystko trzeba umieć, ale wiele można się nauczyć nawet rozbierając klawiaturę.
i trenując opcje wpisywania do blogu.
O to chodziło – wpisuje dopisuje się do strony i dalej mogę coś dołożyć.
Dziękuje.
Większość poświęcona sytuacji na Krymie, ale sama końcówka po kanonizacji Jana Pawła II i związanych z tym oczekiwanych do przybycia tłumach.
I taka myśl mnie natchnęła.
Całe oczy zwrócone na Krym, i sytuacja jest napięta. Teraz weźmy pod uwagę tych oczekiwanych 70tyś wiernych w Rzymie. Jak to kontrolować pod względem bezpieczeństwa?
Wystarczy przemyślana prowokacja, by doszło do zamieszek. Albo jak w Niemczech, jedna osoba z plecakiem z materiałami wybuchowymi. A potem oskarżenia, wzajemna nieufność i koniec wspólnej Europy.
Azja zablokowała wywóz polskiej trzody. Oczywiście, w celach bezpieczeństwa. Ale oprócz tego co tracą rolnicy-hodowcy, dochodzą również koszty jakie państwo Polskie poniesie na odszkodowaniach. Czy szpiegostwo/wojna ekonomiczna nie miała w tej zarazie udziału? Czy osłabienie Polski, tego kraju na granicy wpływów rosyjskich i amerykańsko-unijnych nie jest tym pierwszym na rękę..?
Mam nadzieję, że nie będziemy znów tym pokoleniem, które naocznie widzi wojnę…
—
A żyłam w błogiej nieświadomości…
No i tak to wygląda jak się raz na 10 lat obejrzy wiadomości…Ale oglądaj dalej, może natchnienia będzie więcej…;)
A z innej beczki ozy w Korei bywają wampiry?
miało być „Czy…” ale nie umiem poprawić
A gdzie nie ma wampirów? Oczywiście i w Korei one są. Najsławniejszym chyba jest Prokurator Wampir, z serialu kryminalnego o tym samym tytule.
A skąd to pytanie?
Przed dzisiejszymi zajęciami rozkładam wszystko na dywanie i czekam. Wpadają chłopcy (wiek 6-8). Jeden z nich zagląda do pokoju i biegnie z powrotem z krzykiem do mamy „A dzisiaj mamy z inną panią!”
Drugi wraca się do rodziców za nim. „Nie, z tą samą!”
I zaczynają się przekrzykiwać, na tyle, by mama też zajrzała do pokoju zajęć. A ja się uśmiecham i ku wyraźnemu zdumieniu chłopców wyjaśniam. „Z tą samą panią, tylko w innym kolorze włosów.”
Nigdy nie sądziłam, że przyciszanie reklam może być tak samo denerwujące jak ich pogłaśnianie.
Postanowiłam pooglądać kilka odcinków Ojca Mateusza w czasie kucharzenia (dostałam wypłatę za kolonie i zaszalałam, kupiłam na obiad krążki tortilli za 4,49 😀 oraz filet z kurczaka).
Oczywiście TV u nas jest możliwe tylko przez internet, a skoro tak, to na oficjalnej stronie vod.tvp.pl.
Oczywiście najpierw jest 124sek reklam (piszą czas na górze 😉 ) i potem dwa bloki reklamowe w trakcie odcinka. Z tym, że te bloki są na chybił trafił, tzn. mogą wypaść w trakcie rozmowy, albo jakiejś sceny.
No i nie wiem, czy to ta strona, czy nadzór głosu w moim komputerze, ale reklamy środku bloku są puszczane z może 1/3 siłą głosu. Innymi słowy lecą szeptem.
I taka nagła przerwa, np. w rozmowie sprawia, że instynktownie się sprawdza czy wszystko w porządku, co więcej, chce się pogłośnić głos, żeby było słychać co mówią.
A to przecież tylko reklamy.
Zawsze myślałam, że jest podgłośnić. Tymczasem mój słownik to podkreśla i proponuje jako poprawne pogłośnić. Hm…
Tak to już z tą tV jest.
a kolor włosów i w ogóle ich uczesanie lub nie bardzo zmienia człowieka.
Walczę jeszcze z przypadkiem, gdy ktoś wpisał błędne dane.
Jak na razie w tym przypadku musi odnaleźć formularz pod właściwym wpisem i go poprawić sam…
A sprawy nie ułatwia fakt, że komentarze informujące o błędzie pojawiają się przy każdej formatce wpisowej…
No nic, wierzę w wasze zdolności. Teraz nie mam więcej czasu…
Do jutra!
Komentarz
Komentarz
Pierwsza próba.
Druga próba.
Dawniej to chyba inaczej działało.


Po trzech godzinach i 100zł:


Przed wyjściem na rozmowę (nastepnego dnia, więc już nie tak pięknie; nawet prostownicą trzeba się uczyć posługiwać…):

A żeby nie było że tylko o mnie:
Najmłodsza przy talarkach rybnych z ryżem:

I Maniek usiłujący dostać się do torby z lego:

