Liceum – plama

List 23                                                                                                           25.09.2018

Witaj Powierniku!

Jak wspomniałam w poprzednim liście, nasza wspaniała, cudowna klasa ma też czarną kartę. Karcie tej na imię Olek.

Olek przyszedł do naszej klasy w drugim roku. Było to o tyle dziwne, że przecież wszyscy zdawaliśmy dodatkowe egzaminy do klasy, a program różnił się od programów innych klas licealnych. Olek był też rok młodszy od nas. Klasa była już zgrana, koleżeństwa i przyjaźnie pozawierane i trudno było się włączyć w już działający organizm. Poza tym charakterystyczny profil twarzy i krótkie nazwisko dawały pole do żartów i karykatur. Znalazło się kilku uczniów, którzy to wykorzystali. Sytuacja była podobna jak w pierwszej klasie z Haliną, chociaż żartownisiami byli inni. No i zakończyła się inaczej. Żarty trwały przez rok i drugi, w pewnym momencie dziewczyny uznały, że to za długo i zwróciły się do Olka, by zaprotestował. Niestety, Olek zamknął się w sobie, udawał, że zaczepki go nie dotyczą. Ponieważ siedział w drugim rzędzie ławek, a kolegowało się najczęściej z najbliższymi sąsiadami, nie zwracałam również na niego większej uwagi. Teraz myślę, że musiało być mu ciężko, był samotny, a może też miał charakter samotnika. W każdym razie nie pojawił się na żadnym spotkaniu klasowym, które organizowano co pięć lat. Z internetu wiem, że został profesorem w Krakowie, ale w żadnym życiorysie nie przyznawał się do nauki w naszej klasie. Na każdym spotkaniu klasowym wspominaliśmy Olka, chłopcy składali samokrytykę, ale wtedy nikt nie był w stanie przewidzieć przyszłości.

Myślę, że gdyby Olek głośno zaprotestował sytuacja byłaby inna, chłopcy potraktowaliby go jak kolegę i może odnalazłby się w naszej klasie. Po tylu latach wciąż mnie to dręczy.

Nie wiem, o kim następnym napisać. Czy w kolejności alfabetycznej, czy pisać najpierw o tych, których zapamiętałam najlepiej lub na odwrót, najmniej mam o nich do powiedzenia. Chyba zacznę od tych, którzy już od nas odeszli. Najwcześniej straciliśmy Jurka. Jurek mieszkał w Chorzowie tak jak ja, ale po drugiej stronie miasta. Miał skrajnie różne zainteresowania – język polski i matematyka. W czwartej klasie przeprowadzał ankietę wśród kolegów, czy ma iść na polonistyką czy na matematykę. Nie wiem jakie były wyniki ankiety, ale wybrał matematykę.

O ile dobrze pamiętam, w czwartej klasie był przewodniczącym naszej klasy.

Drugiego żegnaliśmy Henia, a właściwie ojca Artura- nasz kolega Henio wybrał życie kapłana – początkowo studiował na Śląskim Seminarium Duchownym, ale po trzecim roku i obowiązkowym wtedy roku ”praktyki robotniczej” wstąpił do zakonu franciszkanów, tam po roku nowicjatu kontynuował naukę i został wyświęcony na kapłana zakonnego. Henia znałam dosyć dobrze, bo siedział ławkę przede mną, ale przede wszystkim dlatego, że mieliśmy wiele innych wspólnych spraw, a należałam do osób, które obdarzył zaufaniem.

By to zrozumieć, trzeba przypomnieć czasy, w jakich żyliśmy. Oficjalna propaganda promowała laickość, władze robiły dużo, by zwalczać Kościól i objąć „rząd dusz”, ale musiały zwracać uwagę na opór, więc działania były niezbyt widoczne. Słyszało się to i owo, ale nie było wtedy zbyt dużo dostępu do mediów niezależnych. W każdym razie wiedzieliśmy, że często zdarzało się, że ktoś chętny do seminarium miał problemy w szkole, nie zdawał matury i nie mógł kontynuować nauki. Być może z tego powodu Henio skorzystał z możliwości nauki w innym mieście, gdzie nie był tak znany z kontaktów z kościołem. Podejrzewam, że z tego powodu grał rolę klasowego wesołka i zainteresowanego dziewczynami. Na pierwszej klasowej wycieczce sobotnio – niedzielnej / wtedy dyrekcja nie była zbyt chętna do udzielania wiele zwolnień z lekcji/ upierałyśmy się z koleżanką Elą by zrobić przerwę na udział w mszy św. Kiedyś Ela opowiedziała mi jak rodzina zdobywa obrazki, które jej brat po święceniach kapłańskich będzie rozdawał wiernym. Nasza postawa sprawiła, że Henio powiedział nam o swoich zamierzeniach. Utrzymywaliśmy to w tajemnicy ponad dwa lata. Chyba więcej osób o tym wiedziało, ale oficjalnie Henio wybierał się na socjologię. No i po zakończeniu drugiej i trzeciej klasy chodziliśmy razem na rurki z bitą śmietaną albo lody. Pamiętam jeszcze dylemat moralny Henia po pierwszej dwudniowej wycieczce klasowej – kilku chłopców postanowiło złożyć się na butelkę wina . Henio tłumaczył, że musiał się dołożyć, aby nie wyjść na kapusia…