No super, ile to w życiu trzeba poświęceń i wyrzeczeń.
Jak trudno być sobą.
Jednym z pozytywnych zaskoczeń było, że wracając z miasta postanowiłam przed skrętem w Krzywą nie stresować eLki, tylko spokojnie poczekać aż przejedzie. Czekam aż dojedzie, patrzę czy coś z boku nie nadjeżdża, a tu kierowca eLki mi macha. To Najmłodsza miała jazdy.
Dziś Najmłodsza zakupiła cienie i pędzelki. Nigdy nie robiłam makijażu (mama mnie nie nauczyła ;^^; ), ale co tam 😀
Oczywiście, w trakcie odkryłyśmy/doszłyśmy do wniosku, że:
tusze są zaschnięte w tubkach, a na rzęsach po zamknięciu oka odbijają się na powiekach;
korektor ma bardzo ciemny odcień;
nie mamy żadnych jasnych cieni do powiek;
fioletowy cień na dolnej powiece tworzy efekt „podbitego oka”;
nie mamy konturówki do ust;
czarna kredka, tak samo jak czarny cień nie nadaje się do malowania brwi.
I co chyba oczywiste, ja nie potrafię malować prostej linii eye-linerem, a równe nakładanie szminki też muszę mocno poćwiczyć…
Oraz że Najmłodsza non-stop mruga, gdy coś się dzieje przy oku, bardziej okiem prawym.
Średnia! Potrzebujemy cię! Ty jedyna z rodziny znasz się na makijażu!


Oj, dużo ćwiczeń przed nami 😀
Ach, i oczywiście referencja bez makijażu (dokładniej, po makijaży zrobionym przez Nią samą i zmytym)

A co, zupa była za słona? A cienie daje się tylko nad okiem /na powiece i do brwi/
tak tak wszystkiego uczymy się przez trening i doświadczenie
W filmach instruktażowych na Youtube, które najpierw obejrzeliśmy malowali też dolną powiekę, tylko że jaśniejszymi odcieniami.
Z przerwami na rozniesienie dzieciom talerzyków ze śniadaniem i obiadem. Moje gardło wysiada, niezależnie od tego, że przewiało mnie i jestem chora.
Miał być tylko jeden tydzień, a tu wczoraj p. Ola mówi, że w przyszłym tygodniu powtórka z rozrywki. Z dwóch zgłoszeń zrobiło się ponad 20, a pozostałe dwie opiekunki nie mogą przyjść. Tak więc zostanie się nas dwie ;/
Zajęcia dzieci można pooglądać na Facebooku ( https://www.facebook.com/media/set/?set=a.647991698598371.1073741895.211923768871835&type=1 )
Z innych spraw, jako że zamarzło mi auto (drzwi i klapa przednia) oraz padł akumulator (a niedawno kupowałam… o, to było trzy lata temu, do toyoty :D) więc w końcu udało mi się dodać nowy dział do ośrodkowych tapet, czyli Grzyby.
A na zimę trzy letni akumulator bierze się do domu i „konserwuje” prądem do 1 Ampery
A co do zgłoszeń że przybyło, to dobrze bo świadczy że jest wartościowo i ciekawie nie to co nasze zimowisko.
Podana fraza – ( https://www.facebook.com/media/set/?set=a.647991698598371.1073741895 … – nie została odnaleziona po próbie pooglądania / kopiuj – wklej -enter/
Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce,
a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
Niech go Bóg pogromić raczy pokornie o to prosimy.
A Ty, Książę wojska niebieskiego szatana i inne duchy złe,
które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą
Mocą Bożą strąć do piekła.
Chorzowski „Michał Anioł”:
Święty Michale Archaniele, broń nas w walce z szatanem.
Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną.
Niego go Bóg poskromi, pokornie prosimy.
A Ty, Książę wojska niebieskiego, szatana i inne złe duchy,
które na zgubę dusz krążą po świecie,
Mocą Bożą strąć do piekła.
Wiecie, jak trudno się przestawić!?
Trudno, i tu dotarła demokracja…
ale adresat i zadanie tożsame
Zaprzyjaźnione „Słoninki” wizytowały Kucoby i rozmowa zeszła na pierniki. Okazało się, że właśnie po drodze kupili foremki, między nimi z jest Piernikowy Ludek. Od słowa do słowa, kiedy okazało się, że planujemy piec nową partię 'u Ignacego’, pożyczyli nam je.
Dziękujemy!
Jako że już od dłuższego czasu chciałam je zrobić na pierwszy ognień poszły pierniczki Domator.
Niestety, mimo licznych prób z grubością ciasta i temperaturą, wszystkie najpierw ładnie rosły, po to by po chwili rozlać się i opaść. Nie znalazłam dotąd przyczyny (może ze względu na użycie sztucznego miodu, bo przepis jest z sodą oczyszczoną?), teraz przypominają trochę skarmelizowany ciastkowy cukier z przyprawami.

Na szczęście jeszcze zanim zaczęłam piec te pierniczki zaczyniłam ciasto na niezawodne pierniczki z Śląskiej Kucharki, które musi odstać 8-24 godzin przed pieczeniem.
Nawet nasz dziwnie działający piec nie jest w stanie wywinąć tu numeru. Z 1 kg mąki wyszło około 8 blach, które z trudem mieszczą się do jednej formy na ciasto:

Najmłodsza deklarowała się lukrować, początkowe efekty są całkiem ładne:

tylko zapału brakło na drugą połowę…
A właśnie, nie kupowałam przyprawy do pierników, tylko zrobiłam z tego, co mamy w szafie. Oficjalny przepis jest taki:
20 p cynamonu,
10 p imbiru,
8 p goździków,
8 p kardamonu,
6 p gałki muszkatołowej,
4 p ziela angielskiego,
2 p pieprzu,
ew. 2p anyżu, 2p kolendry, 2p gorczycy, 2p kminku,
gdzie p oznacza porcję.
Nie mamy kardamonu, ale za to wsypałam kolendrę.
Pieprz, ziele, goździki i gałka świeżo mielone.
Zastanawiałam się, czy nie dodać kakao, ale ostatecznie zrezygnowałam przemysłowego „wypełniacza”, więc pierniczki są ciemniejsze tylko dzięki karmelowi.
Może jeśli zdążę jeszcze zrobić drugą porcję, taką na szybko, bez wykrawania a z krojeniem, to dodam trochę kakao dla smaku…
Ups, znów się zrobiło późno, idę spać…