Po maturze odbywał się w szkole bal maturalny. Przed balem mieliśmy okazję obejrzeć nasze świadectwa maturalne – wyniki znaliśmy wcześniej – po czym oddawaliśmy je i szkoła wysyłała je do wybranych uczelni razem z wszystkimi potrzebnymi dokumentami. Henio poszedł do pani wychowawczyni i poprosił o świadectwo. Przyznał się, że chce pójść do Seminarium Duchownego. Wychowawczyni była w tym czasie sekretarzem partii w szkole – nauczyciele musieli w większości zapisać się do partii – ale stwierdziła:” Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, a potem niech się dzieje co chce…” Po jakimś czasie Henio, już jako kleryk, odwiedził szkołę i tak opowiedział o spotkaniu z Panią wychowawczynią: „Powiedziała mi, że nie jest już sekretarzem i nawet się z tego cieszy…” Była wspaniałym człowiekiem. Henio po trzech latach seminarium i obowiązującym wtedy roku pracy fizycznej – wstąpił do zakonu franciszkanów i ukończył seminarium zakonne. Przyjął imię zakonne Artur. Już w czasach licealnych chorował na serce i serce odmówiło mu posłuszeństwa przed ukończeniem pięćdziesiątego roku życia.

Ostatni odszedł Jacek T, czyli połowa firmy To&To, działającej w naszej klasie. Firma działała raczej werbalnie i poprzez reklamę – czym właściwie miała się firma zajmować tak do końca nie wiem. Pamiętam tylko logo: To& To Company, które pojawiało się na zeszytach, linijkach, gazetce ściennej itp. / Wtedy nie znaliśmy pojęcia „logo” – był znak, symbol graficzny /. Jacek był jednym z żartownisiów, którzy wymyślali przeróbki nazwiska Olka, a później na każdym spotkaniu klasowym kajał się i przepraszał, w każdym razie też leżało mu to na sercu. Po studiach wybrał pracę w kopalni, by szybciej przejść na emeryturę – jak twierdził. Czas na emeryturze poświęcał na granie na giełdzie i operacjach bankowych, co było w tym czasie nowością w naszym kraju. Ostatni raz spotkaliśmy się chyba w Kudowie, na kolejnym spotkaniu klasowym bodajże 40 lat po maturze. Wtedy stwierdziłam, że po tylu latach nasze charaktery nic a nic się nie zmieniły, Jacek pozostał takim, jakim zapamiętałam go ze szkoły.

Teraz o drugiej części firmy To&To, czyli Tadku. Tadek był już w pierwszej klasie bardzo wysokim i spokojnym chłopakiem, harcerzem i zapalonym turystą. Nade wszystko lubił i nadal chyba lubi wędrówki po górach. Przemiany gospodarcze po zmianie ustroju zmusiły go rzeczywiście do założenia firmy, ale jego partnerem został inny kolega z klasy, Marek. Z tego co sobie przypominam, po latach partnerstwa stali się również rodziną za przyczyną swoich dzieci.

Marek był osobistością naszej klasy. Także wysoki i spokojny cieszył się autorytetem nie tylko wśród uczniów, ale i nauczycieli. Został przewodniczącym samorządu klasowego, organizował wycieczki, załatwiał sprawy z nauczycielami. Myślałam, że byłby dobrym politykiem, ale chyba „władza klasowa” dała mu w kość, a może po prostu jest zbyt uczciwym i odpowiedzialnym człowiekiem i do polityki go nie pociągnęło. Pociągała go praca naukowa, po studiach rozpoczął pracę w instytucie badawczym, ale przemiany polityczno – gospodarcze zmusiły go do zajęcia się czymś innym. W czasach szkolnych prowadził drużynę harcerską w szkole podstawowej, należał do grupy harcerskiej naszej klasy. To na razie tyle na dziś, ciąg dalszy nastąpi… mam nadzieję.

Pozdrowienia E