Czyż ta chmura nie wygląda jak postać kobiety z dzieckiem na rękach?
To jest Znak!

i oczywiście nasz stawek również wygląda malowniczo:
bo lato w ogóle jest piekne
SPRAGNIONY RODZIC
O godz 22.05 dzwoni telefon. Jako że nikt nie zdąża odebrać załacza sie sekretarka. Nikt się nie nagrywa – głuchy telefon. Gdy po chwili dzwoni ponownie odebiera Najmłodsza – kolejny głuchy telefon.
W końcu o 22.15 telefon udaje się odebrać dh J. i w słuchawce odzywa się głos. Oto dzwoni mama obozowego dziecka, pani G. z wyrzutami, że dlaczego musi teraz wsiadać w auto i przywieźć dziecku dwie zgrdzewki wody, bo te dzwoniło, że nie ma co pić.
Dh J. wysłuchuje 10 minutowej tyrady na ten temat i stara się uspokoić obawy rodzica, m.in. potwierdza u mnie jako magazyniera, że kadra pobierała wodę, a kiedy to nie pomaga, obiecuje że zaraz sama pójdzie do lasu na podobóz, by zbadać sytuację. Pani G. dalej czyni wyrzuty, nie daje jej odejść od telefonu. W końcu udaje się zakończyć rozmowę.
Dh J. idzie zbadać sytuację, profilaktycznie zabierając baniaczek 5 litrowy z sobą.
Na miejscu dh J. rozmawia z kadrą i idą do namiotu chłopców. Jako że jest 22.25 czyli 25 min. po ciszy nocnej, teoretycznie chłopcy już śpią, ale wiadomo jak to w praktuce wygląda…
Okazuje się że żadnemu chłopcu pić się nie chce, choć w namiocie wody faktycznie nie mają. Dlaczego? Ha, i tu jest sedno całej sprawy.
By chcąc się napić dzieci nie musiały chodzić co chwile do kadrówki, kadra rozdała po baniaczku wody na namiot. Niestety, wodę chłopcom wg ich słów ktoś „świstnął”. A dokładniej, jak wskazuje dalsze dochodzenie, zapomnieli jej wziąść spowrotem po zajęciach do namiotu.
Oczywiście, gdyby chciało im się mocno pić mogliby pójść do kadrówki, lub poprosić tych z namiotu obok. Ale skoro nie mają baniaczka U SIEBIE to nie ma jej wcale, logiczne, czyż nie? 😉
Wracając do opowieści. O 22.35 dh J. dzwoni do pani G. informując ją, że żaden z zasypiających chłopców nie jest spragniony oraz że na wszelki wypadek zostawiła im ten dodatkowy baniaczek. Pani G. nie wierzy w te zapewnienia, nie chce wysłuchać dh J. Upiera się że dziecko chodzi spragnione. Zirytowana dh J. grzecznie pyta: „Czy mam zrobić i przysłać pani zdjęcie (jak dziecko pije) ?” Na to pani G. o 22.40 w końcu się rozłącza.
Teraz czekamy. Naśle na nas kuratorium, by sprawdziło? A może pani G. jednak zaniepokojona przyjedzie osobiście, przywożąć dwie zgrzewki z sobą.
A jednak coś w tym jest nie tak.
Nic się tym nie przejmując, gdy poszłam otworzyć mu drzwi domu postanowił zejść jeszcze niżej i zaczaił się przy drzwiach do piwnicy, i musiałam go przynieść do mieszkania na rękach.
Gdzie po chwili wskoczył na parapet…
A teraz ku przypomnieniu, zdjęcia ze spaceru w lutym (po lewej) i kwietniu (po prawej)





Piękne, może jeszcze dodaj Basię w czerwcu i Basię w kwietniu…
Fajne zestawienie, prosimy o dalsze.
A kotek uczy się życia i dla nas nie raz nauka jest bolesna.
Tym razem mało pracy – przymocowanie gniazdka do ściany. Wisiało ono na kablu prądowym od czasu zlikwidowania półki (czyli min. 2 lata).
Grzecznie wywierciłam w ścianie dziury, dodałam kołki, skróciłam o ok. 1 metr kabel. Kabel wyszedł troszkę krzywo, ale nic…

PS. Poprawiłam błąd sortowania rss.
Kabelek jest pod napięciem a prąd płynie gdy coś załączysz.
Wisiało to na kabelku zasilającym.
No i teraz jest ładnie.
No cóż…
Znęcałam się trochę nad tym wpisem, gdyż „ustawiałam” RRSa.
Kliknij na RRS i zapisz nową zakładkę dynamiczną. Jeden klik i widzisz czy były zmiany na blogu, bez otwierania strony.
Kiedy jakoś słoneczka nie zauważałem, faktycznie jest.
Mamy więc nową stronę pod starym adresem.
Błędy będę się starała poprawiać na bieżąco, i bardzo dziękuję Gospodarzowi i Żonie za telefony z uwagami.
www.qcoby.eu
I na zakończenie:
udaje niewiniątko, ale tak jak jego przezwisko wskazuje to maniak (Maniuś).
Stara strona znajduje się pod adresem: www.qcoby.eu/indexS.php Dla każdej podstrony trzeba pamiętać o dodaniu S do index . Jak ta się rozkręci, to starą usunę i zapiszę na DVD.
I my dziękujemy tobie.
Trochę mi szkoda uśmiechniętego słoneczka z Q
Przecież jest na stronie ze wstępem, tak samo jak to było w starej stronie..?
I to wcale nie sprzątanie czy karmienie, ale interakcje.
Artur nauczył go zabaw z ręką (każda strona w necie przed tym przestrzega) i zachęcał go do atakowania („Marian, atak!”).
No i teraz Marian nie daje Najmłodszej spokoju. Czy siedzi przy kompie, czy je śniadanie, czy próbuje przejść z kuchni do pokoju, czy szuka czegoś w szafie scenariusz się powtarza.
Marian się przyczaja, biegnie do niej, atakuje pazurami po czym ucieka i skrada się z powrotem, by całość ewentualnie powtórzyć.
Najmłodsza ma płaczki w oczkach a i mnie te dzikie szarże zaczynają wkurzać.
Zamknięcie go po za pokojem skutkuje dzikim drapaniem w drzwi, woda nie skutkuje, pacnąc go się nie da bo ucieka, a krzyk tylko zachęca.
Mnie chwilowo zostaje w 90% w spokoju (ale i mnie zdarza się mu zaatakować, zwłaszcza gdy nie zauważam go pod stolikiem przy przejściu z kuchni do pokoju), ale jako że miał to nieszczęście na początku, że refleks miałam szybszy niż Najmłodsza i odruchowo (przestraszył mnie) go kopnęłam, to teraz podchodzi do mnie z większą rezerwą (czy też podejrzliwością)…
No i żal, bo Najmłodsza karmi go i sprząta po nim, a ten ją o ataki serca przyprawia…
…bo o fakcie, że Marian rozdrapuje oparcie fotela, łóżko, brzeg dywanu, szafy, pudło maszyny do szycia, chociaż piłeczki, kulki, drapak i inne zabawki plątają się pod nogami nie wspomnę.
Strona
http://www.qcoby.eu/indexD.php
wkrótce zastąpi naszą stronę domową (tj. jak tylko opanuje dodawanie wpisów do blogu, i rozwiąże problem dostępu do plików komentarza).
Oczekuję na informacje, szczególnie dotyczące czytelności strony!
Oczekuję uwag i materiałów rozszerzających.
Jest jeszcze kilka rzeczy do dopracowania (grafik, albumy), ale myślę, że nowa szata graficzna jest bardziej przejrzysta, nie mówiąc o tym, że w końcu strona jest kodowana w standardzie HTML5 z CSS3!
Marian ją obserwuje.
Więc ona musi obserwować jego 😀
Dobrze że tylko się obserwują.
Wczoraj było ciemno, to nie zauważyłam, ale jednak! Przycięli trochę drzewa, tak jak obiecali w listopadzie.
Jest więc szansa, że na wiosnę w czasie dnia nie będzie trzeba załączać światła, by poczytać w pokoju.
I tylko plac taki ponuro-błotny…
Faktycznie i w domowym komputerze się to pojawia, ale ile trzeba było poczekać by wgrało się ostatnie zdjęcie z wpisu nr 30 chyba cztery a potem dokończyło z wpisu nr 38.
A dodatkowo, tata w telewizji:
http://www.tvp.pl/opole/informacja/kurier-opolski/wideo/25-grudnia-2012-r/9513396
(12 minuta)
Fajnie, fajnie tylko dlaczego mieszkaniec Borek Wielkich??
Bo było pytanie czy pan jest tutejszy czy przyjechał z dalsza.
Redaktorka nie wiedziała że tutejsi to borczanie, brończanie, kucobianie i działkowicze.
A próby chyba też stanęły…
A święta wielkanocne już tuż tuż – dziękujemy za życzenia
Bardzo dobre ciasto mamo upiekłaś!
Smacznego! może i chcieli, ale nie wiedzieli i mieli dość innego.
Dzień spędzony na dworze, m.in. trzymaniem światła, gdy Gospodarz zmieniał szczęki w moim samochodzie 😀
Dziękuję
Edycja:
no, było jeszcze przenoszenie sklepiku i coś tam jeszcze…
Niektórzy dzień zamykają w 1.5 godziny. A potem to już tylko noc.
Od słowa do słowa kazał mi wyciągnąć lutownicę, by pobadać diody. Jak już w końcu pojęłam co i jak, czyli co z napięciem a co z natężeniem, pokazał praktycznie jak to 3 diody 3,6V szeregowo świecić nie chcą, a jak to dolutowując do nóżek diody kolejną i kolejną diodę nawet 6 świeci sobie całkiem jasno (oraz że świecą nawet gdy rezystor ma 100 Ohm, choć wg teorii 12 Ohm powinno być dostateczne) tata sobie pojechał zostawiając mnie z hasłem „możesz sobie zrobić kolejne doświadczenia”.
Tak więc wzięłam się do pracy.
Układ wygląda tak:

Niebiesko zaznaczyłam „dodatki”.
Aby nie przylutowywać co chwilę kolejnych elementów wykorzystałam piankę oraz mosiężne gwózdki, do których przylutowałam kabelki.
Dzięki temu wbijając w piankę obok wbitego gwoździa LEDa łatwo było go wymienić, a w przypadku rządku LEDów na kabelku wystarczyło tylko wepchać gwozdek w pętelkę kabelka (i do pianki, by nie spadł).
Z nóżek popsutej diody zrobiłam dwie „szpilki” z poziomą spiralką-uszkiem na końcu, tak by wygodnie przekładać rezystory.
Poniżej widać badanie volt na diodzie, w tle „zwierz” z pianki z posegregowanymi rezystorami.
W przypadku amper wbiłam szpilki miernika do pianki, dzięki czemu miałam obie ręce wolne, a układ się trzymał.
Na początku postanowiłam zbadać wszystkie diody jakie mam tu do dyspozycji.
Białe kupiłam wczoraj, wszystkie kwadratowe są wymontowane ze starych obudów komputerów (zasilania, pracy dysku itp.)
Czerwone okrągłe diody kupiłam w jednej partii dwa lata temu. Oprócz wyników jak przedstawiono poniżej z jakiegoś względu działają one „wspak”!
Podłączenie np. białej diody (i wszystkich pozostałych) to podłączenie dłuższej nóżki do plusa, a krótszej do minusa (w plastiku pik do +, blaszka do -), podczas gdy w tych czerwonych jest na opak (pik do -, blaszka do +, i wtedy świeci). Ktoś wie dlaczego?
W układzie użyto rezystor 100 Ohm.

Jak się pobawiłam diodami wzięłam się za rezystory. Oficjalnie użyte białe LEDy mają 3,6V i 0,02A.

Pokpiłam trochę sprawę dla amper 1 białej (A!), gdyż zapomniało mi się o nich przy badaniu napięcia i ponownie musiałam montować układ. Dodatkowo, zdaje się że za szybko robiłam pomiar, gdyż w szczególności dla czterech ostatnich wartości było widać na amperomierzu, jak wynik co chwilę jest coraz większy.
Związane jest to pewnie z nagrzewaniem się układu… tja.
Oświetlenie, coś co chciałam zrobić na pierwszym miejscu
Wykorzystując rodzinie znany „makaron” tj. piankę do pływania zmontowałam takie światełka:
Widok w nocy:
Widok w dzień (który w tym mieszkaniu przeważnie oznacza szarówkę)…
Oczywiście, chociaż diody są „super jasne” (10 000 mcd – „takie jak w latarkach” powiedział sprzedawca), to jako LEDy są oświetleniem punktowym (bodajże mają kąt 15 stopni), więc do zwykłej żarówki się nie umywają pod względem oświetleniowym. Nie mniej klawiaturę oświetlą, gdzie stoi kubek z herbatą pomogą się zorientować 😀
Lew z elementami 😀
(coś mi aparat nie ten tegos…) Taki oto mam przegląd rezystorów, LEDów i kabelków 😀
A tak na marginesie, pół godziny z tatą pozwoliło mi zrozumieć istotę podłączania miernika dla mierzenia voltów i amper, coś co przez semestr nie umiało mi się „zajarzyć” na Politechnice.
Jeden semestr, czyli 15 godzin laboratoryjnych + 15 godzin wykładów – tyle dokładnie poświęconych było elektrotechnice na pięcioletnich studiach informatycznych.
Z zupełnie innych spraw: wymienili zamek w drzwiach domofonowych. Co oznacza że czeka mnie (lub Najmłodszą ;P) dorobienie pięciu kluczy dla naszej rodzinki…
Jaki sympatyczny wpis. Ile nauki.
Po otwarciu obu obudów okazało się że każdy w środku ma minimum pół centymetra kurzu, tak więc pierwszą pracą (cały piątek i trochę w poniedziałek) trwało ogarnięcie co można użyć, rozłączenie wszystkich kabelków, umycie wodą z płynem pustych obudów, przetarcie komponentów, wypędzlowanie i wyszczotkowanie płyt głównych, radiatorów i wiatraczków z kurzu.
Jako że obudowa hufcowa była w lepszym stanie oraz większa, postanowiłam przenieść do niej płytę główną z drugiego komputera, wraz z zasilaczem. Łączy się to też z rozpracowaniem kabelków z przedniej obudowy, w których każda pojedyncza końcówka musi znaleźć się na odpowiednim pinie płyty głównej, a które w różnych płytach znajdują się w różnym miejscu. Jestem dumna, że podłączyłam wszystko dobrze za pierwszym razem, i nawet frontowe USB działają…
Dzisiejszy dzień poświęciłam na instalowanie Windows XP, niestety bez Service Packów, które musiałam pobrać przez internet i zainstalować w odpowiedniej kolejności.
Jako że system jest w wersji Home, nie umożliwia on łatwego zabezpieczenia danych, więc musiałam pokombinować, co z tym fantem zrobić. Kto się uprze i tak namiesza, bo takie zabezpieczenia są tylko przed laikami, co to głównie z przeglądarki korzystają… no cóż, przynajmniej tyle.
Komputer działa, najpotrzebniejsze programy ma, może tak szybko go nie rozwalą…
Dziękuje.
A wpis nie kulinarny ?
Tak więc po kolei.
Jeszcze w październiku w Kauflandzie były w ofrecie figi kaktusowe. Zgodnie z moim zamiłowaniem do poznawania egzotycznych owoców, oraz przystępnej cenie nabyliśmy jedną sztukę:


Nie zdobyła ona mojego ani Najmłodszej uznania. Pestek ma więcej niż w granacie, praktycznie się z nich składa, i trudno je „wypluć”. Smak ma jakiś cierpko-nijaki. A do tego mini igiełki, którymi jest pokryta wyciągałyśmy z rąk jeszcze przez kilka dni.
Wczoraj przeglądałam szuflady, oficjalnie w poszukiwaniu wałka i ewentualnych foremek do pierniczków. Tych rzeczy nie znalazłam (jak się zresztą spodziewałam), ale przy porządkowaniu wpadły mi w oko dwie łyżki:


Pierwsza, była brudna i zanieczyszczona, ale po umyciu cifem niespodziewanie łatwo odzyskała piękny blask. Czyżby była ze srebra?
Druga sama z siebie się przewraca. Najmłodsza twierdzi, że to do sosjerki. Ma rację?
A skoro o pieczeniu mowa. Jak najbliżsi wiedzą, próbuję opanować tutejszy piekarnik, który jest na gaz. Zdjęcie poniżej przedstawia cztery próbki, tj. cztery blachy ciasteczek francuskich, każde pieczone dokładnie 10min.

Górny lewy róg to najwyższa półka. Spód byłby dobry, ale góra jest totalnie nie ruszona. Górny prawy róg to najniższa półka. Góra jest dopieczona, ale spód tak się spalił, że nawet papier tego nie wytrzymał.
Dolne dwie blachy to środkowa półka, po lewej bez pustej blachy na najniższej półce, prawa – z dodatkową blachą.
Jak widać ostatni wybór najrówniej z zaprezentowanych upiekł ciasteczka.
Jako że nadchodzą święta, a ja ostatnio jestem zafascynowana książką „Śląska kucharka doskonała” opisującą Śląsk od strony kuchni, postanowiłam upiec wg. ichniejszego przepisu pierniczki. Początkowo chciałam zrobić miód z maślanki, ale po przeliczeniu kosztów zdecydowałam się jednak na miód sztuczny.


Pierniczki są jasne, bo w przepisie nie ma kakao (co uświadomiłam sobie po wyjęciu 2 z 5 blach). Są też mocno imbirowe, co jest „winą” Kauflandowskiej przyprawy do pierników. Ale są dobre, jak twierdzi Najmłodsza, a to najważniejsze.
Czyli jestem w tym roku zwolniona z robienia pierniczków? 😉
Nie!!! Mamine pierniczki muszą być!

😀
A i tak na blogu strony cię nie ma, chyba z przemęczenia?
zakładam, że tankowaliśmy ok 30km przed celem.
Od Chorzowa do stacji paliw w Żabiej Woli = 269km + 30 km, co daje 299 km do lotniska.
Po przyjeździe licznik wskazywał 317km, -30km daje 287km z lotniska do Chorzowa.
W sume 586 km ciągu dziewięciu godzin. Spalanie na poziomie 5,5l / 100 km.
Nie ma tak źle.
No i oczywiście, o 15.00 kolejnych 82km dojazdu do Qcob 😛
Oby tak jak najdłużej.
21.40 Ola przybywa do Chorzowa. 21.55 ruszamy do Częstochowy. 23.10 dojazd.
Po pożegnaniu się pary 23.23 wyjazd do Warszawy. Na 35km przed celam kwadrans na Shellu – tankowanie auta i ludzi (kawa z automatu).
2.48 opuszczenie auta na parkingu godzinnym Okęcie Port Lotniczy.
Jako że początek odprawy o 4, a odlot o 6.15, decyzja że nie ma co czekać. Po zapłaceniu 8 zł parkingowego o 3.10 opuszczam teren lotniska. Mgła straszna.
W Częstochowie ignoruje nawigację i jadę wg znaków drogowych do Katowic jedynką. O 6.00 wg umowy sms od Średniej że są na pokładzie i czekają na odlot.
O 7.03 jestem z powrotem. Idę spać.
Obliczenia km-owe może poźniej.
Walczę z CSSem, który jak to ma w zwyczaju zachowuje się dziwnie…
Bieżący efekt prac można oglądać pod http://www.qcoby.eu/index2.php
A dziś w nocy wyprawa do Warszawy… tam a nazot. Na co ja się dałam naciągnąć 😛
Najmłodsza dziś z pięć razy stwierdziła/zapytała „To znaczy, że teraz z kuchni mogę przeglądać internet” „W łóżku oglądać X-Manów”.
Odpowiedź brzmi tak.
Oczywiście, router miał być już w piątek, ale że o godz 15.30 to już weekend, pan wolał wpisać że nie zastał odbiorcy… no cóż, znamy to, już nie pierwszy raz…
A na Qcobach coś się dzieje?
Wczoraj (we wtorek) byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w firmie w Chorzowie. Pierwsza część to był test, nie poszedł mi za dobrze, (bo SQL to miałam tylko jeden semestr na studiach, a się nie spodziewałam go), ale też nie zupełnie najgorzej. Potem była wideo konferencja/rozmowa z głównym szefem.
Chciałabym tam pracować, bo ciekawie się zapowiada. Zobaczymy (są dwa miejsca na ok 10 kandydatów)…
Dzisiaj postanowiłam załatwić internet z Netii, tj. pozbyć się telefonu a zdobyć router WiFi. Aby dowiedzieć się jak to zrobić i ile to będzie kosztować weszłam na tzw. LiveChat (czyli rozmowa przez klawiaturę z konsultantem).
Rozmawiam z nim, tj. piszę, gdy odzywa się mój telefon. Firma zajmująca się pośrednictwem zadzwoniła, że jest oferta pracy w Katowicach. Jednak chcieliby ze mną porozmawiać po angielsku. I tak tu piszę z panem konsultantem, a tu opowiadam o swoim hobby. Skończyłam rozmowę po angielsku, gdy pan mówi – a teraz dam koleżankę by porozmawiać po niemiecku. No więc dalej, tu pisać i odpowiadać na pytania po polsku, a tu opowiadać po sobie po niemiecku. Nie mogłam przecież żadnej ze stron powiedzieć proszę poczekać aż skończę czatować, albo proszę poczekać mam telefon… Suma sumarum, gdy pan konsultant zaczął przygotowywać formularz czat i tak się rozłączył ze względu na brak aktywności… (pan z firmy powiedział, że do dwóch tygodni się odezwie.)
Musiałam połączyć się ponownie, i oczywiście trafiłam na innego człowieka, więc wszystko trzeba było uzgadniać od nowa. No ale, możemy zrezygnować z telefonu, dostaniemy router WiFi, a jeśli nie będzie nam się podobać to możemy wszystko 'odmówić’.
Okna
Tak po prawdzie, to zaczęło się od mycia okien. W kuchni, a potem w pokoju. Jak zaczęłam myć, to oczywiście też białe ściany dookoła. No i cóż… Gdzie umyłam i wyszorowałam zaczął się pojawiać biały kolor… a pod nim zielony. Jako że nie wyglądało to najpiękniej poszperałam w szafce i znalazłam białą farbę. Pomalowałam więc wnękę okienną oraz górę.
Nastały zimne noce, i na antresoli zaczęło mi wiać. Stąd więc wybrałam się do OBI, tramwajem. Autem może było by wygodniej (i pewnie taniej), ale tyle mojego że sobie za bilet przez komórkę zapłaciłam 😀 Kupiłam taśmę izolacyjną do okna o przekroju P (ok 12,30m za 2zł/m) i poobklejałam okna (zostało jej mniej niż palec, więc dobrze policzyłam, ha!).
I teraz nie wieje. Zobaczymy co za jakiś czas…
Posiłki
Budżet na ten miesiąc zdaje się już przekroczyliśmy (ale we wrześniu mam zawsze budżet przekroczony, ale za to porządnie się odżywiamy.
Dziś miałyśmy porządny obiad, chociaż w kolorze żółtym. Kasia usmażyła frytki, ja poklepałam filet z kurczaka na mini-talarki z świeżym tymiankiem, a do tego mieliśmy fasolkę szparagową.


A na kolację:

Pojedyncza bułka jest Kasi, kanapeczki moje.
Swoją drogą, w zeszłą środę mieliśmy też wcale nie tak zły obiad: kartofelki z śledziem:

PS
Albo mój komputer, albo moja komórka odmówiła dalszej współpracy bluetooth przy przesyłaniu zdjęć. Zdjęcia obiadowe przesłały się, a kolacyjne wieczorem już nie chcą… I co? Wysłałam je sobie z komórki jako email na moją pocztę. A najciekawsze z tego, że doszły szybciej niż gdyby udało mi się je przesłać przez bluetootha… brak słów…
No na reście nie jestem sam w sieci.
I same dobre wieści.
Prosimy o jeszcze!
Jak to zrobić dość się naszukałam, nie znalazłam tego nigdzie po polsku. Za to podpowiadacz google podpowiedział mi odpowiednie zapytanie i znalazłam to gdzieś za czwartym razem. Hurra!
Edytowano również dla Internet Exploratora, nie mam jak sprawdzić reszty.
Dziękuje za już i proszę o c.d.n.
„Sometimes you impress me to the point where I over-estimate your intelligence”
czyli
„Czasem imponujesz mi do tego stopnia, że przeceniam twoją inteligencję”
A przy okazji, w maju zmieniła się nasza baza pojazdów.

Duże to taty, małe moje.
Żeby nie było, autka mają swoje nazwy.
Basi Mazda przezwana jest Biedronką. Ja przezwałam ją początkowo Żuczkiem, ale mama stwierdziła, że kolorystycznie (czerwono-czarna) to to jest Biedronka.
Mój Atos przezwany został Obłoczkiem(edit: było Chmurka ). Poinformowała mnie o tym Kasia, a autorem nazwy jest pani Ola K.
Taty Mercedes to Automatyczny Mustang. Nazwa długa jak auto. Automatyczny, bo z automatyczną skrzynią biegów, Mustang, bo nie tylko zrywny i koloru czarnego, ale głównie bo na tylnej klapie ma naklejkę w formie czarnego konia (prawie jak moja figurka na szafie). Tu pomysłodawcą jestem ja…
Twoje auto to Obłoczek, a nie chmurka. :))
no właśnie!
Jak dotąd w takim wypadku nie pokazywało się podmenu, w związku z czym strony nie można było przeglądać. Od dziś jeśli przeglądarka mobilna używa javy z MIDP menu zostaje podmienione na 'tradycyjne’. Również szerokość strony i kart zostaje zmniejszona do ok 300px, a więc szerokości dużej części urządzeń.
Menu jest ograniczone do najważniejszych podstron, bez linków do albumów itp (jako że jeszcze nie skonfigurowano opcji skalowania zdjęć, które 'zżerają’ transfer), ale jest możliwość wczytania ich poprzez linki na mapie strony.
Linki powinny obsługiwać accesskey (dodane polecenie), ale nie było to testowane z braku softwaru.
Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić w biegu grafik ( www.qcoby.eu/grafik)
nie, no… świetnie 🙂 Dziękujemy!! (co prawda niewiele z tego wszystkiego zrozumiałam – chyba tylko urządzenia mobilne – ale super, że to zrobiłaś)
ponowne zmiany na naszej stronie.
Dzięki Michałowi, który założył nam bazę danych od dzisiaj każdy chętny może się wpisać w naszej Księdze gości (Wstęp-> Księga gości).
Jako że drugi raz w życiu robię projekt oparty o bazę danych (a tak, prócz zajęć na 'czystej’ bazie danych w czasie zajęć laboratoryjnych z baz danych nigdy dotąd nie używałam baz), a pierwszy raz w połączeniu z stroną internetową, jestem bardzo ciekawa komentarzy.
Mam nadzieję, że zaraz na początku nikt nie będzie próbować się do włamywać (doprawdy, jak na razie znajduje się w niej jeden rekord, nie opłaca się)!
Kto nie chce komentować bloga, ale mimo to dać znak życia niech wpisuje się do Księgi gości!
Zaraz lud wyległ na korytarze, i widać kto na UPSach pracuje (jak serwery naszej politechniki ;P)
Dziękuje za kolory.


Wystarczy aplikacja np. na telefonie, która zrobi zdjęcie i automatycznie odczyta i wyśle do wbudowanej przeglądarki adres.
Zrobiłam to przy okazji poszukiwania takiej aplikacji, bo miałam barkod na gumie do żucia, bez opisu, więc mnie intrygował.
No i znalazłam przy okazji stronę, która tworzy takie barkody…
No to czas na praktyczne wykorzystanie. Wizytówka?.
(Jeśli tylko wszystko dobrze pójdzie…)
(…poszło)
Co to jest dynamiczna zakładka (RSS)?
Najprościej powiedzieć, że jest to zakładka, w której zmienia się treść.
Np. w Firefox domyślnie co godzinę dynamiczna zakładka sprawdza, czy informacje do których prowadzi się zmieniły. Jeśli tak, to aktualizuje linki i opis tak, by odnośniki prowadziły do nowych treści.
Tak więc od dziś każdy chętny może dodać dynamiczną zakładkę (RSS), która zawsze będzie pokazywała numer i datę ostatniego wpisu do blogu każdego członka naszej rodziny.
Powód dodania: Nie chce mi się każdorazowo ładować podstron z blogami, by przekonać się, że jedna siostra jest jeszcze na rybach, a druga się szaja 😀
Brawo i dziękujemy.
Swgo czasu, tj. ponad rok temu dostałam od taty dwie skrzynki. Do jednej skompletowałam apteczkę samochodową, a do drugiej postanowiłam włożyć narzędzia. Nie koniecznie samochodowe, ale i takie które mogą się przydać (np. w akademiku).
Zastanawiając się nad śrubokrętami, w oko wpadł mi wkrętak z wymienialnymi 20 końcówkami, za 24,99zł. Jako że kupowałam wtedy inne rzeczy, zrezygnowałam z niego.
Po jakimś czasie znów wpadł mi w oko, tym razem za 14,99zł. Już prawie miałam go kupić, ale naszły mnie wątpliwości, czy rzeczywiście taka rzecz jest mi do szczęścia potrzebna.
Gdy miesiąc temu kręciłam się po sklepie, zauważyłam że znów są dostępne. Tym razem już za tylko 7,99zł. I może bym go kupiła, gdyby nie fakt, że było towarowanie i towary zastawiały dostęp do półki.
No więc wyobraźcie sobie, że wczoraj wchodzę do sklepu, i jak mam we zwyczaju oglądam półkę z przecenkami (właściwie to obie, żywność i stałe). I co na niej leży? Oczywiście ten wkrętak. Cena po obniżce – 4zł.
Oczywiście, tym razem go kupiłam 😀
Komuś jeszcze kupić?
ale w TESCO?
Teraz dodawanie komentarzy nie powinno wpływać na datę utworzenia pliku.
Nie dotyczy to jednak edycji (wtedy data będzie zmieniona).
Komentarz, proba 2.
Komentarz, próba trzecia.
Taki postęp ja pozostawiam bez komentarza.
Acz kol-wiek cieszą mnie działania i te kulinarne z poprzedniego wpisu jak i udoskonalanie strony. Dziekuje.
Jako że zbliża się niedziela, a więc dzień mięsny, rozejrzałam się co by tu wykombinować (czyt. kupić w celu konsumpcji w ciągu najbliższych dni). Jedynym rozsądnym dla samotnika wyjściem był schab bez kości – 360g/5szt za 6,99.
Po powrocie do pokoju zaczęłam zastanawiać się, co z niego wytworzyć. Jako że mam lodówkę 😀 postanowiłam przetworzyć go „z góry”.
Po ostatnich rozważaniach w celu tłuczka użyłam kubka

Jeden plasterek pocięłam na kawałki, z dwóch kolejnych zrobiłam rolady. Zamiast musztardy (której chwilowo nie mam) użyłam chrzanu z żurawiną…

a ostatnie dwa zapanierowałam:

pozostałe warzywa dodałam do schabu w kawałkach, bedzie schab z warzywami na dziś.
Po czym poszłam do kuchni wszystko usmażyć. Jak to tata mówi, podróże kształcą.
W kuchni spotkałam pana, którego hobby to gotowanie. Następną godzinkę spędziłam więc dowiadując się, jak przygotować kaczkę z jabłkami, kaczkę z żurawiną, dziczyznę i faworki. Pan też nadzorował moje gotowanie rolad, święcie oburzony, że nie dodałam do nich czosnku i papryki (którymi to przyprawami zaraz się podzielił, jak i kostką grzybową „dla smaku” – DZIĘKUJĘ).
Tak więc jest nadzieja, że będą po zjadliwej stronie (planuję je jako obiad na niedzielę). Kotlety trochę spróbowałam, na szczęście „zmiękły” odpowiednio.

Tym razem (podejście nr 2) mój schab z warzywami też wypalił. Co jest nie małym sukcesem, zważywszy że wszystko robiłam na patelni za jednym zamachem, mieszając i ściągając kolejno (oczywiście, rolady zostały się dusić jako ostatnie).